13

2.3K 152 146
                                    

Louis wyszedł ze szpitala, a więc wszystko wróciło do porządku dziennego. Nie musiałem już urywać się z pracy i zamieniać dyżurów z Markiem. Znów całe dnie spędzałem w gabinecie, będąc ciekawym, co przyniesie mi dzień. Najbardziej chyba obawiałem się, że sytuacja się powtórzy. Wciąż miałem przed oczami wpadającego do gabinetu strażnika, który krótko oznajmia mi, że więzień z celi nr. 28 jest w ciężkim stanie. Na samą myśl po całym moim ciele przebiegają dreszcze i robi mi się słabo. Wolałbym, żeby Louisowi nic się nie stało, inaczej pan Smith dowie się o tym, jak karygodnie osadzony jest traktowany przez służbę więzienną, już ja tego dopilnuję.

Jeśli mam być szczery, trochę mi się nudziło w gabinecie. Niecodziennie ktoś potrzebował opieki medycznej, a na sali obserwacyjnej obecnie nikt nie przebywał. Brakowało mi trochę widoku Louisa. Tak często do mnie trafiał, że teraz było mi aż dziwnie siedzieć w tej nieznośnej ciszy, wypełniając dokumenty. Naczelnik był ostatnio zbyt zajęty, żeby przejrzeć mój raport na temat stanu zdrowia Louisa i nie uzyskałem jeszcze jego zgody na rehabilitację, dlatego musiałem uzbroić się w cierpliwość. Jak na złość dzisiejszy dzień strasznie mi się dłużył, może to przez pogodę. Na dworze była mgła, od rana delikatnie mżyło, sprawiając że byłem senny. Wynudziłem się za wszystkie czasy, odliczając godziny do końca mojej zmiany, a co za tym idzie - również obchodu, który zarządził dyrektor. To była jedyna szansa, by zobaczyć dziś szatyna.

Kiedy nadeszła moja pora, wziąłem paczkę czekoladowych ciasteczek i schowałem ją pod fartuchem. W szpitalu często je kupowałem, bo bardzo posmakowały Louisowi. Do kieszeni schowałem też dwie mandarynki, które zostały mi z lunchu. Opuściłem gabinet. Najpierw odwiedziłem innych więźniów. Nie wiem dlaczego, po prostu podobał mi się ten schemat: najpierw inni, a potem Louis. Tak jak z deserem - najlepsze zostawiam na koniec. Chciałem móc się na niego napatrzeć, zanim opuszczę mury budynku i wrócę do domu, gdzie będę mógł tylko o nim rozmyślać i wyczekiwać kolejnego dnia.

Szedłem w milczeniu za strażnikiem, który zaprowadził mnie do celi nr. 28.

Odetchnąłem cicho, czując jak cały stres związany z kontaktem z innymi osadzonymi, który nie do końca był dla mnie komfortowy, wyparowuje ze mnie. Wiedziałem, że w przeciwieństwie do innych, tego więźnia już się nie musiałem bać.  Gdy masywne drzwi się otworzyły, wszedłem do środka, tym samym powodując, że brunet podniósł się z łóżka i popatrzył na mnie uważnie.

- Dzień dobry, jak się dziś czujemy? - zapytałem służbowo, zważając na obecność strażnika. Bardzo trudno było mi powstrzymać uśmiech, bo jak mam się nie cieszyć z jego widoku? Tak bardzo chciałem go przytulić, pocałować... 

- Dobrze - szatyn zerknął na mężczyznę nieufnie, po czym przeniósł wzrok z powrotem na mnie.

- Mam nadzieję, że nie masz żadnych nowych obrażeń... - mruknąłem nieco chłodniej, kładąc nacisk na każde słowo, by dać strażnikowi do zrozumienia, żeby miał się na baczności. Nie odpuszczę tak łatwo - pomyślałem. Podszedłem bliżej i podwinąłem koszulkę Louisa, by obejrzeć jego ciało, ale nie znalazłem na nim żadnej nowej skazy. - Dobrze, teraz zbadam twoje płuca - oznajmiłem. Uśmiechnąłem się lekko i włożyłem do uszu stetoskop, ociągając się przy tym celowo, by zyskać na czasie.

Strażnik przewrócił oczami i wycofał się za drzwi. Zaczął spacerować po korytarzu, co dało mi pole do działania i troszkę więcej prywatności, o ile ona w ogóle istnieje w tym miejscu.

- Masz. Schowaj to, szybko - szepnąłem pośpiesznie wyjmując spod fartucha ciasteczka i podałem je szatynowi razem z mandarynkami.

- Oh... dziękuję - uśmiechnął się szeroko, dyskretnie chowając smakołyki pod poduszkę i popatrzył na mnie z wdzięcznością. - Tęsknię, Harry... - wydął wargę i wyciągnął w moją stronę dłoń, dotykając delikatnie mojego policzka. Kroki strażnika stawały się coraz cichsze.

The Prisoner |Larry 1/3 ✓ POPRAWIONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz