14.

3.2K 226 7
                                    

Impreza trwała w najlepsze. W głowie, już nieźle mi szumiało, nie powiem, że nie. Ale wciąż czułam się dobrze i mimo iż na początku byłam do tego wszystkiego sceptycznie nastawiona, to wraz z biegiem wydarzeń, wszystko mi minęło.

- Odpalamy fajerwerki! – Głos Adriana wyrwał mnie z amoku.
I faktycznie, szedł z całą paczką fajerwerków w ręku, szczerząc się, od ucha, do ucha. Sądząc po ilości wypalonej przez niego dziś trawy, to nie jest najlepszy pomysł.

- To się nie skończy dobrze – wyszeptałam do Alana, który jak widać nie był tym zbytnio przejęty.

- Spokojnie, co imprezę jakiś debilny pomysł wpada mu do głowy, a zawsze wychodzi z tego cało – odparł tylko i z ciekawością przypatrywał się koledze.

- Proszę państwa, potrzebuję pustych butelek! – Zawył Adrian, a w chwilę po tym, tuż przed nim ludzie ustawili rząd butelek.

Było tego może z dziesięć, do wszystkich kolejno powkładał „pociski" i z czymś, co było chyba zapalarką do pieców, przebiegł, odpalając wszystkie fronty. Biegał wokół butelek, jak szalony, a sztuczne ognie kolejno wystrzeliwały w powietrze. Wszyscy krzyczeli, śmiali się i bili brawa, stworzył się tam tak ogromny hałas, że nawet wybuchy były niedosłyszalne. To był ułamek sekundy, kiedy jedna z butelek została przez kogoś potrącona, a fajerwerk leciał z ogromną prędkością po ziemi, wybuchając w końcu pomiędzy ludźmi. Wszyscy ucichli, a spośród tłumu przerażonych szeptów, unosił się łkający krzyk. Zrzuciłam z siebie koc, szklanka poleciała gdzieś w przestrzeń i pędem rzuciłam się biegiem w stronę Adriana. Kiedy przykucnęłam przy nim, chłopak po prostu płakał z bólu. Jego rękaw od bluzy był wypalony, a cała ręka wyglądała, jakby coś ją rozpruło. Była cała we krwi, skróry nie było na niej praktycznie wcale, całe jej wnętrze było teraz na wierzchu. Chłopacy szybko do mnie przybiegli.

- Kurwa, dzwońcie po pogotowie! - Krzyknęłam.
Bolo wyciągnął z kieszeni telefon i trzymając go w trzęsących się dłoniach, wybierał numer pogotowia, po czym odszedł od nas kawałek, żeby zgłosić wypadek.

- Zanieście go do domu - cały czas krzyczałam.
Wzięli go szybko we dwie osoby i prawie biegnąc nieśli. Pierwszy raz byłam tak spanikowana, szłam cały czas koło nich, a łzy płynęły samowolnie z moich oczu. Praktycznie nie znałam tego chłopaka, ale nie potrafiłam być obojętna, na czyjeś cierpienie. Zwłaszcza w takiej sytuacji.

- Kładź go tutaj - Marcin poinstruował Alana, po czym położyli chłopaka w salonie, na narożniku.

- Masz jakąś apteczkę, cokolwiek? - Zahuczałam do Marcina.
Bez słowa pobiegł do łazienki i wrócił z białym pudełkiem.
- Adrian, - potrząsnęłam chłopakiem - Adrian, słuchaj, wszystko będzie w porządku, zaraz będzie tutaj pogotowie, mów cały czas i nie bój się, bo wszyscy chcemy ci pomóc - sięgnęłam do pudełka, przyniesionego przez Marcina.
Wyciągałam kolejno bandaże, gazy, plastry, maści.
-Boże, nie używałem tego do lat, gówno jest w tej apteczce - był gorzej spanikowany, niż Adrian.
- Stary, spokojnie! - Rzucił do niego Alan.

- Przynieście mi wodę i wódkę - poleciłam. - Już! - Musiałam krzyknąć, bo stali i wgapiali się na mnie, jakby byli ułomni.

Po przyniesieniu tych rzeczy, zamoczyłam gazę w wodzie i delikatnie obmywałam ranę. Ciągnęła się od łokcia, prawie do nadgarstka. Krew lała się z niej strumieniami.

- Adrian, teraz trochę cię zaboli - poinformowałam go, po czym polałam jego rękę wódką, w ramach dezynfekcji, zawył z bólu.

Tak naprawdę improwizowałam, nie miałam właściwie pojęcia, co robię. To nie było byle jakie poparzenie się wrzątkiem, przy parzeniu herbaty, tylko, kurwa, pieprzone fajerwerki! Co mu odstrzeliło do głowy! W moment zrobiłam się wściekła, jak można być aż tak głupim? Ale nie dawałam tego po sobie poznać, nikomu nie było to teraz potrzebne. Uspokajałam chłopaka i motywowałam, żeby wytrzymał, do przyjazdu karetki. Miałam wrażenie, że trwało to wieczność.

Alan.

Moje serce stawało i budziło się, co jakiś czas. Czekaliśmy na karetkę. Iga cały czas mówiła do Adriana, uspokajała go, tłumaczyła całą sytuację i tak w kółko. Ja starałem się tym czasem uspokoić Marcina, który chodził w kółko, bez celu, przeklinając pod nosem.

- Marcin, proszę cię, uspokój się - poprosiłem znów.

- Czy ty sam siebie słyszysz? Uspokoić się? Jak kurwa mam być spokojny?! - Krzyczał. - Adrian zaraz zemdleje, ubywa mu coraz więcej krwi, wiesz co się stanie, kiedy lekarze się dowiedzą o tym, co się tu wyprawia? Zbadają mu krew, to oczywiste, wykryją tam alko, ogarnął, że kurwa każdy z nas jest tu niepełnoletni i boję się, co będzie dalej - pierwszy raz widziałem go w takim stanie.

- Wszystko im wyjaśnimy. Co Ty sobie myślisz? Że zadzwonią do Twoich starych? Jak kogoś poinformują, to przede wszystkim jego rodziców, Ciebie będą mieli za przeproszeniem w dupie. Opanuj się!

Wtedy po raz pierwszy od kilkunastu minut zapanował ogólny spokój.

Iga.

Kilka minut później sanitariusze umieszczali już Adriana na noszach.

- My też jedziemy - Bolo zwrócił się do nich, kiedy chcieli zamykać drzwi.

- W karetce znajdzie się miejsce dla jednej, góra dwóch osób, was jest piątka - wysoki mężczyzna huknął swoim ochrypłym głosem. - Jesteście jakąś jego rodziną?

- Nie, ale... - zaczął mówić Paweł.

- Więc nie mamy o czym rozmawiać - sanitariusz przerwał mu w połowie zdania.

- Na pewno nie zostawię go samego - Bolo na siłę wepchnął się do wozu.

Odjechali. Weszliśmy do domu, Alan cały czas sms'ował do Bola, informując nas na bieżąco, o jego stanie.

- Kurwa, nie wytrzymam - Marcin uderzył pięściami o ławę.

Był tak spanikowany, że aż cały się trząsł, nie dało się go w żaden sposób uspokoić.

- Chodź - wstałam z miejsca, idąc do wyjścia.

Nic nie mówiąc, po prostu poszedł za mną. Usiadłam na progu, przed drzwiami wejściowymi. Zajął miejsce obok mnie. Wyciągnęłam z kieszeni kamizelki papierosy, odpaliłam jednego i podałam paczkę chłopakowi.

- Nie pale - oznajmił.

- To zaczniesz - sama wyciągnęłam mu jednego. - I będziesz palił tak długo, aż się uspokoisz

***

Iga.

Kiedy uspokoiłam całą tą dzieciarnie, a Marcin dosłownie kazał wszystkim „wypierdalać do domu, bo impreza jest zakończona", zabraliśmy się w kilka osób taksówką, do szpitala, w którym leżał Adrian. Mijały godziny, a my wartowaliśmy pod drzwiami. Alan powiedział mi, że jego rodzice i tak się nie pojawią, bo mają go krótko mówiąc gdzieś, mieszka sam, a oni rozkręcają swoją firmę ogrodniczą, panosząc się po całej Europie. Jedyne, co wiedzieliśmy to to, że przeszczepiają mu skórę w tych miejscach, gdzie jest to możliwe.

Alan.

Po trzech dniach od tego wydarzenia, w końcu dostaliśmy cynk, od Adriana, że wychodzi. Czekałem z Bolem, w szpitalu, na jego wypis. Jego rodzice, jak zwykle nie mogli pogodzić pracy, z życiem rodzinny i ostentacyjnie mieli go w dupie. Nie pojawili się w szpitalu, nawet na minutę, przez te trzy dni. Autentycznie miał tylko nas.

- Siema! - Adrian pojawił się w recepcji, ze swoim uśmiechem numer pięć, dziesięcioletniego chłopca, w sklepie z zabawkami.

- Nigdy, przenigdy nam tego nie rób! - Krzyknął Bolo, ściskając kumpla.

Zrobiłem to samo. W końcu mogliśmy wszyscy odetchnąć z ulgą. Nasz "brat", nareszcie jest całkowicie bezpieczny.

- Chłopaki, macie jakieś palenie?

- Kurwa, Adrian, te kroplówki i szpitalne faszerowanie lekami, zupełnie cię nie zmieniły - poklepałem go po ramieniu.

Stary, dobry Adrian. Tęskniłem. 

A może miłość?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz