15.

3.1K 231 4
                                    

Iga.

Leniuchowałam w łóżku, we wtorkowy wieczór, kiedy z zamyślenia wyrwał mnie sms:

„Alan: Spacer?
Ja: Daj mi dwie minuty."

Ubrałam kurtkę i Jordany. Październik trwał w najlepsze, a ja nie zamierzałam odmrozić sobie kostek. Wiatr szalał w najlepsze od kilku dni. Ale mimo wszystko miałam ochotę na ten spacer. Pytanie tylko, czy na spacer, czy jego towarzystwo?

Spotkaliśmy się na klatce schodowej i wolnym krokiem zeszliśmy na dół.

- Wiesz, minął prawie miesiąc, a ja ani razu jeszcze nie spacerowałam tutaj - uśmiechnęłam się, a wzrokiem maglowałam mijane budynki.

- Samotny spacer, to tylko ucieczka przed czymś. Dopiero we dwoje zaczyna się czerpać z niego przyjemność.

Przeszliśmy pod tunelem. Moim oczom ukazała się promenada, która pięknie prezentowała się będąc oświetloną, tego wieczoru.

Jednak poszliśmy w przeciwną stronę. W lekkim chłodzie mroku, siedzieliśmy na trybunach "stadionu", przy boisku do koszykówki. Machinalnie wyciągnęłam papierosa. Nie poczęstowałam jednak Alana.

Alan.

- Znów palisz? - Zapytałem, znów widząc w jej ręku papierosa.

- Każda księżniczka ma swoją historię, swoje problemy i swoje wspomnienia - odpowiedziała, odpalając.

Wyciągnąłem papierosa, ze swojego portfela. Zawsze miałem w nim choćby jedną fajkę. Czasami po prostu była potrzebna. Wziąłem zapalniczkę z jej ręki. Zaskoczenie wyraźnie rysowało się na jej twarzy.

- A Ty? - Zapytała łagodnie.

- Hm?

- Dlaczego palisz?

- Każdy książę ma rysy na swoim sercu, blizny na ciele i rany na duszy - wypuściłem z ust kłąb dymu.

Iga.

Aż nie chciało mi się wracać do domu. Rozstaliśmy się pod moimi drzwiami. Nie dopytywałam, co dokładnie mówiły jego słowa. Resztę spaceru po prostu przegadaliśmy, zwyczajnie, jak zawsze, ze śmiechem nie opuszczającym nas, ani na moment. Uwielbiam jego towarzystwo. Jego uśmiech, zapach, śmiech. Ale równie bardzo uwielbiam herbatę, którą muszę sobie zrobić w tempie natychmiastowym, bo przemarzłam, jakby panowała już zima stulecia. Usiadłam w końcu na kanapie, z kubkiem gorącego napoju i Aleksandrem na kolanach, który straszliwie domagał się pieszczot. W głowie cały czas huczały mi słowa Alana, kiedy odpalał papierosa. Nie musiał mi niczego mówić wprost. Jego oczy zdradzały wszystko. Cierpiał. Tak cholernie wewnętrznie cierpiał i choć na jego twarzy cały czas widniał uśmiech, jego wzrok zdradzał wszystko, był pełen bólu, który chciałam zrozumieć.

Alan.

Cierpiący książę i zraniona księżniczka. Pasujemy do siebie, jak ulał. Rozłożyłem się wygodnie na łóżku, a przed sobą ciągle widziałem jej radosną twarz. Jakoś źle mi z tym, że nie wyjaśniłem jej wszystkiego od razu. Babcia zawsze mówiła mi, żeby nie chować w sobie słów, że trzeba mówić, a ja dusiłem wszystko w sobie, do teraz. Rok, dwa miesiące i trzy dni, tyle minęło. No cóż Iga, jeszcze przyjdzie czas, na wszystkie wyjaśnienia.

***

Alan.

Ta monotonna codzienność zaczyna mnie powoli irytować... co ja pieprze, jaka monotonia, codzienność? Jest siódma rano, a mi po prostu nie chce się ruszać z łóżka i tłuc się do szkoły.

- Babciu...- wychrypiałem, wchodząc do kuchni. – Chyba nie dam dziś rady iść do szkoły, źle się czuję – zakaszlałem teatralnie.

Przyłożyła mi swoją zimną dłoń do czoła i przyjrzała się dokładnie.

- Wracaj do łóżka – powiedziała z grymasem.

Nienawidzę kłamać, ale dziś chyba po prostu jest taki dzień. Nie mam siły ani ochoty kompletnie na N I C.

Iga.

„Sms: Alan: Jak się ma moja cierpiąca księżniczka?"

Uśmiechnęłam się na widok wiadomości na ekranie, ale moja mina zrzedła wraz z informacją, że jest już po siódmej, a ja muszę wyciągnąć jakimś cudem swoje zwłoki z łózka i doprowadzić się do stanu używalności, bo inaczej spóźnię się do pracy. Hura!

Alan.

Spałem do jedenastej. Nie do opisania było moje szczęście, kiedy obudziłem się w końcu wyspany. Zjadłem śniadanie, ogarnąłem się i czekałem.

Czekałem.

Czekałem.

Czekałem.

I czekałem.

Iga.

Zawsze, kiedy docierałam do domu, po pracy, zamiast ulgi czułam tak cholerne zmęczenie, mimo, że dzisiaj nie robiłam praktycznie nic. To dowód na to, że nawet nuda potrafi wykończyć człowieka, nie potrzebna jest do tego ciężka praca. Kiedy doczłapałam już do swojego mieszkania, zobaczyłam Alana, siedzącego na klatce schodowej.

- Co Ty tu robisz? – Zdziwiłam się, nie tyle tym, że siedział, jak dureń na korytarzu, ale zazwyczaj o tej porze był jeszcze w szkole.

- Powiedzmy, że zafundowałem sobie szybszy weekend – wyszczerzył się.

Odszukałam klucze w torebce i zaprosiłam go do środka.

Usiadł, na jednym z barowych krzeseł w kuchni i obserwował mnie, kiedy wypakowywałam zakupy.

- Napiłbym się – powiedział nagle. – Nie, poprawka. Ja mam ochotę się spić – mówił, patrząc gdzieś w przestrzeń.

- Powinno Ci wystarczyć, po ostatnim razie – roześmiałam się. – Ale możemy zaryzykować, bo nie mam żadnych fajerwerków w domu.

Zaśmiał się głośno. Jego śmiech był zawsze strasznie prawdziwy, szczery.

- Dlaczego mi się tak przyglądasz?- Zapytałam, kiedy przerwał swoją farsę chichotu. Po prostu wpatrywał się we mnie, bez słowa.

- Jesteś piękna – powiedział, z pewnością siebie w głosie.

Uśmiechnęłam się tylko, bo w sumie, nie widziałam, co mam powiedzieć. Wiedziałam tylko, co chcę zrobić. Miałam tak ogromną ochotę go pocałować.

A może miłość?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz