24.

2.8K 215 2
                                    


Iga.

Nienawidzę, kiedy ktoś, z kogo utratą już się pogodziłam nagle pojawia się w moim życiu. Tak było w tym przypadku z mamą. Jej niezapowiedziana wizyta wstrząsnęła moimi uczuciami i prawie wywróciła mój świat do góry nogami, właśnie wtedy, kiedy na nowo zaczęłam sobie wszystko układać. Nawet nie tyle, co w życiu codziennym, a w głowie. Zaczęłam znów myśleć o rodzinie. Zaczęłam znów tęsknić. Brakowało mi rodziców, bardzo. Brakowało mi dziadków, wszystkich zwariowanych ciotek i kuzynów. I wszystkich. Tak cholernie za nimi tęsknie, a wizyta matki, choć krótka, wywołała niechciane emocje.

- Co się dzieje, księżniczko? – Z zamyślenia wyrwał mnie Alan.

- Nic – odparłam tylko z uśmiechem.

Nie chciałam niepotrzebnie zadręczać go swoimi problemami. Chcę nacieszyć się jego obecnością, zanim ucieknie mi do Marcina.

- Twoje łóżko jest o wiele wygodniejsze, niż moje – stwierdziłam, wtulając się w jego bok. – Najchętniej nigdy bym stąd nie wychodziła.

- Nikt ci nie każe – przyciągnął mnie jeszcze bliżej siebie.

Lubiłam czuć jego bliskość. Świadomość poczucia bezpieczeństwa jest cudowna.

- Muszę się zbierać, słońce – wyszeptał mi do ucha.

- Już? – Spojrzałam na niego z najbardziej smutną miną, jaką udało mi się wywołać.

Zamiast politowania, odwdzięczył mi się śmiechem, na co tylko udawanie się naburmuszyłam. Kiedy odprowadził mnie do moich drzwi, dostałam buziaka na pożegnanie i znów zanurzyłam się w swoich czterech ścianach. Momentalnie przed oczami stanął mi pokaz slajdów, z moich początków tutaj. Pusta przestrzeń, jaką zastałam wypełniła się meblami, roślinami i innymi przytulnymi pierdołami. To nie było już to samo mieszkanie. Wizualnie zmieniło się wszystko, praktycznie też. Już nigdy nie dopuszczę do zamknięcia się na innych. Za dużo można przez to stracić.

Alan.

Nie posłuchałem Igi i znów szedłem promenadą. Tak po prostu było nam wygodniej. Po kilkunastu minutach drogi szybkim marszem, weszliśmy do Kameleona. Chłód na zewnątrz był niesamowity. Na początek zamówiliśmy po piwie i rozsiedliśmy się przy jednym ze stolików. Chwilę później dołączyli do nas Adrian, Bolo i Paweł. Poczułem się jak za dawnych, dobrych czasów.

- Ekipa z grupy podwyższonego ryzyka! - Rzucił Adrian, kiedy wszyscy się witaliśmy.

- Zaopatrzyliście się w browar bez nas? - Krzyknął Paweł, wręcz biegnąc w stronę baru.
Jakim cudem przyniósł trzy kufle piwa?!

- Stary, tamta laska szczerzy się do ciebie, od dobrych kilku minut - wskazałem Marcinowi dziewczynę, stojącą z koleżankami.

- Całkiem niezła - przypatrzył się jej, popijając piwo.
Chwilę później, jak na zawołanie, podeszła do nas ze swoimi koleżankami.

- Możemy się przysiąść? - Wyszczebiotała, mrugając rzęsami, na co Marcin wybuchnął tylko śmiechem.

Dziewczyna już była skreślona. Jej pusty wyraz twarzy zdradzał wszystko.

- O, Alan, cześć! – Któraś z jej koleżanek rzuciła mi się na szyję.

Nie, nie, nie. Tylko nie ona, nie tutaj, nie teraz. Całe moje towarzystwo zamarło, widząc Kingę. Kiedy w końcu się ode mnie oderwała, szepnąłem do chłopaków, że wychodzę zapalić. Ciśnienie skoczyło mi w moment. Stanąłem przed lokalem i odpaliłem papierosa. Dlaczego ona zawsze musi się gdzieś pojawić? Dlaczego znów wpierdala mi się w życie? Dlaczego nie da mi świętego spokoju i nie zniknie?

- Czemu tak uciekłeś? – Matko, jeszcze się będzie za mną szwędać! – Poczęstujesz mnie? – Zapytała, patrząc na moją fajkę.

- Nie – rzuciłem krótko.

- Okej – niczym nie dało się jej do siebie zrazić.

Ten jej cholernie zdzirowaty uśmiech nie znikał nawet na moment z tej pustej twarzy.

- Stęskniłam się – znów oplotła mi szyję.

- Odejdź ode mnie, jesteś nieźle nawalona – odepchnąłem ją od siebie, czując sporą ilość wódki, dobiegającą z jej ust.

- Alan, no przestań! – Nie dawała za wygraną.

- Nie dotykaj mnie, czego w tym nie rozumiesz? – Zaciągnąłem się mocniej.

- Idziemy do mnie? – Zaczęła jeździć palcem po moim torsie.

Słowo daje, gdyby była facetem, na bank dostałaby ode mnie teraz w mordę.

- Dziewczyno, opanuj się. Nie chcę zrobić ci krzywdy, a coraz bardziej mnie do tego prowokujesz.

- Zawsze lubiłam niegrzecznych chłopców – wyszeptała, przygryzając płatek mojego ucha.

Nie wytrzymałem, coś po prostu we mnie pękło. Przekroczyła granicę, która w mojej głowie wywołała piekło.

- Nie chcę Cię znać, rozumiesz? – Odepchnąłem ją ponownie, może trochę zbyt mocno.

Zachwiała się na wysokich szpilkach i plecami uderzyła o ścianę.

- Mam cię dość – krzyczałem. – Odpierdol się wreszcie ode mnie. Czemu pojawiasz się właśnie wtedy, kiedy ja zacząłem już żyć? Kiedy nie ma dla ciebie miejsca? – Zacząłem się trząść. – Spierdalaj, rozumiesz? – Byłem niebezpiecznie blisko jej twarzy. – Nie chcę cię znać – zakończyłem, z ciągle podniesionym tonem, patrząc prosto w jej oczy. Oczy, za które kiedyś bym zabił. Dziś widziałem w nich tylko wódkę.

***

Szwendałem się po mieście, nie wiedzą co mam ze sobą zrobić. Ta dziewczyna... matko, jak ona działa mi na nerwy! Mogę się założyć, że gdyby nie prowokacje w jej kierunku, ze strony Igi i ich przypadkowe spotkania, w ogóle zapomniałaby, że istnieje ktoś taki, jak ja. Wyczuła konkurencję, a tego nienawidzi. Zawsze musi dostać to, czego chce. Nie tym razem, maleńka. W mojej kieszeni rozdźwięczył dobrze mi znany dzwonek telefonu. Marcin.

- Stary, gdzie ty jesteś? Lecimy już z czwartą kolejką, a ciebie gdzieś wcięło.

- W parku, obok Kamela – odpowiedziałem i opadłem na ławkę.

- Zaraz będziemy – dodał, rozłączając się.

Musiał wyczuć tę nutę mojego głosu. Za dobrze mnie znał, żeby od tak to zlekceważyć i uznać, za znikomy szczegół. Nim się obejrzałem, zobaczyłem całą grupę, idącą w moją stronę.

- Do dna! – Adrian postawił przy moim boku butelkę wódki.

Siedzieliśmy na ławce, część na krawężniku. Piliśmy z gwinta, podając sobie butelkę, z ręki, do ręki. Bez problemów, bez zmartwień, bez konsekwencji. Śmiałem się, nie przejmując się niczym, kompletnie zapominając o tym, co wydarzyło się wcześniej. I byłem z tego cholernie zadowolony. Dobrze jest mieć przy sobie grupę ludzi, tych prawdziwych, którzy kochają cię, za wszystko i mimo wszystko. Prawdziwi przyjaciele, to skarb, skarb, który mogę dzierżyć. Ja nie mam kumpli, mam braci. Jutra nie ma, liczy się tylko to, co jest teraz.

A może miłość?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz