25.

3.1K 218 6
                                    


Iga.

Dni mijały mi szybko, a grudzień nadszedł jeszcze szybciej. Od dobrych kilku dni miasto spowite było grubym, białym puchem. Na zewnątrz utrzymywał się lekki przymrozem, z czego ewidentnie nie byłam zadowolona. Za to zadowolenie przyszło z tym, że moje kontakty z rodzicami uległy zmianie. Nie jest to co prawda relacja, o jakiej każdy marzy, ale pierwszy raz, od kilku lat mogę powiedzieć, że jest dobrze. Jest naprawdę dobrze.

- Na co tak patrzysz? – Zapytał Alan, kiedy w amoku wpatrywałam się, przez okno, w zasypane śniegiem ulice.

- Na wszystko – odpowiedziałam, po prostu, przyjmując od niego kubek z gorącą czekoladą. - Niesamowite, jak czas szybko płynie, co?

- Przestań, gadasz jak moja matka – oburzył się.

- Jak spędzasz święta? – Zapytałam niespodziewanie.

- Skąd Ci się to nagle wzięło? – Zrobił zdziwioną minę.

- Śnieg, grudzień, bałwany z miękkiego materiału, na sklepowych półkach, tak mi się jakoś skojarzyło.

- O ile rodzice raczą wrócić, to z nimi i babcią, tutaj. A Ty? – Spojrzał w moja stronę.

- Będę musiała wyjechać, do rodziny – posmutniał.

- I tak mnie zostawisz?

- Niestety - wtuliłam się w niego bardziej.

- Wyjedźmy.

- Co? – Spojrzałam na niego zaskoczona.

- Lada moment przerwa świąteczna, mam jakiś tydzień wolnego tuż przed. Wyjedźmy – zaśmiałam się. – W góry. Mała, mieszkamy w kotlinie, nie musimy nawet ruszać się stąd daleko – lubiłam, kiedy się tak nakręcał. – Zatrzymamy się w jakimś ośrodku, obojętnie jakim, to i tak ma najmniejsze znaczenie. W dzień będziemy jeździć na nartach, a wieczorami siedzieć po portu pod kocem, przy kominku, z grzanym winem w rękach – podniecał się swoim pomysłem coraz bardziej.

- Jesteś wariatem – skwitowałam.

- Twoim – złożył na moich ustach słodkiego całusa.

- Wchodzę w to.

***

- Muszę wziąć wolne – oznajmiłam menadżerce, na dwa dni, przed naszym wyjazdem.

- Słucham? – Zapytała , z takim zdziwieniem, jakby nigdy nie słyszała takiego słowa, a co dopiero rozumiała jego znaczenie.

- Wolne, urlop, czy jak tam pani woli.

- Nie ma takiej opcji – rzuciła ozięble i natychmiast odwróciła się, by odejść w przeciwną stronę.

Czułam, że tak mnie załatwi.

- W takim razie biorę chorobowe – oznajmiłam.

Zatrzymała się i odwróciła spoglądając na mnie z irytacją. Nie minęła chwila, a jej usta ułożyły się w fałszywy uśmiech.

- Proszę o zwolnienie lekarskie – wyciągnęła rozłożoną dłoń, w moja stronę.- Ach, no tak, zapomniałam, że go nie masz – dodała gniewnie i ponownie chciała odejść.

Zanim wykonała krok, postukałam ją delikatnie w ramię.

- Co to ma być? – Rozłożyła karteczkę.

- Zwolnienie lekarskie – uśmiechnęłam się równie fałszywie, co ona i wróciłam do kasy.

Dobrze było czasem mieć w sobie trochę sprytu, kolorową drukarkę i chłopaka, z dobrymi kontaktami.

A może miłość?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz