Rozdział 6
„Przybysze"
Smyczek delikatnie sunął po naprężonych strunach, które jęcząc pod jego naciskiem, układały się w piękną melodię. Stare drewno instrumentu połyskiwało w półmroku, z każdym najmniejszym ruchem gracza. Muzyka wypływająca spod smukłych dłoni zdawała się wypełniać wszystko, wpływać w każdy zakamarek, szczelinę, w każdą bruzdę w sercach słuchających. W tym dialogu pozbawionym słów, a mimo to tak bardzo wyrazistym, dało się wyczytać pewien smutek. Smutek, który miał pozostać nigdy niewypowiedziany...
Zanim Zelgadis otworzył oczy, do jego uszu dotarła muzyka, rozchodząca się echem po pustych korytarzach świątyni. To ona go zbudziła. Chłopak uniósł się powoli na łóżku, podpierając na łokciach i wsłuchując w wygrywane nuty.
– Skrzypce? – mruknął do siebie ze zdziwieniem.
Przez długą chwilę był przekonany, że nadal śni, jednak z każdym nowym dźwiękiem zaczynał w to coraz bardziej wątpić. Nigdy nie miewał tak realistycznych snów. Ale kto mógł wpaść na pomysł koncertowania w środku nocy? Cóż, musiał przyznać, że gra jest całkiem niezła... ale dlaczego, do cholery, o takiej porze?! Widać, chyba będzie musiał się przyzwyczaić do nowych zwyczajów...
Opadł zrezygnowany z powrotem na swoją poduszkę, jednak coś nie dawało mu ponownie zasnąć. Tym czymś wcale nie były wysokie tony skrzypiec. Przekręcił się niespokojnie na drugi bok. Ciekawość. Tak, musiał sprawdzić, kim był tajemniczy muzyk. Z westchnieniem wstał i naciągnął na siebie koszulę. Zły był, że nie potrafi się opanować, jednak ta muzyka, zdawała się wciąż go nawoływać, intrygowała go. Kiedy zapiął ostatni guzik koszuli, wyszedł cicho na korytarz, pozostawiając za sobą uchylone drzwi.
Korytarz ciągnął się kilka metrów, by w końcu doprowadzić do krętych schodów, wiodących na niższe kondygnacje. Zelgadis nie musiał szukać, po prostu podążał za muzyką. Kiedy znalazł się na niższym piętrze, przemierzył jeszcze jedno przejście, po czym zatrzymał się przed masywnymi drzwiami z ciemnego drewna. Zawahał się przez moment, ostatecznie decydując się otworzyć. Ach, ciekawość! Delikatnie nacisnął, mosiężną klamkę i pchnął ciężkie wrota, które skrzypnęły w geście sprzeciwu. Cicho wślizgnął się do środka i schronił pod osłoną nocy.
Wysoki, szczupły młodzieniec, stał pośrodku sali. Było to, to samo pomieszczenie, w którym parę godzin temu rozmawiali. Jednak tym razem, ów młodzieniec, wyglądał inaczej. Na twarzy Kireia było widać powagę i skupienie, gdy grał. Nawet w rozmowie z nimi, taki nie był. Zelgadis przyglądał mu się długo. Dłoń chłopaka rytmicznie poruszała smyczkiem, który w zetknięciu ze strunami wydobywał, coraz to bardziej melancholijne dźwięki. Kirei był smutny. Tylko dlaczego? Zel głowił się nad tym, próbując odgadnąć prawdziwy powód zachowania chłopaka, gdy nagle ten westchnął i odłożył instrument. Usiadł zrezygnowany na zimnej posadzce i zakrył twarz dłońmi. Zelgadis nie chcąc zostać zauważonym, szybko wymknął się z pomieszczenia. Wolał nie wdawać się z nim w rozmowy. Nie pozostało mu nic innego, jak tylko wrócić do siebie.
Kiedy zamknął drzwi swojego pokoju, oparł ciężko o nie głowę, przymykając oczy. Usłyszał, że muzyka ponownie potoczyła się echem po całym budynku. Była to ta sama piękna, smutna melodia. Dziwne, że innych nie budziła? A może budziła, ale byli zbyt leniwi, żeby to sprawdzić? Zel nie zastanawiał się nad tym dłużej, obecnie czuł się zagubiony w całej sytuacji, w miejscu, w którym się znalazł. Spróbował sobie to wszystko poukładać, gdy niespodziewanie usłyszał za sobą głos:
– Pięknie, prawda?
Wszędzie rozpoznałby t e n głos. Obrócił się szybko i spojrzał w stronę swojego łóżka. Na jego skraju siedziała Amelia.
CZYTASZ
Slayers - Teoria Chaosu (ZAKOŃCZONE)
FanfictionWedług legendy wiele wieków temu z Morza Chaosu wyłoniły się cztery światy. Każdy z nich stał się odrębnym wymiarem, rządzonym własnymi prawami i zwyczajami. Ponoć tajemnicza stwórczyni, Matka Koszmarów, każdy ze światów pokochała jednakowo... Jedn...