I.Statek.

90 11 34
                                    

 — Jedź na wakacje — powiedział Will.

— One naprawdę ci się przydadzą — dodała Selene.

— Mam w dupie ciebie i twoje wakacje — dorzucił Kill, nie unosząc wzroku znad kolorowego magazynu.

A Bill westchnął ciężko i wreszcie się poddał. Chociaż walczył dzielnie przez długie dwa tygodnie — poszedł do swojego pokoju i machnięciem ręki przywołał do siebie walizki. Niewielka jego cząstka wciąż protestowała, gdy przegrzebywał szafę w poszukiwaniu najlepszych, letnich ubrań. Ona najchętniej tkwiłaby w domu, zakopana wśród pościeli i oglądała durne seriale, ale... Może Will i Selene mieli rację?

W końcu — ostatnio nie czuł się najlepiej.

No dobrze. Ostatnio to spore niedopowiedzenie. Był nerwowy i jednocześnie jakby przyćmiony od rozstania z Fią. Choć zrobił to dla własnego bezpieczeństwa, a cały przebieg ich rozstania był burzliwy i po prostu nieprzyjemny, teraz cierpiał. Po tylu latach wciąż potrafił się obudzić i szukać jej dłonią, a gdy natrafiał jedynie na chłodną pościel — wzdrygał się i zduszał płomienie pragnące wydobyć się z ciała i spalić wszystko dokoła.

Zdaniem jego ciotki — zachowywał się, jak osoba uzależniona, którą odcięto i zostawiono na wiecznym głodzie. Will twierdził, że to normalna reakcja. Mówił, że Bill tkwił pod kontrolą Fii tak długo, że zwyczajnie zapomniał, jak to jest być wolnym i podejmować własne decyzje.

A Bill mógł się zgodzić, co do uzależnienia, ale nie potrafił przyznać racji Willowi. Bo tu nie chodziło o bycie kontrolowanym. Chodziło o samą Fię. O to, że po tym wszystkim wciąż ją kochał. O to, że gdyby zjawiła się w progu ich domu — nie potrafiłby jej wybaczyć. Najpewniej przytuliłby ją mocno, napawał jej zapachem i ciepłem skóry, i może nawet znów nazwałby ją gwiazdeczką. A potem nienawidziłby samego siebie za nie nienawidzenie jej.

Bo przecież to chore.

Z pewnością musiał mieć coś z głową skoro nie potrafił wywołać u siebie choć odrobiny negatywnych emocji. Może, zgodnie z sugestią ciotki, powinien wybrać się do lekarza? Może dostałby leki, po których w ogóle by nie myślał i wszystko byłoby odrobinę znośniejsze?

Pokręcił gwałtownie głową.

Selene miała rację. Nie potrzebował kolejnych otumaniaczy. Potrzebował żyć. Potrzebował nowego środowiska, wyjścia z tych cholernych czterech ścian. A tu wakacyjny rejs, na który został zaproszony, mógł sprawdzić się idealnie. A jeśli nie, to... cóż, przynajmniej Kill nie będzie mógł go wyśmiać za to, że nawet nie próbował polepszać swojego stanu.

I pewnie będzie zadowolony z samego faktu, że Bill opuścił jego mieszkanie. (Życie bywało jednak zabawne — kiedyś Kill pasożytował u Billa i Willa, a teraz oni pomieszkiwali u niego, uparcie unikając własnego domu i wspomnień tkwiących w ścianach.)

Bill wrzucił do walizki ostatnią bluzkę na krótki rękaw i zmarszczył brwi, patrząc na to, co zostało w szafie. Nie miał tu zbyt wielu ubrań — większość pozostała w starym domu — a jednak w tej chwili czuł się, jakby pozostałości miały zaraz wystrzelić w jego stronę i przygnieść go lawiną kolorowego materiału. Wszystkie wręcz krzyczały, żeby i je zabrał w tę podróż.

Ale miał tylko dwie walizki.

I co prawda mógłby stworzyć ich więcej albo zwyczajnie pójść do sklepu i zakupić kolejne, tylko... Miał wrażenie, że jeśli to zrobi, skończy wpychając do nich nawet meble i tak oto wyruszy w podróż z całym swoim dobytkiem. Odtworzy na statku swój pokój i w gruncie rzeczy nigdzie nie wyjedzie. Nawet nie wyjdzie ze swojej kajuty.

[D0]PRZERWANA BAŚŃOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz