Edwin krzywił się.
Ostatecznie, zamiast w domu, wylądował w jednej z licznych sypialni Luxurii. Z jednej strony cieszył się, że zdołał przekonać do tego Arthura — przynajmniej miał pewność, że nikt z rodziny nie wejdzie mu do pokoju w trakcie przebierania się. Z drugiej zaś strony — czuł się obco. Źle. Pomieszczenie było ogromne, zalane czernią i fioletem, a wszystko w dotyku — nieprzyjemnie śliskie. Nawet poszewka pod i kołdra nakrywająca łóżko w dotyku przypominała zwierze pozbawione futra, ale za to oblane czymś lepkim. Kiedy siedział materiał nieprzyjemnie przylegał do jego odsłoniętego ciała, ale ilekroć próbował wziąć kołdrę w palce — materiał nagle wydawał się niemożliwy do uchwycenia.
Emma przyniosła ze sobą (właściwie: jej służący to zrobili) całe cztery kufry wypełnione najróżniejszymi sukniami, a teraz grzebała w nich i wzdychała. Nie powiedziała nawet słowa, gdy zobaczyła Billa, a Edwin nie był pewien czy w ogóle zdawała sobie sprawę z jego demonicznej natury.
Była trochę inna, niż ją zapamiętał — tamta Emma, z którą jeden jedyny raz rozmawiał dwa lata temu, była cicha, małomówna. Ta tryska energią i paplała tak długo, aż człowiek miał dość. Do tego, gdy tylko zostali sami zsunęła z siebie długą suknie, odsłaniając tę drugą, ukrytą pod pierwszą i o wiele krótszą, w ciemnych barwach. Edwin czuł się nieswojo. W całym życiu tylko raz widział tyle odsłoniętego, kobiecego ciała, ale... w tamtym razie to była jego siostra odziana w piżamę. Oboje skradali się wówczas w środku nocy do kuchni po ciastka zrobione przez ich babcie.
Mimowolnie zastanawiał się, co dokładnie łączyło ją z Arthurem.
Poruszył się. Ręcznik, który dostał po kąpieli był ogromny, ale i strasznie bezużyteczny — tak puchaty, że aż nie dało się nim porządnie wytrzeć. Emma rzuciła jedną suknie obok nóg Edwina i zniknęła w garderobie przylegającej do pokoju. Wówczas Bill oderwał wzrok od książki w czerwonej okładce i spytał:
— Ufasz im?
Wcześniej nie mieli czasu o tym porozmawiać — gdy tylko Arthur wyszedł, zjawił się ojciec Edwina, a ich rozmowa zajęła kilka godzin. Niestety, kochana siostra doniosła mu o ich gościu, a ojciec doszukał się w tym kolejnego spisku wycelowanego w ich rodzinę. Edwin do wieczora tłumaczył mu, że wcale nie jest jakimś szpiegiem i nie zamierza wynieść ich obrazów ani biżuterii w środku nocy. Potem zaś był zbyt zmęczony, by zająć się Billem — ledwie padł na łóżko, a już zasnął. Następny dzień zaczął się od niespodziewanych wizyt. Tajemniczy ludzie wchodzili do gabinetu ojca, błąkali po domu i wychodzili kilka godzin później. Czasami zagadywali Edwina, ale zawsze, niezależnie od ilości ich interakcji, stresowali go na tyle, że nie mógł spokojnie myśleć. Dopiero widok Emmy (choć początkowo jej nie rozpoznał) odrobinę go uspokoił, a wspólny spacer pozwolił oczyścić myśli.
— Nieszczególnie — przyznał zerkając na jedną ze swoich dłoni. Pod czarnym trójkątem miał na niej tymczasowo symbol przypominający rozerwane motyle skrzydła. Potarł je, wciąż czując delikatne szczypanie.
— Więc, rozumiem, że jeszcze trochę tu posiedzę? — Bill uniósł brew. Na swoje nieszczęście Edwin nie wiedział o żadnej z rzeczy, które Bill planował, a minę demona i jego drgające kąciki ust przyjął za oznaki irytacji.
— Myślisz, że dałbyś radę dostać się do ich domu i, hm... trochę go pozwiedzać? — Edwin odchylił głowę, częściowo ignorując zadane przez demona pytanie.
Demon odetchnął w myślach i zdusił w sobie chęć roześmiania się. Odłożył książkę na półkę. W tej chwili cieszył się, że zaraz po wejściu nałożył na cały pokój barierę, dzięki której nikt z zewnątrz nie mógł usłyszeć ich rozmowy. Dotyczyło to również Emmy, która dalej grzebała w garderobie.
CZYTASZ
[D0]PRZERWANA BAŚŃ
Fanfiction• 2020 • ❝I, że czerwień, nie błękit, będzie twoim kolorem.❞ Dipper Gleeful jest martwy, Edwin Southeast natychmiast potrzebuje pieniędzy, Ludwik Pines właśnie morduje swoją narzeczoną, Cecylia walczy z wampirami, a Bill Cipher zdecydowanie powini...