III.Dzień siódmy.

37 10 9
                                    

 — Widzisz? Wszystko zaczęło się od ciebie.

Mabel uniosła brew. Po tylu dniach spędzonych z tym mężczyzną, zaczynała mieć szczere wątpliwości co do istnienia jego mózgu. Żałowała, że musiała trafić akurat na niego; już wiele lat temu, gdy był dzieckiem, wiedziała, że jego istnienie przyniesie jej jedynie mnóstwo problemów. Jedynie nie spodziewała się, że utkną w jego umyśle, w impasie.

Na szczęście — Ludwik mógł się jej wygrażać, mógł wiele opowiadać, ale jego umysł już się załamywał; breja wypływała ze ścian i sufitu w coraz większych ilościach, a pozostawione samo sobie ciało zaczynało przypominać zasuszone zwłoki.

— Uratowałam ci życie — zauważyła.

— Tak, tak. — Machnął ręką. — Zrobiłaś te swoje czary-mary i już wielce mnie ocaliłaś. Swoją drogą: dlaczego teraz tego nie zrobisz, hm?

Bo wtedy nie miałam żadnego innego ciała, do którego mogłabym się dostać, a tobie nigdy nie powierzyłabym mojej prawdziwej mocy ani nawet jej połowy; jesteś na to zbyt szalony i impulsywny — pomyślała, podczas gdy na głos powiedziała: — Porozmawiajmy o tym, co było później.

Wzdrygnął się, ale tym razem nie protestował, nie komentował. Pozwolił, by kolejne wspomnienia pojawiły się między nimi i ukazały kolejne paskudne wydarzenia.

*

Wracając do domu był otępiały; jego nogi poruszały się same, automatycznie, bazując jedynie na pamięci mięśniowej. Wciąż czuł ciepło bijącego od dłoni kobiety, a ubranie na plecach miał obszarpane od noża. Jakaś niewielka jego cząsteczka wierzyła, że wszystko to było snem, z którego wybudzi się, gdy tylko dotrze do domu.

Niestety — po dotarciu, zamiast przyjemnej rzeczywistości, przywitał go pełen przerażenia okrzyk jednej ze służących. W następnej chwili, nie bacząc na jego preteksty, przeniesiono go do salonu i zdjęto z niego zniszczone ubrania. Chociaż krew w większości wróciła na swoje miejsce, niewielka jej część pozostała na marynarce i koszuli.

— Dziwne — wymamrotał jego ojciec, który tej nocy postanowił zatrzymać się w jego posiadłości. — Nic nie ma.

Wszyscy dotykali jego skóry, studiowali każdy jej fragment. W ten sposób wreszcie wyrwał się z otępienia i pozwolił, by narastająca irytacja przejęła nad nim kontrolę.

— Co się stało? — dopytywał ojciec.

— Nic — odpowiadał Ludwik.

Kiedy zorientował się, że w progu stoi jego żona i wpatruje się w niego ze współczuciem, jakby co najmniej był małą, bezbronną ofiarą, a nie dorosłym mężczyzną — podniósł się gwałtownie i oświadczył:

— Wszyscy jesteście zbyt przewrażliwieni.

Wyszedł trzaskając drzwiami.

Tamtego dnia zasnął w swoim gabinecie, na niewygodnej sofie, otoczony dziennikami wyniesionymi ze swojego rodzinnego domu. Pogrążając się we śnie wciąż miał nadzieję, że obudzi się w świecie, w którym wcale nie spotkał Mabel Gleeful, ani nie został zaatakowany.

Obudziła go służąca, kładąca tackę na szklanym stoliku. Posłał jej zdenerwowane spojrzenie i podniósł się. Bolał go każdy możliwy mięsień, a przez to, że poprzedniego dnia nawet nie udał się do sypialni po piżamę, tym samym pozostał półnagi — było mu zimno. Potarł więc dłonie i sięgnął po ciepłą filiżankę z herbatą i miodem. Jako dziecko kochał ten napój, a i później mógł go pić codziennie. Dzisiaj zaś herbata smakowała, jak pomyje.

[D0]PRZERWANA BAŚŃOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz