Wbrew swojej nazwie Rozarium było wyspą umieszczoną gdzieś w świecie demonów. I co prawda posiadało liczne ogrody, a i w nich znalazłyby się róże, ale wyspa słynęła przede wszystkim ze sporych, idealnie białych budowli o mnóstwie krętych schodów i pomieszczeń wypełnionych książkami oraz starymi dokumentami. Najmniej istotne z nich umieszczono na górze. Miał do nich dostęp każdy odwiedzający, każdy demoniczny turysta. Za to najważniejsze dokumenty i księgi ukrywano w podziemiach, w miejscu strzeżonym przez płomienie szare i niszczycielskie. Tam wstęp mieli jedynie najwybitniejsi uczeni, niektórzy emisariusze, członkowie rady i, oczywiście, aktualny król. Inni mogli jedynie marzyć o zajrzeniu do tamtejszych zapisków.
Ale Rozarium słynęło z jeszcze jednej rzeczy — z ludzi. Chociaż tamtejszym światem rządziły demony, osiemdziesiąt procent mieszkańców pochodziło z ludzkiego świata. Przybywali dobrowolnie, zainteresowani obcą kulturą i zwyczajami. Najczęściej, za życia na Ziemi, przywoływali demony i zawierali z nimi pakty, a potem trafiali do ich świata. Byli też tacy, których znaleźli specjalni emisariusze i, którym złożono oferty pracy w tak obcym, specyficznym miejscu.
Do tej drugiej grupy należała matka Carmen.
Dwadzieścia lat temu była królową — jedną z tych niecieszących się dobrą sławą. Ludzie nienawidzili jej, bo była zbyt ciekawska i tam, gdzie inni widzieli proste rozwiązania, ona pragnęła dostrzec coś więcej. To zaś i kilka plotek o romansie zaprowadziło ją na szafot. Na szczęście — w ciemnych lochach poznała emisariusza zainteresowanego jej osiągnięciami. Z jego pomocą wydostała się ze świata ludzi i trafiła na Rozarium. Kilka lat później wzięła ślub z jednym ze swoich przyjaciół z wyspy, a po kolejnym roku urodziła jej się Carmen.
I to nie tak, że Carmen narzekała na współistnienie z demonami.
Cieszyło ją, że może żyć wśród demonów, gdzie istnieje technologia, a drobne skaleczenie nie kończy się śmiercią. Lubiła też wyspę, zwłaszcza ogromne drzewo pomarańczy umieszczone między pawilonami, a szpiczastym budynkiem złożonym z kilkunastu mieszkań. Po prostu... Carmen była znudzona.
Miała ledwie jedenaście lat, ale już znała na pamięć każdy zakamarek wyspy i każdego jej mieszkańca. Mogła się tu poruszać nawet w absolutnej ciemności, a rok temu (z pomocą kilku innych dzieci) przebadała budynki pod kątem tajnych przejść. Wywrócili wszystko do góry nogami, ale efekt (przynajmniej początkowo, dopóki się nie znudzili) był zadowalający — kilka dodatkowych korytarzy, jeden zakurzony salon, sala stworzona z samych luster i przejście prowadzące do kolejnego salonu (ale tym razem umieszczonego pod wodą).
Czasami marzyła o tym, by wsiąść w pierwszy lepszy statek i iść zwiedzać resztę świata, ale jej matka upierała się, by pozostała na wyspie. Ignorowała wszelkie jej błagania. Kiedy zaś Carmen zakradła się do portu — jej matka postawiła na nogi całą wyspę, a później, w ramach kary, kazała dziewczynce przepisywać tysiąc stronicowy kodeks.
Marzyła też o innych, kolorowych ubraniach.
Teoretycznie na Rozarium nie obowiązywały żadne zasady dotyczące stroju; teoretycznie każdy mógł nosić, co tylko pragnął, a jednak tamtejsi ludzie i pół ludzie uparcie przywdziewali białe i szare stroje. Właściwie, jeden konkretny strój — szare spodnie do kostek, szarą bluzkę na długi rękaw, białe buciki i równie białą pelerynę z kapturem. Wyglądali w tym, jak duchy. Bardzo, bardzo nudne duchy.
Poza tym, na swój sposób, czuła się oszukana — bo jak właściwie miała studiować kulturę demonów, skoro samych demonów było tu tak mało? A gdy już się pojawiali to zazwyczaj nie chcieli rozmawiać, zbyt zajęci przeglądaniem ksiąg lub robieniem wszystkiemu zdjęć?
CZYTASZ
[D0]PRZERWANA BAŚŃ
Fanfiction• 2020 • ❝I, że czerwień, nie błękit, będzie twoim kolorem.❞ Dipper Gleeful jest martwy, Edwin Southeast natychmiast potrzebuje pieniędzy, Ludwik Pines właśnie morduje swoją narzeczoną, Cecylia walczy z wampirami, a Bill Cipher zdecydowanie powini...