II.Pokój.

42 7 4
                                    

 Dawno temu jego matka powiedziała mu, że każdy dar to nie tylko piękne moce, niesamowita siła i zasoby zdolne chronić innych, ale i wyrzeczenia oraz cierpienie zesłane pod najróżniejszą postacią. Trzymała go wówczas mocno, jakby zaraz miał wypaść z jej ramion i chociaż nie mówiła tego wprost, nie była też wystarczająco subtelna, by nie zauważył, że cały czas chodzi o jego oczy. Przesunęła palcami po jego powiece i westchnęła ciężko, boleśnie.

— Dziękuję, że nas ocaliłeś — powiedziała mu, zerkając na pozostałych członków rodziny.

Gdzieś w oddali ludzie krzyczeli, jakby ktoś obdzierał ich ze skóry, a kolejne wybuchy pozostawiały po sobie paskudny, gryzący zapach. A on mógł jedynie słyszeć i czuć, bo choć bardzo się starał — ciemność przysłaniała mu całe miasteczko. Tak samo, wiele lat później, nie mógł obejrzeć całej łąki obrośniętej białymi kwiatami, a jedynie to, co miał na wyciągnięcie ręki. W tym miejscu wszystko było dziwnie spokojne — nie było mocnych uścisków, paniki, drżących rąk ani wybuchów. Były za to przyjemne, letnie zapachy, promienie słońca muskające skórę, słomiane kapelusze i mały domek czekający na ich powrót.

— Wiesz — zaczął drugi chłopiec — czasami zdaję sobie sprawę z tego, że to wszystko w gruncie rzeczy jest złe; że powinno dobiec końca jak najszybciej, ale czasami siedzimy tu, tak jak teraz i myślę sobie, że w sumie to ta wojna mogłaby trwać nawet i tysiąc lat. I niech inni sobie umierają za te ich ideały, a my po prostu pozostańmy razem na zawsze.

Otworzył usta. Zamknął je. I znów otworzył, odnajdując wreszcie odpowiednie słowa.

— Nawet po wojnie możemy być razem — zauważył ostrożnie.

— Ale nie tu! Pinesowie pozbędą się nas, gdy tylko będą mieli pewność, że nie umrzemy pięć minut po opuszczeniu ich terenów! I słyszałeś, co mówiła Beatrice; sam też to widziałeś, prawda? Zostało nam maksymalnie pięć lat. Potem trzeba będzie się rozejść. Skończą się słomiane kapelusze, wylegiwanie się wśród kwiatów, jazda konna, jedzenie truskawek aż do bólu brzucha, opowieści przy ognisku i wszystko inne! Mnie odeślą do domu i powiedzą, że mam zarządzać tamtejszymi posiadłościami, a ciebie... pewnie wyślą cię do rodziny. Całe dnie będziesz im pomagał odbudować kolejne miejsca. I już nigdy się nie spotkamy.

— Nie wyślą mnie do rodziny — oświadczył. — Oni wszyscy nie żyją — powiedział, choć na głos nikt z domowników jeszcze tego nie przyznał. — Potem podniósł się i ostrożnie, pomagając sobie rękoma dostał się do drugiego chłopca. Stojąc przed nim zdjął jego kapelusz i dotknął jasnych włosów. — Ty zaś nie musisz się godzić na powrót w rodzinne strony. Nie zaciągną cię tam siłą. Możemy więc odejść, obaj.

— I co niby zrobimy później?

— Znajdziemy nowy dom. I może i nie będzie w nim słomianych kapeluszy, opowieści przy ognisku, truskawek i tych wszystkich innych rzeczy, które kochamy, ale na ich miejsce przyjdzie coś nowego. Coś naszego i wspaniałego — zapewnił, choć już wtedy; już w tamtej chwili znał zakończenie tej historii.

*

Kill Cipher był ranny.

Choć wydawało mu się, że wszystko idzie, jak zawsze — spokojnie, bez żadnych zakłóceń — ostatecznie skończył na moście z nożem wbitym w brzuch i trucizną atakującą ciało. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz tak mocno oberwał.

Być może było to na początku jego niechlubnej kariery, gdy dopiero uczył się używać własnej zdolności, a każde morderstwo było niechlujne, przesiąknięte zbędnym okrucieństwem. Być może wtedy faktycznie komuś udawało się uciec przed nim; być może ktoś rzucał w niego krzesłami, świecznikami i wszystkim, co znalazł pod ręką. Może nawet go dźgnął. Ale później? Do dzisiejszego dnia pozostawał nietknięty.

[D0]PRZERWANA BAŚŃOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz