— To nie ma sensu, Ludwiku.
Jego umysł składał się z wielu barwnych miejsc; przejść do wspomnień pięknych i czystych, ale teraz ściany, sufit i podłoga zlewały się w jedną, czarną breję. Ledwie mógł poruszać w niej ciałem, a wypowiadanie słów przychodziło mu z równie dużym trudem. Poruszał wargami, a i tak nie słyszał własnego głosu. Ona zaś nie miała żadnego problemu: swobodnie stawiała kolejne kroki na brei, a jej nogi wciąż pozostawały nietknięte. Głos niósł się echem.
— Powinieneś się poddać — powiedziała, kucając przy nim. Jej błękitna suknia opadała na podłogę, ale i tak pozostawała równie czysta, co ukryte pod nią nogi. — Zaśnij. Za kilka lat nikt nie będzie cię za to winił. Nikt nawet nie będzie pamiętał, Ludwiku.
— Nie dam ci tej satysfakcji — oświadczył, ale tak długo, jak nie zobaczył grymasu na jej twarzy, tak długo nie był pewien czy słowa faktycznie padły z jego ust.
— Wow, nie dość, że jesteś pedofilem, to jeszcze jesteś uparty. — Roześmiała się, gdy tylko fala złości minęła. Głowa opadła na lewe ramie.
Patrząc na jej szyje naznaczoną gwiazdozbiorami i półksiężyc lśniący na czole, potrafił myśleć tylko o tym, że chciałby ją udusić. Zniszczyć. Pokonać. Chciałby móc stanąć nad nią i roześmiać się jej w twarz, odpłacić za te wszystkie krzywdy.
— Och, Ludwiku, sam sobie to zrobiłeś — powiedziała znając jego pragnienia. W następnej chwili podniosła się i obróciła. Nosiła na sobie suknię z odsłoniętymi plecami, więc bez problemu mógł zobaczyć wyryte na nich dwa słońca i szesnaście planet krążących wokół. Wszystkie symbole świeciły delikatnie, a skóra wokół wiecznie była zaczerwieniona.
— Okłamałaś mnie!
— Nie, Ludwiku. Ja powiedziałam ci prawdę, ty — zinterpretowałeś ją w ten dziwny, chory, absurdalny sposób i zniszczyłeś swoje idealne życie. Teraz zaś ponosisz za to odpowiedzialność, Ludwiku.
— Powiedziałaś, że jesteś Gleefulem i moim przodkiem!
— Powiedziałam, że wzięłam ich nazwisko podczas pobytu w waszym świecie. Tyle i aż tyle, Ludwiku. — Westchnęła ciężko i przejechała palcami po ścianie. Na krótki moment jego oczom ukazał się fragment zielonkawych drzwi.
— Kazałaś mi ją zabić.
— Powiedziałam, że trzydziestolatek uganiający się za, ledwie, osiemnastolatką jest obrzydliwy. Ani razu nie wspomniałam o nożach, siekierach czy płomieniach, Ludwiku. Ale ty chyba już tak masz, prawda? Najpierw obwiniałeś swojego ojca, bo nie radziłeś sobie tak dobrze, jak twój brat. Potem narzekałeś na ciotkę, bo adoptowała... jak mu było na imię? Adam? Aureliusz?
— Arthur.
— Och, właśnie. Przeklinałeś biedną ciotkę, bo wolała adoptować Arthura i jemu oraz Luizie; swoim najbliższym dzieciom przekazać cały swój majątek, a nie tobie... dzieciakowi, którego ledwie widziała na oczy. Wolałeś przeinaczać ich słowa na swoją korzyść, robić wszystko, by wyjść przed przyjaciółmi na tego biednego. A teraz próbujesz robić to ze mną, Ludwiku. Problem polega na tym, że ja nie jestem, jak osoby, które poznałeś w przeszłości; nie jestem siłą, którą mógłbyś pojąć. Poza tym — oni byli daleko, nie mogli skonfrontować się z twoimi twierdzeniami. A ja jestem tu, w twoim umyśle i słyszę je doskonale. Jesteś strasznym, zakłamanym tchórzem, Ludwiku.
— Jeśli ja jestem tchórzem... — Nabrał powietrza, walcząc z narastającą sennością. —... to czym ty jesteś? Potrafisz tylko kryć się wewnątrz mojej głowy i narzekać na moje decyzje!
CZYTASZ
[D0]PRZERWANA BAŚŃ
Fanfiction• 2020 • ❝I, że czerwień, nie błękit, będzie twoim kolorem.❞ Dipper Gleeful jest martwy, Edwin Southeast natychmiast potrzebuje pieniędzy, Ludwik Pines właśnie morduje swoją narzeczoną, Cecylia walczy z wampirami, a Bill Cipher zdecydowanie powini...