III.Przyjaciółka.

28 7 9
                                    

Carmen marszczyła brwi i szarpała za kolorowe sznurki, próbując pozbyć się supła. W takich chwilach żałowała, że nigdy nie przykładała się do nauki na lekcjach techniki ani plastyki, a i w domu nie starała się rozwijać potrzebnych teraz umiejętności.

Na filmiku instruktażowym wszystko wyglądało niesamowicie prosto. Ot, weź dwa sznurki, przełóż jeden tak, wyłóż drugi tak, zrób pętle, przeplataj je niczym warkocz i masz już połowę za sobą! Dwie minuty i pięćdziesiąt procent ukończone! Tymczasem w rzeczywistości Carmen szarpała się z tym już drugą godzinę, a bransoletka dalej nie chciała wyglądać dobrze. Właściwie — sznurki jedynie zdążyły się poniszczyć.

Westchnęła ciężko, włączając filmik od początku. Wzięła też nowe sznurki — czerwone i zielone — a poprzednie wyrzuciła do kosza. Starała się nawet nie mrugać, iść ramię w ramię z prowadzącą, ale po raz kolejny, po minucie, jej wiązania zaczęły się rozpadać.

Zirytowana uderzyła pięścią w stół.

— Może ci pomóc? — spytała jej matka, odrywając wzrok od książki i zerkając na zagracony stół.

— Nie! Chcę to zrobić sama!

— Właściwie, co robisz? — zapytał ojciec, który dopiero, co wrócił do domu, ale już zdążył zauważyć bałagan wokół Carmen.

— Nasza córka próbuje stworzyć bransoletkę — odpowiedziała za nią matka.

— To dla przyjaciółki — dodała Carmen, a złość na moment zniknęła z jej twarzy, zastąpiona delikatnym uśmiechem. — Chcę się jej odwdzięczyć za to, jak miła i wyrozumiała była dla mnie. I to już miesiąc znajomości, a każdy po miesiącu znajomości powinien mieć bransoletki przyjaźni!

Oby tylko się udało — pomyślała, znów patrząc na stół i leżące na nim przedmioty. Podwinęła rękawy swojej białej koszuli i po raz dziesiąty tego dnia odpaliła ten sam filmik.

*

Selene nie przepadała za verte diter.

Głównie dlatego, że niczym w jednym z ogrodów, w tym pokoju najmocniej dało się wyczuć obecność poprzedniej królowej. Aktualny król niewiele tu zmienił. Choć przemeblował cały pałac po swojej koronacji, w verte diter dodał jedynie wazon z kwiatami i dwa udogodnienia. W ten sposób jeden z parapetów zajmował brzydki, za duży wazon, światła zapalały się same, gdy tylko ktoś wchodził do pomieszczenia, a stół potrafił pobrać wspomnienia danego demona i wyświetlić je w postaci mapy terenu. Krzesła wciąż były stare, przesadnie ciężkie, komody i regały zakurzone, a na jednej ze ścian wisiał ogromny portret przedstawiający Mabel Gleeful. Jeden z tych, które zdają się podążać za tobą wzrokiem.

Selene zmarszczyła brwi, patrząc na niego.

Poprzednia królowa nie uśmiechała się. Z grymasem na twarzy, niebieskimi, delikatnie świecącymi oczami i z koroną na głowie w ogóle nie przypominała kobiety z tych nielicznych historii, które Selene zdołała usłyszeć od rodziców. Nie wyglądała też, jak ktoś, kto zdołałby tak po prostu złamać wymyślone przez siebie prawa i w jeden dzień zniszczyć własne osiągnięcia. Jej portret był, jak surowy sędzia gotowy skazywać wszystkich na najgorsze tortury. Jednocześnie — Selene musiała przyznać, że ten, kto go namalował miał talent. Zwłaszcza do tworzenia sukni. Błękitna, z licznymi ozdobami, wyglądała, jakby ktoś położył na płótnie prawdziwy, miły w dotyku materiał.

Równie niesamowity był waż z ogromną głową na ramieniu królowej i resztą ciała zgrabnie ułożoną wokół lewej dłoni i dolnej części sukni. Swoim spojrzeniem zdawał się drwić z każdego, kto tylko wszedł do pomieszczenia.

[D0]PRZERWANA BAŚŃOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz