Rozdział 11

147 14 1
                                    


Był wieczór. Obudziłam się. No nie! Byłam w tym lesie... Może to wszystko to jednak prawda?

Wstałam chwiejnie, mając mentlik w głowie, i od razu tego pożałowałam. Zrobiło mi się ciemno przed oczami i wywróciłam się. I nagle usłyszałam przeciągłe wycie.

Wilki.

Nie wiedziałam co zrobić. Poczołgałam się do najbliższego drzewa z wieloma gałęziami i wstałam. Zaczęło mi się robić niedobrze. Ale wstałam. Udało mi się. "I teraz musisz się tam wspiąć"- pomyślałam. "Dam radę.". I zaczęłam się wspinać. Głowę rozsadzało mi od środka, "zaraz łeb mi eksploduje"-mówiłam sobie w myślach.

Kiedy byłam już w 1/3 drogi na szczyt drzewa, wycie wilków rozległo się już bliżej. Z ogromnym trudem wspinałam się coraz wyżej. Wreszcie uznałam, że nie dam już rady.

Położyłam się na gałęzi. Czemu tu jestem?
Wataha skakała na drzewo na którym znajdowała się gałąź, na której się położyłam, ale nie udawało im się na nie wejść.

"Dziwny głosie, który wtedy mówił mi w myślach- pomyślałam- powiedz mi co mam robić?"

Ale nic się nie stało. Żaden głos w głowie nic mi nie odpowiedział. Przeklnęłam w duchu.

"To pewnie dlatego, że mu nie wierzyłam"

I nagle w jednej chwili cztery czarne pociski zagłębiły się w wilkach. Reszta szybko uciekła w strachu przed śmiercionośnymi strzałami.

Uslyszałam kroki i do mojego drzewa podbiegł Will.

—Alex! Co ty tu robisz?!— krzykną Will z dołu.— Zejdź na dół!

—Ale ja...- znowu poczułam pulsujący ból rozsadzający mi czaszkę od środka— nie... mogę...— znowu się skrzywiłam.

Will chyba uznał, że nie dam rady sama zejść, więc zaczął się po mnie wspinać. Kiedy do mnie doszedł, powiedział:

—Podnieś się.

Z trudem się uniosłam.

—Postaw stopę tu. Pomogę ci— powiedział.

I tak ostrożnie schodziłam z moim nauczycielem. Kiedy dotknęliśmy stopami ziemi, Will odparł:

—Nie mam konia. Musisz dać radę— tu spojrzał na mnie— słyszysz?

—Tak— odpowiedziałam słabym głosem.

Kiedy tak szliśmy, z pięć razy się potknęłam o korzeń, kamień, czy jakieś nierówności w terenie. Kiedy usłyszeliśmy rżenie koni, poczułam ulgę. Nareszcie jesteśmy, będę mogła odpocząć.

Ale kiedy dotknęłam stopą ganek, znów poczułam ból. Upadłam, nie mogłam przejść nawet kroku w przód.

—Dasz radę— uspokoił Will. Ale oboje, a przynajmniej ja, wiedzieliśmy, że nie dam.

I znowu straciłam przytomność, na szczęście nie upadając na ziemię dzięki zwiadowcy, który mnie złapał, zanim zderzyłam się z ziemią.

Zwiadowcy: Wybrana ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz