Rozdział 35

96 9 0
                                    

Z cierpliwością stałam czekając. Kiedy nagle on zajrzał za fotel, walnęłam go szybko w głowę rękojeścią saksy. Ale zrobił unik. Ubrany na czarno tajemniczy człowiek walnął mnie w brzuch. Zgięłam się na pół, czując ból. Nie bolało aż tak mocno, ale postanowiłam zastosować podstęp. Udawanie upadłam na podłogę. Podziałało, tajemniczy człowiek po chwili pochylił się nade mną, ale ja szybko kopnęłam go w twarz. Człowiek ubrany w czerń cofnął się, i lekko zgiął z bólu. Ogłuszyłam go, waląc go szybko w głowę rękojeścią noża. Przez chwilę byłam oszołomiona. Wreszcie upewniłam się, czy mężczyzna jest nieprzytomny, i przyniosłam krzesło z kuchni. Miałam zamiar go posadzić, ale zdałam sobie z czegoś sprawę: to nie był mężczyzna. To kobieta.

Zdjęłam jej materiałową maskę z twarzy, i rzuciłam ją w kąt. Przyjrzałam się dziewczynie. Może miała ze 20 pare lat, czarne włosy oraz duży nos. Karnacja jej była blada, miała ładną figurę i szare oczy, bo podniosłam lekko jej powiekę. Ale otrząsnęłam się, i szybko wyciągnęłam sznur z szuflady w kuchni. Usadowiłam ją na krześle i szybko przywiązałam ją do niego tak, że miała ramiona całe związane.

I nagle ponownie zrozumiałam, że powinnam była ją najpierw przeszukać. Szybko przebiegłam wzrokiem po dziewczynie, szukając jakiejś broni. Nic nie znalazłam.

Po chwili dziewczyna zaczęła otwierać oczy. Przez sekundę ujrzałam w nich strach, ale szybko go zamaskowała. Zaczęła się miotać, ale zbyt mocno ją spętałam. Pamiętając sposób zwiadowców, związałam jej również razem kciuki, wiec była dobrze unieruchomiona. Po kilku minutach uspokoiła się, widząc mój nóż przy jej gardle.

—Widzisz to?— spytałam. Nie było odpowiedzi, tylko obojętna już twarz.—No powiedz coś!—krzyknęłam z frustracją i przycisnęłam nóż bardziej do jej gardła.—Bo cię zabiję!—powiedziałam. Teoretycznie nie była to prawda, tylko chciałam ją nastraszyć. Nic. Przypomniałam sobie inne fakty ze zwiadowców. Genoweńczycy nie boją się śmierci. Tylko....

Wciągnęłam mocno powietrze. Podeszłam do niej od tyłu, i złapałam za palec. Drgnęła. Z poczuciem winy dotknęłam klingą opuszka palca prawej ręki, i przycisnęłam. Poleciała krew. Genoweńka zacisnęła wargi, po czym rzekła:

—Non! s'il vous plaît non...

—Mów po Aralueńsku. Albo po polsku. Na jedno wychodzi— Kobieta zaczęła szybciej oddychać, ale nic nie powiedziała.

Wiedziałam, że takie zachowanie wobec niej jest okrutne, ale ona omal nie zabiła jej przyjaciela. A... w końcu nie odcięłam jej tego palca, tylko zrobiłam paskudną ranę. Ale musiałam coś z niej wydusić.

Podeszłam do niej od przodu, i ze znudzoną miną przyłożyłam nóż do ramienia. Oby to poskutkowało- pomyślałam.

—Powiedz, kto cię tutaj wysłał— naciskałam.—Albo wbiję Ci to w ramię.—Co oczywiście nie było do końca prawdą, bo na to bym się nie odważyła, ale ona tego nie wiedziała.—Wiem, że rozumiesz co do ciebie mówię. Odpowiedz.

Zaczęłam lekko przyciskać nóż, teraz sama czując się jak zabójcza genoweńka.

—Ni!—krzyknęła z akcentem, co chyba miało oznaczać „nie".—phosze ni ub tegi—rzekła. Akcent był tak silny, że ktoś inny pewnie wogóle by tego nie zrozumiał. Ale mój nóż był w miejscu, jakby utknął w czasie.

—Kto cię przysłał—zapytałam jeszcze raz.

Z tyłu Gilan nagle dostał drgawek.

Przypomniałam sobie o nim dopiero w tym momencie, i poczułam się naprawdę głupio.

—Foiderl- odpowiedziała mi. Pewnie Foldar.

—A gdzie on jest?— tym razem przyłożyłam jej nóż niżej, do łokcia.

—W... w w dans les bois.

-W czym?

Ponownie dziewczyna zaczęła się szarpać, gdy odstawiłam nóż. Ale ja coś zrozumiałam. Nie uleczyłabym sama Gilana, ale jej też nie mogłabym wypuścić, bo przy pierwszej lepszej okazji zabiłaby i mnie, i dobiłaby w dodatku Gilana. Zrozumiałam co muszę zrobić. Zapytałam ją ostatnim pytaniem.

—Jak się nazywasz?

Przyjżała mi się nienawistnie.

—qu'est-ce que tu as à faire avec ça?— spytała. Czekałam dalej.—Melisa.

—Dobrze, Meliso. Nie odzywaj się, ani nic nie rób. W przeciwnym razie coś ci zrobię. Rozumiesz?— zapytałam. Ona jednak nie patrzyła na mnie, ale na podłogę. Chwyciłam jej podbródek, zmuszając, by się na mnie spojrzała.— Rozumiesz?— zapytałam jeszcze raz, gdy nasze spojrzenia się zetknęły. Gdy przytaknęła, puściłam ją.

Podeszłam do korytarza, gdzie widziały kurtki, nie spuszczając przy tym oka z Melisy. Ostrożnie wyjęłam po omacku telefon z kieszeni mojej kurtki, bo tam go ostatnio miałam.

Podeszłam do Melisy na bezpieczną odległość. Weszłam w numery alarmowe, i zadzwoniłam na 112. Gdy operator odebrał, odrzekłam:

—Dzień dobry, mam w domu rannego... tatę— skłamałam na szybko— i kuzynkę z innego kraju.— Gdy powiedziałam to na głos, sama sobie z siebie zadrwiłam. Niczego lepszego wymyślić nie mogłaś, Alex? Gdy operator się zapytał co im jest, odpowiedziałam, że jeden z nich ma ciężki rany. Podałam adres, i bez wyjaśnień się rozłączyłam.

To był chyba jedyny sposób, żeby wszyscy wyszli z tego w miarę cało. Zaraz przyjedzie karetka, i zabierze Gilana. Jednak powiedziałam też, że Melisa również jest ranna, co oznaczało, że muszę jej coś zrobić. Zaklnęłam cicho pod nosem. Spojrzałam się na dziewczynę, która patrzyła się na mnie już nie tak obojętnym wzrokiem.

—Przepraszam— szepnęłam, i ponownie uderzyłam mocno w jej głowę, rękojeścią noża. Zamknęłam oczy, odwróciłam się, i starałam się o tym nie myśleć. Melisa nie powinna mieć stałych obrażeń przez to walnięcie, a przynajmniej była nieprzytomna.

Czekałam, aż przyjedzie karetka, nasłuchiwałam ich syreny. Gdy dobiegła moich uszu, spojrzałam się tylko na Gilana smętnym wzrokiem. Podeszłam do niego szybko.

—Teraz muszę już iść, ale będziesz w dobrych rękach— powiedziałam. — Wrócę po ciebie, obiecuję— po czym pośpiesznie wyszłam, niezauważona przez ratowników. Dla pewności zostawiłam za sobą otwarte drzwi, by ratownicy spokojnie mogli wejść do środka. Poczułam się trochę okrutnie zostawiajac Gilana w praktycznie obcym środowisku, ale co innego miałam zrobić?

Zwiadowcy: Wybrana ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz