Rozdział 36

88 10 0
                                    


Szłam samotnie ulicą, powtarzając sobie jedno zdanie w kółko:

—Dan les bois... Co to może oznaczać?

Wreszcie podeszłam do jakiegoś człowieka.

—Przepraszam...—i osłupiałam ponownie. Mężczyzna miał identyczne oczy i usta, jak Melisa, oraz podobną karnację. Odeszłam kilka kroków do tyłu, chwiejnie. Chciałam się tylko zapytać czy wie może, co to znaczy dan les bois.
Ale mężczyzna wyjął nóż i gdybym nie zrobiła uniku w dół, to jego ostrze przebiłoby mój brzuch. Zaczęłam uciekać, przepychając się przez ludzi na chodniku.

Zaraz zginę. Nie dam temu kolesiowi rady- pomyślałam. Przypomniałam sobie jeszcze moją mamę uśmiechającą się do mnie, oraz Willa, który pokazywał mi jak się strzela z łuku, lekki uśmiech Halta, kiedy wkurzyłam mojego mentora... Oraz o Gilanie. Miałam nadzieję, że w szpitalu dobrze się nim zajmą.

Ale musiałam działać. Dostałam informacje, jakie były mi potrzebne, i musiałam wypełnić misję.

Odwróciłam się i spojrzałam na zabójcę. Musiał być Krewnym Melisy. Mógł być... ale więcej nie zdąrzyłam zarejestrować, bo on-melisa walnął mnie płazem sztyletu i padłam, a przechodnie nic sobie z tego nie robili.

—Ty...—zaczęłam zdezorientowana i straciłam poczucie rzeczywistości. Wszystko stało się czarne.

Zwiadowcy: Wybrana ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz