Rozdział 26

113 9 0
                                    

26
Rozglądnęłam się. Było tu ciemno, ale weszłam. Za sobą słyszałam krzyki. Wzięłam ogromny wdech i niechętnie weszłam do środka. Bez lampki, bez niczego? Och...

Kiedy przeszłam nawet nie pięć metrów, a już nic nie widziałam. Ale szłam dalej.

Po drodze się pare razy potknęłam, ale wstałam. Wreszcie uznałam, że dla moich spodni już nie ma ratunku, i tak będą brudne, i szłam na czworakach.

Wreszcie walnęłam o coś głową. Jęknęłam. Zaczełam wymacywać ręką końcową ścianę.

—Ale przecież z boku powinny być dwa kolejne tunele, jedna z nich prowadzi do wieży—szepnęłam do siebie. Po drastycznej chwili przemyśleń skierowałam się w prawo i do kolejnego tunelu. Nie ważne było, czy to ten właściwy. Trzeba zobaczyć wszystkie.

Czułam, jakby się to ciągnęło wieczność. Kolana i ręce były tak zmęczone, że usiadłam. I aż zasnęłam.

Obudziły mnie piski szczurów. Wstałam szybko i się wzdrygnęłam. Postanowiłam, że dalej będę szła na nogach, z wyciągniętymi do przodu dłońmi, jak jakiś zombie. Chyba, pod koniec, zaczęło się rozjaśniać. Zrozumiałam, że chyba weszłam do dobrego tunelu. Ale potem poczułam, że więcej już nie przejdę.

Chodziłam wciąż po tym samym tunelu, wróciłam do miejsca, z kąd przybyłam: park.

Opadłam na kolana w zaroślach i zamknęłam oczy.

Alex, dasz radę, nie poddawaj się. Co zrobiłby Will?

—Nie wiem— odpowiedziałam bezradnie sobie sama.

Po paru minutach postanowiłam wyjść. Zaczęło już wschodzić słońce, zaczynał się ranek.

Przeczołgałam się przez wysoką trawędo zamku. Strażnicy stali wszędzie. Co się dzieje?
Tak czy siak, uznałam, że nie mam zamiaru wchodzić ponownie do tunelu bez żadnego światła. Wzdrygnęłam się na myśl o tamtym miejscu.

Na moje ogromne szczęście, nikt nie nadepnął na żadną moją część ciała. Wstałam powoli, zaufałam pelerynie.

Szłam na oślep: prosto, po schodach, lewo, schody, prawo, do góry... I jakinś cudem trafiłam do celu, w którym panoszyły się, chyba średniowieczne, pielęgniarki. Zaciekawiło mnie to. Przylepiłam się do szorstkiej ściany, i powoli przesuwałam się dalej. Ktoś wychodził z jakiejś sali z ogromnymi drzwiami, więc postanowiłam tam zerknąć.

Co za pech, nie udało mi się, bo za szybko się zamknęły. Spojrzałam się na jedną kobietę, a ta mnie zauważyła. Nasze spojrzenia się skrzyżowały. Oby nic nie powiedziała... Ale ona tylko dalej się na mnie patrzyła. Jak udało się jej mnie dostrzec? Pewnie nie jestem dobra w ukrywaniu się, i tyle.

Machnęłam głową na drzwi, a ona do nich podeszła i je otworzyła. Popatrzyłam podejrzliwie. Ale weszłam szybko.

Było tu łóżko. Nawet dwa.

I wiecie, kto tam był? No, zgadnijcie.

Król Duncan, umierający i miejący chyba jakąś ospę na skórze, oraz obok Cassandra, też już chyba z oznakami choroby naskórnej.

Zwiadowcy: Wybrana ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz