Czułam się coraz gorzej. Wiedziałam, że to nie ze stresu, ale i tak bałam się tego, że mogę być w ciąży. Nawet było za wcześnie na stwierdzenie tego. Więc chodziłam cała poddenerwowana.
-Hejka kiciu, idziemy do zakładników!- radosny głos Nairobi sprawił, że uśmiechnęłam się szeroko.
-Po co?- spytałam, bo chyba nie miałyśmy jeszcze warty.
-Po pierwsze: dajemy im wybór, nie pamietasz?
-Wielki mi wybór.- mruknęłam pod nosem, ale wstałam z miejsca.
-Po drugie- ciągneła dalej- Mamy teraz zmiane, bo ktoś- popatrzyła wymownie na mnie i Berlina- wywalił Tokio z mennicy.
-Tak? Naprawdę? Kto to zrobił?- powiedział "zdziwiony" Berlin.
-Ja nie wiem! A ty Helsi?- powiedziałam zwracając się do serba.
-Ja też nie! Kto mógłby to zrobić?- wszyscy wybuchnęliśmy głośnym śmiechem.
-Jesteście chorzy.- powiedziała Nairobi z uśmiechem.
Berlin odchrząknął znacząco, a Nairobi momentalnie się speszyła. No tak, choroba Berlina. Nadal było mi go mega szkoda. W którymś moemncie zostawi swoją córke samą. Zrobiło mi się jej szkoda.
-Nie miałyście iść do zakładników?- ciszę przerwał Helsi, wskazując głową drzwi.
Poszłyśmy razem z dziewczyną do naszych drogich przyjaciół.
-Dzień dobry kochani!- krzyknęłam głosem, który napewno nie należał do najmilszych. Zakładnicy wzdrygnęli się, a ja uśmiechnęłam.- Dzisiaj damy wam wybór. Albo milion euro, albo wolność.
-Każdy kto wybiera wolność- dziewczyna narysowała białą linie na podłodze- przechodzi na tą strone.
-Nie, nie Parker, ty nie masz wyboru.- zacmokałam z niezadowoloniem- Musisz z nami zostać. Już ci mówiłam, jesteś naszą gwarancją bezpieczeństwa.
Dziewczyna zaczęła wyklinać nas pod nosem, a Nairobi zabrała tych, co wybrali "wolność" do piwnicy. Niezbyt podobało mi się to, że ich oszukujemy, ale mogliby wydać nasze plany.
-A teraz zapraszam was wszystkich- zwróciłam się do tych, którzy zostali- Na cieplutki posiłek.
Właśnie w tym momencie do pomieszczenia weszli Rio i Denver z... hm? Czyżby znowu chińszczyzna? Nie żebym marudziła czy coś, ale człowiekowi może się niedobrze zrobić od tego samego jedzenia. Rozdaliśmy jedzenie zakładnikom, a potem sami zabraliśmy sie do pożerania chińszczyzny.
-Mogliby w końcu dać coś innego.- mruknął niezadowolony Denver.
-Nie marudź, już niedługo stąd wyjdziemy.- zganił go Moskwa, jak na ojca przystało.
-No ale ja się zaraz przejem tą chińszczyzną.- burknął niezadowolony.
-Nie.Marudź.- w takich momenatch cudownie było patrzeć na Denvera i Moskwe. Są ze sobą tak związani, jak frytki i sól. Wtf America ale ty masz dziwne skojarzenia.
Jak już wszyscy zjedliśmy, postanowiliśmy pograć w pytania. Nawet ta nieszczęsna Juliette tu przyszła. Zabije Denvera gołymi łapami.
-Ja pierwszy!- krzyknął Denver zadowolony.- Berlin! Ile miałeś żon?
-Pięć.- mruknął, a Juliette prychnęła.- Nairobi! Dlaczego zaczęłaś zajmować się prochami i podrabianiem?
-Podrabianie mi się podobało. Ale gdy urodziłam mojego synka, nie mogłam podrabiać, więc wzięłam się za prochy. Tak cholernie tego żałuje.- na chwilę schowała twarz w dłoniach, ale potem od razu się ożywiła.- Czarnobyl! Wolisz mieć chłopca czy dziewczynkę?
CZYTASZ
Relegated/✔ZAKOŃCZONE✔
FanficAmerica poprostu chciała tam być. Dokonać największego napadu w historii świata. DRUGA CZĘŚĆ- "SECOND CHANCE/ DENVER"