Walka

2.6K 286 38
                                    


Mdliło mnie już od tej ciemności. Czułem się jak cholerny karaluch pod siennikiem. Coś mnie przygniatało, zgniatało wierceniem. Miejsce w którym się znajdowałem było dziwne. Jednocześnie ciasne, jak i bez końca. Ciemne bardziej niż winnice do których zakradałem się wieki temu. To był najgłębszy, znany mi stopień ciemności. 

Kiedy w myślach nakazywałem sobie wystawić ręce do przodu, nie widziałem ich, ani nie czułem. Zdałem sobie również sprawę, że każda moja myśl była głośna, jakbym wypowiadał ją na głos. Nie było żadnej ściany między moją głową, a rzeczywistością... 

A może... to było jedno i to samo? O co mogło chodzić? 

- Halo? - spróbowałem zawołać bardziej prawdziwie, najbardziej jak wydało mi się, że na tą chwilę potrafię. Mój głos odbił się od mroku echem, po chwili wracając do moich uszu, ale już w zmienionej formie, bo nie powtarzał mojego głosu. Słowo wróciło do mnie w odrobinę wyższym tonie. - Hej, to nie jest zabawne! - i znowu to samo. Nie rozumiałem co się dzieje, ale wzrastała we mnie potężna moc, zwana irytacją. 

Wyciągnąłem przed siebie ręce, w których posiadanie zażarcie wierzyłem. Wbiłem dłonie w ciemność, rozrywając ją, na co ta jęknęła z bólu. Miałem z tego niezłą satysfakcję, więc nie przestałem. Ze szpary zaczęło wypływać światło, a potem... Pojawił się w niej obraz. Zupełnie jakbym patrzył przez własne oczy, a właściwie... Tak. Wydawało mi się to całkiem prawdopodobne, tylko dlaczego nie mogłem się poruszyć? Do tego obezwładniała mnie niezrozumiała senność. 

Mimo to, postarałem się wytężyć umysł. Co widziałem przez mały otwór w papierowej ścianie ciemności? Był to korytarz. Do dziś nie potrafiłem ich rozróżniać, więc nie wiedziałem dokąd miał on prowadzić, ale z jakiegoś powodu przemieszczałem się. Kończyny, których nie czułem, sunęły po ziemi, rozchlapywały coś, co wnioskowałem jedynie po dźwięku. Wszystkie inne bodźce były jakby odcięte. Nie podobało mi się to. 

***


Pierwszy raz w życiu miałem ochotę zakląć tak bardzo, że jedyne co mnie powstrzymało, to ogromny ból głowy i mdłości. Otworzyłem oczy. Coś tłumiło światło ostatniego skrawka słońca, zaglądającego pewnie przez okno. Ściągnąłem rysunek z twarzy. Wydawał mi się przez chwilę rozmazany, ale gdy bardziej skupiłem wzrok na liniach, odkryłem że był to portret. Lyiar. Różnił się od siostry, i to bardzo, choć pewnie nikt oprócz mnie nie dostrzegłby tych subtelnych różnic. Grubsze brwi, pełniejsze usta, bardziej wystające obojczyki i kości policzkowe. Chyba najbardziej lubiłem te jego cechy... 

Nagle zerwałem się. Kartkę wciąż trzymałem w drżących dłoniach. 

Musiałem go ratować! Ja... Ona... Co mówiła? Czy ona na prawdę o tym myślała? 

Nim się obejrzałem, już biegłem, obijając się po drodze o ściany i upadając więcej razy niż mogłem zliczyć. Cisza nie chciała zniknąć. Ciągnęła się za mną, doprowadzając mnie prawie do płaczu przez wizje jakie przynosiła. Dotarłem nareszcie do mojego prywatnego wejścia do jadalni. Jedno zaklęcie, a stanęło ono przede mną otworem. Przekroczyłem je, już nie szybko, a ostrożnie. Przez chwilę nic nie wskazywało, by moje czarnowidzenia miały się spełnić, aż nie napełniłem płuc by wydać z siebie wydech ulgi. 

Zapach krwi.

Wiatr otworzył drzwi do części wspólnej dziewcząt, a zapach jeszcze bardziej przybrał na sile. Usłyszałem śpiew. 

- Nie sądziłaś, że do tego dojdzie, prawda? Miałaś być tu bezpieczna... Zresztą jak wy wszystkie. Cóż za rozczarowanie... - to był wyraźnie głos chłopaka, choć wiedziałem, że to nie on aktualnie się nim posługiwał. Wolne, ciche kroki wygłuszał chlupot czegoś gęstszego niż woda. Zrobiłem jeszcze kilka ruchów w stronę drzwi, kiedy nagle w ich ramie pojawiła się drobna sylwetka w powłóczystym płaszczu. Leniwie podniosła w moją stronę głowę. - Już jesteś? Myślałam, że na dłużej cię załatwię. Te smoki... Takie odporne, nawet na niezawodny kamień. - zaśmiała się, wchodząc do jadalni. Zostawiała za sobą krwawe ślady gołych stóp.

Drakonis Severus (bxb)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz