Rutyna

4.1K 459 120
                                    

Nie spałem. Dla samej zasady nie zmrużyłem oka, i teraz robiłem wyrzuty dumie, że przez tą niezmrużone oko błagało o zamiłowanie, szczypiąc przy tym okropnie. Mruganie było dla mnie ciężkie. Poniesienie powiek kiedy te już opadły udawało mi się tylko przy pomocy mojej wielkiej siły woli.

Oczywiście mimo że poranek już dawno zaglądał przez strzeliste okno tej pięknej komnaty, nie mogłem wstać. Dodatkową torturą, oprócz oczekiwania na zlitowanie się kogokolwiek było to jak słońce odbijało się od wszechobecnych połyskliwych powierzchni, i raziło mnie niemiłosiernie po oczach.

Miałem ochotę się drzeć, żeby ktoś mnie wreszcie uwolnił, ale przez ten cholerny knebel mogłem już nawet przypuszczać że po prostu chwilowo o mnie zapomniano.

Do czasu.

Przez zmrużone w obronie przed promieniami sadystycznego słoneczka powieki tylko usłyszałem jak drzwi gładko się otwierają. To był szmer, ale jako iż jak raz nie mamrotałem przekleństw tonących w zrolowanym jedwabiu, usłyszałem nawet to. Już po chwili sylwetka Adana nad moim łóżkiem okryła mnie kojącym cieniem.

- Nie spałeś, więc mam nadzieję że chociaż przemyślałeś swoje zachowanie. Chciałbym cię już wyswobodzić, ale tylko pod warunkiem że skończysz przeklinać i krzyczeć. Oczywiście ranienie się również będzie skutkować tym samym. Dla twojego własnego dobra. - jego głos przyprawiał mnie o ciarki. Może sobie mówić co chce. Wczoraj pokazał swoją prawdziwą twarz. Moje ciało... jak każdemu zależy mu tylko na tym...

Ale nie jest mi z tego powodu smutno, co to to nie. Zyskałem kolejny powód by stąd zwiać. Nie wiem jak, ale to zrobię, słońce mi świadkiem.

Zauważyłem, że przez pogoń myśli w żaden sposób nie odpowiedziałem mężczyźnie, a ten najwidoczniej wedle starego przysłowia potraktował brak reakcji jak potwierdzenie. Poczułem, że pasy wciskające mnie w materac poluzowały się znacząco, i stopniowo przekształciły się w zwyczajne, bezwolne okrycie. Natychmiast skopałem z siebie materiał, i odsunąłem się pod zagłowie łóżka. Siedziałem tam chwilę, walcząc z supłem, który trzymał knebel w moich ustach. W końcu jednak mokra od śliny szmatka wypadła z pomiędzy moich zębów, a ja z ulgą rozruszałem szczękę.

Naburmuszony patrzyłem na Adana bez słowa, walcząc z ochotą przywalenia mu w ten pełen samozadowolenia ryj.

- Rad jestem, iż wreszcie opanowałeś emocje. Mam nadzieję że już nigdy nie będziemy musieli przechodzić przez podobną sytuację. - powiedział, wyraźnie szczęśliwy z mojego milczenia, mimo że mój wzrok wyrażał więcej niż tysiąc "pies cię jebał". Miedzianooki wyciągnął z ogromnej szafy w rogu skórzane i obcisłe spodnie, oraz koszulę. Położył ubranie na łóżku.

- To jest chyba bliższe twoim gustom. Wiedz, że naginam dla ciebie pewne zasady panujące w moim domu, ale to tylko dowód tego jak mi na tobie zależy. - spojrzałem na niego z uniesioną pogardliwie brwią.

- Ty ustalasz tutaj zasady. Nie możesz ich naginać. Nie obowiązują cię tutaj. Z tego co słyszałem jesteś tym okrutnym Panem, który trzyma tu wszystkich za mordy i szarpie za smycze. - mruknąłem, podpełzając do ubrań posłusznie. Nie chciałem żeby ten zboczeniec znowu mnie rozebrał na własną rękę, a zresztą ubranie wyglądało na prawdę porządnie, i w sumie miałem ochotę zamienić na nie ten biały strój, przypominający mi zakon rycerski albo coś w tym guście. W tym co teraz mi zaproponował znacznie łatwiej będzie się zamaskować i szybko poruszać.

- A ty jak zwykle wiesz swoje. Wszyscy tytułują mnie tutaj Panem, bo sami tego chcą. Długo pracowałem na ich szacunek i sympatię. Nigdy nawet nie zasegurowałem by mnie tak nazywać. Ty, jeśli chcesz, możesz mnie nazywać po imieniu, zdrobnieniem, tytułem, lub jak ci się zamarzy.

Drakonis Severus (bxb)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz