Chmury

3.4K 365 47
                                    

Moja reakcje znowu była da mnie zaskoczeniem. Stałem jak przyspawany do podłoża, nie mogłem nawet przełknąć śliny. W pewnym momencie obawiałem się nawet, że się nią zakrztuszę. Z bezruchu obudził mnie dopiero odruch. Chłód sprawił, że moje samoczynnie ruszyły się by zakryć czerwieniejące przez zimny podmuch ramiona, chcąc je powstrzymać przed drżeniem. Pocierałem delikatnie swoją skórę, przyklepując tym samym zjeżone włoski. 

Smok wbijał we mnie wzrok, i choć jego gadzi łeb chyba nie był do tego fizycznie zdolny, sposób w jaki na mnie patrzył, magicznie sugerował iż wyszczerzone kły były próbą uśmiechu. Gad był zadowolony z mojej uwagi. Nagle zaczął się prężyć. przybierać różne pozy. Chwalił się swoimi imponującymi kształtami, niby kanciastymi i ostrymi, a z drugiej strony sprawiającymi wrażenie zgrabnych. 

Nareszcie, moja krtań poruszyła się nieznacznie, ale pozwalając tym ślinie przepłynąć w dół gardła. Może jednak nie zginę za sprawą własnej wydzieliny.

- A... A-Adan? - wyjąkałem w sposób w jaki koty pozbywają się kłaczków. To ten kolor oczu, na pewno on podsunął mi tak szaloną, a zarazem oczywistą teorię. Potwierdziło ją wyraźne skinienie ze strony smoka. Coś jakby zatkało mi płuca. Szok je zakleił. Dlaczego jestem takim idiotą?! Normalny buc już dawno by się tego domyślił... 

Zaraz... Czyli ja chciałem się przespać z tym potworem? 

Zgiąłem się w nieoczekiwanym odruchu wymiotnym. Wiedza jest czasem gorsza od kopniaka w splot słoneczny. 

By opanować własny organizm, niemądrze spuściłem stwora z oczu. Poczułem nienaturalnie długi, i ciepły oddech na odsłoniętej piersi. W zwolnionym tempie uniosłem głowę, automatycznie kierując spojrzenie przed siebie, i... ocierając się nosem o gładkie łuski. Smoczysko zniżyło łeb do mojego poziomu, i stało ze mną dosłownie twarzą w... pysk? Dmuchał na mnie parą z nozdrzy większych niż moje dłonie, doprowadzając tym samym moje serce do eksplozji. Drżałem na całym, nadal niewygodnie schylonym ciele. Rezonowały we mnie dreszcze. Napięcie rosło. Nic nie zapowiadało końca tego koszmaru, tym bardziej się go nie spodziewałem, ale ten nastąpił, bo nagle... gad kichnął. Podmuch odrzucił mnie kilka kroków do tyłu, i przewrócił na tyłek.

Obserwowałem, jak stworzenie unosi pazurzastą łapę, i niezgrabnie drapie się nią po nosie, widocznie bezskutecznie, bo aura nieusatysfakcjonowania paradoksalnie przyprawiła mnie o krzywy uśmiech. Niepewnie wstałem, od razu stawiając krok w stronę smoka. Trudno było mi to zrozumieć. Mój lęk, przez który bałem się otwierać książki, czy patrzeć na rodowe godła jakichś pseudo błędnych rycerzy, teraz siedział idealnie cicho, nie istniał. To nie miało sensu! Przecież to coś jak raz było z krwi i kości, czy tam z czego te smoki się składają, a ja się nie bałem! Byłem wręcz głupio pewny siebie.

Odważnie, lub głupio, zależy jakie będą tego konsekwencje, zmniejszyłem dystans między mną a stworem do absolutnego minimum. Zaskoczyłem nas oboje, gdy moja ręka nagle znalazła się na pochylonym łbie stworzenia, konkretnie przy jego nosie. Złożyłem palce w szpony, i zacząłem nimi energicznie przesuwać po skórze smoka. Moja dłoń skakała na łuskach, a po chwili zadrżała, przewodząc pomruk smoka. Gad nakrył oczy powiekami, mrucząc przy tym jak kot, a jego ogon machał rytmicznie końcówką, wzburzając za nim kurz. Łuskowaty nos wciskał się bardziej pod moją rękę, i o matko... Było w tym coś tak niezwykle rozkosznego. No bo wielki, straszny smok, zlepek ostrych pazurów, ognistego oddechu i złych intencji, a robi coś takiego. wyraz na jego "twarzy" nasuwał wrażenie, że zaraz potwór przewróci się z tej przyjemności na plecy, i wywali jęzor.

Szczerze mówić miałem już z tego wewnętrzną podśmiechujkę, ale jak się szybko okazało, plan smoka był inny. Jego łeb się poruszył, i nagle przysunął się do mnie, następnie wkładając smukłą część pyska między moje nogi. Chciałem pisnąć, lub coś w ten deseń, ale nim zdążyłem to zrobić z tego powodu, smok postanowił zastąpić go innym. Sekundę później podrzucił mnie szybkim poderwaniem głowy do góry. Wtedy pisnąłem, a gdy spadłem okrakiem, na jego twardą szyję, OKRAKIEM, na te cholerne, po chuj mające tam miejsce wypustki, to nawet żałosny krzyk nie dałby rady wyrazić tego cierpienie, którego obawia się chyba każdy mężczyzna. Złapałem się za wiadome miejsce. 

Zwracam temu dupkowi honor za wciągnięcie na mnie gaci. 

No i odbieram go znowu, razem z srogim kurwieniem, za to co ten dupek mi zafundował. 

Zsunąłem się po jego smoczym karku, podskakując na tych cholernych wzgórkach... PO CO KURWA! 

Ostatecznie efekt był taki, że mój zbolały tyłek wylądował na miejscu gdzie szyja smoka rozszerzała się w korpus smoka. Swoją drogą fakt ten zmuszał moje nogi do niebezpiecznego rozszerzania się. Bałem się ze moje spodnie pękną, a jak nie one, to może moje i tak nadwyrężone krocze, którego dzięki bogom już chyba nie czułem, przez co turbulencje związane z nagłym poruszeniem się smoczego cielska pode mną komentowałem jedynie stęknięciami agonii. Przejmujące zimno powinno złagodzić moje bóle, ale nie, stało się to moją kolejną na liście bolączką, na spółę z słońcem, które wdzierało się pod moje powieki z każdej strony, bo odbijało się od...

No właśnie. 

Od śniegu. Byliśmy na dworze! Łapy smoka zapadały się w sztywnej warstwie białego puchu, choć w tym przypadku była to raczej zbita skorupa, pękająca jak jajko pod tak wielkim ciężarem. Otworzyłem usta w niemym zdziwieniu, ale także po to by łapać do płuc jak największą ilość pustego powietrza, które mimo świeżości nie dawało ulgi przy płytkim wdechu. Musiałem się przyzwyczajać, dać sobie chwilę na oszacowanie jak głęboki oddech będzie mi potrzebny by się nasycić. Podniosłem wzrok na niebo i horyzont, który okazał się tym samym niebem i tym samym horyzontem który widziałem przez wielkie okno w swojej sypialni.

Na jego widok uderzyła we mnie złudna wolności, bo jednak w dalszym ciągu o ucieczce z mojej aktualnej sytuacji nie było mowy, nawet nie przez to że smok bez trudu mnie zatrzyma. Po prostu podejrzewam, że umarłbym z wyziębienia, po tym jak zapadnę się w śniegu. 

Z drugiej strony nie byłem też pewien czy odmrożenia nie zabiją mnie nawet zdala od białej pułapki. W obawie przed tym scenariuszem, przylgnąłem całym ciałem do chociaż trochę cieplejszego, łuskowatego grzbietu. Wtuliłem się w niego jak najwygodniej, i zamknąłem oczy, by słońce nie mogło ich już drażanić.

Nagły pęd powietrza, płynący z góry, tylko mocniej przycisnął mnie do niego, ale i przy okazji całkowicie wychłodził. Cudownie. O niczym tak nie marzyłem jak o zostaniu soplem. Przynajmniej zawsze to spokój z tym cholernym istnieniem.

Na szczęście smoczy ryk, który dotarł do mnie jak wibracje z ciepłego brzucha stwora, wybudził mnie z pesymistycznego transu. Gwałtownie otworzyłem oczy. Nagle zaczęło zależeć mi na życiu, a z pamięci usnęły się wszelkie samobójcze myśli. Przerażony rozejrzałem się dookoła, i wtedy zdałem sobie sprawę, że lecimy. Że górę, którą już od zbyt długiego czasu zaczynałem nazywać przymusowym domem, zostawała w tyle.

Obejrzałem się przez ramię, i faktycznie, za nadającym lotowi kierunek ogonem majaczył szczyt, połyskujący szklanymi oknami, oraz jedną, złotą kopułą, z której kruszył się śnieg. Po moich bokach o powietrze miarowo uderzały skrzydła, których wielkości nie miałem do czego trafnie porównać. Rozganiały chmury, i bez trudu opierały się wiatrowi. Tak wysoko... Jedynym kierunkiem w jaki bałem się spojrzeć, był oczywiście dół. Nawet nie opuszczałem głowy, bojąc się co ujrzę w dole.

Wicher smagał mnie bezlitośnie za każdym razem kiedy odrywałem się od szyi smoka, więc ostatecznie objąłem ją ramionami.

- I jak ci się podoba? - usłyszałem głęboki głos, ale ten nie dochodził znikąd. Pojawiał się jakby dokładnie w moich uszach, był wyraźny pośród świstów i szumu. Nie przejmowałem się tym jednak. Mój uśmiech był jak nigdy beztroski, nie mogłem zrozumieć dlaczego.

- Jest świetnie... - wyszeptałem, wbijając wzrok w głowę smoka, która na chwilę zwróciła się w moją stronę, nadal przy tym kontrolując to czy nie grozi nam wpadnięcie na jakąś górę. A przynajmniej mam nadzieję że nadal miał to pod kontrolą.

- Nie boisz się? Wiesz, że jesteśmy wysoko. - zdziwił się głos w moich uszach, co tylko poszerzyło grymas radości na mojej twarzy.

- Chyba... Chyba lubię latać. - powiedziałem ze zdziwieniem. - Nie pamiętam.

Może niewiele akcji, lecz, nie wiem czy mogę was uspokoić taką informacją, zmierzamy do przełomu. Trochę później niż zwykle ten rozdział, ale cierpię ostatnio na dziwną przypadłość, jaką jest napływ pomysłów połączony z brakiem weny, więc wszystko co piszę zdaje mi się wymuszone. Poza tym dziękuję osobie która zaoferowała mi pomoc, chętnie z niej skorzystam, ale niestety dziś wiedziałam, że nie zdążę tego zrobić...

Drakonis Severus (bxb)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz