EPILOG

3.6K 283 42
                                        


Cały dzień przeleżałem w łóżku. Adan bliski był w pewnym momencie ponownego unieruchomienia mnie na nim, ale kto by mi się dziwił. Wymagał ode mnie spokojnego leżenia, jakby tego było mało, z oczami uwięzionymi pod pieprzonymi plastrami ogórka. No mało zabawny ten żart, ale skoro się uparł, to jak to on, uparł się no i nie ma na niego mocnych. Przynajmniej nie odszedł. 

Jego ciężar, odginający materac tuż obok mnie był dziwny. Kojący, przyjemny, ale dziwny i nieznany dla mnie pod tymi względami. Głaskał moją dłoń, oczywiście nie tą którą omotał mi bandażami i okładami tak, że praktycznie nie mogłem poruszyć palcem. Tylko ruchami głowy mogłem na chwilę przesunąć pieprzone warzywo na bok i spojrzeć na jego wyprany z uczuć profil. Wpatrywał się w sufit, w ciszy, mi zakazując odzywania się, oczywiście ze względów zdrowotnych. Przez zimno, moje gardło stało się wrażliwe na każdy oddech, chociaż ta chrypka dodawała mi trochę męskości. 

Tak... Nie chciałem się skupiać na tym co właśnie przeżyliśmy, a raczej na tym że przeżyliśmy, chociaż prześladował mnie widok pociętego trupa, którego zostawiliśmy w jadalni na zamarznięcie. Nawet nie wiedziałem kim kiedyś był, ale czy ta informacja by mi pomogła? Śmiem wątpić. 

- Lyiar? Nie martw się. - niespodziewanie uścisnął nieznacznie moją dłoń, a głowę zwrócił w moją stronę. Oczywiście udałem że tego nie widzę, ale on i tak poprawił "okład" na mojej twarzy.

- Nie martwię się. - skłamałem, łamiąc jego polecenie. Mój głos brzmiał trochę tragicznie. Może po męsku, ale jakbym miał zaraz pluć krwią. - Staram się... Staram się o tym nie myśleć. W ogóle nie myśleć. 

- Widzę że ci się nie udaje. Czy ktoś ci już mówił, że wszystko po tobie widać? 

- Tak, chociaż nie pamiętam dokładnie. Ten ktoś chyba wyleciał przez okno. Jakoś dzisiaj. - westchnąłem, a moje słowa wywołały natychmiastową reakcję w postaci przytulenia mnie. Oczywiście w taki sposób żeby brońcie bogowie nic mnie nie zabolało. 

- Przepraszam... Nie chciałem ci o tym przypominać... Po prostu... Nie ważne. - uciął w końcu, na co ja przewróciłem się na bok. Mężczyzna nie wyglądał na zadowolonego z tego powodu, zwłaszcza że mokre plastry spadły na pościel. 

- Dokończ. - rozkazałem, jednak gdy zauważyłem jak się przez to spiął, zrozumiałem swój błąd. Zero rozkazów. Musieliśmy odpocząć. Wspierać się. - Ty też mi wybacz. Też nie chciałem. Ja po prostu też chcę ci pomóc. Nie umiem leczyć tak jak ty, ale możesz mi, nie nie wiem, powiedzieć co cię dręczy, albo po prostu się wypłakać. Dobrze? - uśmiechnąłem się do niego w taki sposób, w jaki uśmiechałem się najrzadziej, ale co ciekawe, zawsze i tylko do niego. Odwzajemnił to, po chwili stykając nasze czoła. Gest był pełen czułości, ale nie czułem, że tak robią zakochani, bo niestety po długiej batalii z samym sobą stwierdziłem, nie bez zażenowania, że to najlepsze określenie na nas. To było jeszcze bliższe. On mógł się do mnie zbliżać. Ile chciał. 

- Były dla mnie jak rodzina... - łza pociekła dziwnym torem po jego policzku. - Nie wiem jak... Jak sobie damy z tym radę. Nie chcę ich tak zostawić, ale boję się... Boję się tam wejść, zobaczyć je wszystkie... - położyłem palec na jego ustach. Niestety, samolubnie potrzebowałem przerwy. Sam nie pałałem tym samym do wszystkich dziewcząt w tym zamku, choć założę się że wiele z nich w myślach wyzywałem, mimo że nigdy nie zamieniłem z nimi słowa. To wywoływało u mnie jakże rzadkie wyrzuty sumienia. 

- Razem jakoś sobie poradzimy. Obiecuję. - nie wiedziałem co powiedzieć, żeby wyrazić wszystko co chciałem. Przecież tak długo w ogóle nie miałem potrzeby okazywać takich rzeczy. Wdzięczność, wsparcie... I na pewno coś więcej. 

Drakonis Severus (bxb)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz