Kryształ

3.5K 388 41
                                    

- Teraz w lewo, a potem prosto. Zresztą, znasz drogę. Chyba tylko tobie z całej tej bandy nie zakrył oczu. 

Starałem się tego nie słuchać. Głos, odkąd zamiast zadawać pytania zacząłem iść wedle jego wskazówek, stał się niezwykle rozgadany, co chwila coś dodawał, to mnie rozpraszając, to znowu pośpieszając. Mój bieg trwał już chwilę, zmachałem się, ale ona tego nie rozumiała, albo, co bardziej prawdopodobne, miała to gdzieś. 

- Stój. - zakomenderował, nie kryjąc satysfakcji. Oddychałem niespokojnie. Dlaczego sztuczki z wiatrem to może sobie urządzać, duch jebany, a zanieść mnie gdzie chce to już nie, każe mi zapierdalać. 

Stanąłem posłusznie, od razu pochylając się z rękami na wyprostowanych kolanach, by łatwej mi było złapać oddech. Gdy chwila na zregenerowanie sił upłynęła, podniosłem spoconą twarz. Czołem nakreśliłem na znajomych drzwiach pionową smugę z własnego potu. Przestraszony tym śladem szybko starłem go rękawem. 

- No dalej, na co czekasz. Wejdź. - wicher zadął mi w plecy, a potem naparł na drzwi, które oznajmiły mi o tym cichym jękiem. Żywioł był mocny, ale nie mógł nacisnąć klamki. To było moje zadanie. 

Zimny metal opadł pod moją dłonią. Nie było to jednak gładkie i proste. Nawet napierając całym ciałem miałem trudności z otwarciem. Mój domyślny mózg uznał to za sygnał. Klamka nie była przeznaczona dla mnie, tak jak to czego strzegła. 

Drzwi otworzyły się przede mną, niespecjalnie szeroko, ale wystarczająco bym przez nie przeszedł, nie ocierając się przy tym o nic. Nie chciałem zostawiać tu swojego zapachu, ani żadnego innego śladu mojej obecności. 

W znajomym wnętrzu przeszedł mnie dreszcz. Odruchowo otuliłem się ramionami. Adana tutaj nie było. Jestem bezpieczny, tak? Oby. Nic w tamtym miejscu nie kojarzyło mi się dobrze. Kiedy byłem tu z nim, czułem się normalniej. Wtedy, z nim, to "sam na sam" czułem całym sobą, a teraz nie było to już takie oczywiste. Dryfujące w galarecie stwory nie gapiły się na mnie. Wodziło za mną wiele par oczu. Ciche spojrzenia przeszywały mnie na wylot, pchały w kierunku z którego przyszedłem, ale... nie robiły tego za pomocą lęku, a przynajmniej nie tylko mojego. Nie zastraszały mnie. One też się bały. Wiedziałem, że nie żyją, a jednak. Zakonserwowane potworności drżały przed czymś, co wedle logiki, musiało być jeszcze bardziej potworne, i straszne nawet dla martwych.

- Co tak stoisz? To już bardzo blisko, nie ma sensu się wycofywać. Po co chciałbyś to zrobić? Żeby gnić tutaj dalej? Daj spokój, nienawidzisz tego miejsca, i wszystkich z nim związanych. Pamiętaj, nienawidzisz go, a w jego oczach ty jesteś jedynie kapryśnym narzędziem. On ma cię dość. Gdy tylko przestaniesz mu być potrzebny, pozbędzie się ciebie, sam o tym wiesz. Wytłumaczę ci wszystko, tylko proszę, pośpiesz się. - przełknąłem ślinę. Po raz pierwszy głos poprosił, a ton stał się błagalny. To przełamało wahanie w moim sercu. Uległem mu, ale dlaczego? Nawet ja tego nie rozumiałem. Jedyne uczucie, jakie towarzyszyło mi podczas kroczenia zgodnie z wiatrem, to nieodparte wrażenie, że znam już tą ścieżkę, i wiem jak ona się kończy, ale nie mogę sobie tego przypomnieć. Każda próba rezonowała bólem po mojej czaszce. 

- To tutaj. Teraz powtarzaj za mną. - przymknąłem oczy i odetchnąłem. Głos i podmuchy zimnego powietrza zaczęły mną kierować. Ciało wyrwało się spod mojej woli, zostawiając duszę na boku, by matowiała na nieużytku. Nawet jeśli to trwało chwilę, chyba jeszcze nigdy nie czułem się tak obco. Jak niechciany obserwator z boku. Szepty jakie uleciały z moich warg były niesłyszalne, ale wiedziałem co oznaczają.  

Regał z księgami rozpłynął się w kolorową mgłę tuż przed moim nosem. Zakaszlałem głośno. Nie spodziewałem się tak nagle znowu poczuć własne płuca. Trochę mnie to pokrzepiło, nawet wobec ciemności przede mną. Tajne przejście, co? Ile tajemnic można zmieścić w jednym zamku? To się robi powoli niezdrowe natężenie. 

Drakonis Severus (bxb)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz