Rozdział 14 - Czas przywdziać czerwień!

748 31 12
                                    

- Dziękuję - uścisnęłam mocno Irmę - Jest idealnie!

- No już! Uciekaj mi stąd - służąca próbowała zrobić groźną minę, ale nie potrafiła zdławić swojego śmiechu.

   Wyszłam z domu, jak zwykle, kuchennym wyjściem dla służby. Przed wyjściem Irma pomogła mi w charakteryzacji, a nawet przyuczyła mnie trochę, bym następnym razem mogła zrobić to sama. Na moje szczęście ani ona, ani Ana nie pytały mnie, dlaczego chciałam wyjść z domu akurat w takim wydaniu. Nie wiedziałabym nawet, jak im odpowiedzieć. Ufałam im i wiedziałam, że mogłam im powiedzieć wszystko, ale akurat TO myślę, że powinnam zachować dla siebie.

   Idąc do Ogrodu Botanicznego, przeglądałam się w oknach mijanych budynków. Za każdym razem w odbiciach widziałam to samo. Piegowatego typa z czarnymi włosami, w niczym nie wyróżniających się ubraniach - ciemne spodnie, szara koszulka i brązowa marynarka, a na głowie oczywiście szary kaszkiet.

   Byłam niesamowicie zadowolona z faktu, że nie musiałam już zakładać rękawiczek, a było to nawet wielce niewskazane. Podłużna blizna całkiem wpasowała się do mojego nowego wizerunku. Dopełniała charakteru niechlujnego, rasowego nicponia z przedmieść.

   Przechadzając się budapesztańskimi uliczkami rozmyślałam nad tym, o co Czerwone Koszule mogą mnie zapytać i jak na ewentualne pytania odpowiadać. Nim minęłam wejście do ogrodu, miałam już w głowie pełen zarys mojej postaci, pochodzenie, wiek, status społeczny i tak dalej...

   Najdłużej zastanawiałam się nad wyborem nowego imienia. Chciałam, żeby było jednak w jakiś sposób ze mną związane, żebym nie miała też problemu z reagowaniem na nie. Byłoby to raczej dziwne, gdyby ktoś mnie wołał mnie po imieniu, a ja ignorowałabym to, zapominając, że to o mnie chodzi. Po licznych propozycjach przewijających się przez moją głowę, spadło na mnie jak grom z jasnego nieba. Arno. Moje nazwisko. W sumie to nawet brzmi, jak imię. Cudownie! 

   Mijając ogrodową szklarnię, po raz ostatni upewniłam się, że wszystko w moim nowym wizerunku zostało dopięte na ostatni guzik. Podniosłam głowę i dumnie stwierdziłam:

- Arno jest gotowy!

    Ruszyłam na wyspę. Nagle z niewiadomych przyczyn zaczęłam się lekko denerwować. Zbliżając się mostu, ręce drżały mi jak w zaawansowanym stadium choroby Parkinsona, a w nogi zaczął wstępować paraliż. Zatrzymałam się przed strażnikami, nie byli to ci sami, co wcześniej, za to jeden z nich odziany był w pasiasty sweter, który na dobre wyrył się w mojej pamięci. Kretyn - pomyślałam i od razu zrobiło mi się jakoś weselej.

- Stój! Kto idzie? - zagrzmiał pasiasty sweter.

- Nowy rekrut - odparłam radośnie, salutując i uśmiechając się bezczelnie.

- Wolne żarty... Jazda mi stąd, albo wbiję ci to w dupę - uniósł swoją włócznię i skierował ostrzem w moją stronę.

- Odłóż to, bo jeszcze sobie oko wydłubiesz, albo drzazgę wbijesz. W sumie to wyglądasz mi na takiego niezdarę - odparłam, jak gdyby nigdy nic, już lekko znudzona - zaprowadź mnie do Acza, to sam się przekonasz, że nie kłamię - skrzyżowałam ręce.

   Chłopak chwilę się zastanowił. Opuścił dzidę. Naradził się z drugim strażnikiem i ostatecznie przemówił dumnie.

- Zapraszam - zachęcił mnie gestem ręki. Kiedy podeszłam wystarczająco blisko, szepnął mi do ucha - Dopilnuję, a nawet osobiście wrzucę cię do jeziora, przy pierwszej okazji - uśmiechnął się złośliwie.

- To w końcu jak? Obiecałeś już mi wbić włócznię - uśmiechnęłam się do typa - Nie strasz, nie strasz, bo się ze...

- No już! - zazgrzytał zębami. Pchnął mnie mocno do przodu i sam ruszył w stronę wyspy. 

Chłopcy z Placu Broni - Po drugiej stronie muruOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz