Szłam sobie radośnie chodnikiem zastanawiając się, od czego powinnam zacząć. Nie wiedziałam, jak wielki miał być obraz, czy sukienka od krawca byłaby bardzo problematyczna w transporcie. Jedynie kwiatami się nie przejmowałam, kilka róż nie powinno sprawiać problemów. Rozważałam, czy nie lepiej byłoby najpierw odebrać sukienkę i kwiaty, zanieść je do domu, a potem jeszcze raz wyjść po odbiór obrazu... Niee. Dam radę unieść wszystko za jednym razem. A zatem najpierw kwiaty, potem sukienka, a na koniec obraz.
Szłam powolnym krokiem rozglądając się wszędzie, gdzie się dało. Miasto tętniło życiem, a ja zaczęłam żałować, że nie zabrałam szkicownika. W sumie rzadko go zabierałam. Nieczęsto też wychodziłam z domu, a naprawdę uwielbiałam spacery węgierskimi uliczkami. W czasie zachwycania się pięknem miasta naszła mnie ochota na coś słodkiego. Ale nie zbyt słodkiego. Hmm... Może chałwa? Dawno jej nie jadłam.
Idąc zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu jakiejś cukierenki, albo chociaż małego stoiska ze słodkościami. Przechodziłam akurat przez bardzo zatłoczoną ulicę, gdy moim oczom ukazał się on. Kram z łakociami. Miałam naprawdę olbrzymie szczęście. Z radością na ustach zaczęłam kierować się w stronę słodyczy.
Gdy od mojego celu dzieliły mnie jakieś trzy metry, do moich uszu zaczęły docierać strzępy rozmowy, a raczej kłótni.
- Wczoraj było za grajcara, ale dzisiaj już za dwa - odezwał się właściciel straganu.
- To zdzierstwo! - burzył się chłopak w szarym kapeluszu.
- To biznes - odpowiedział nieco łamaną węgierszczyzną mężczyzna.
- Niedorzeczność, bogacić się kosztem innych - wykłócał się dalej chłopak.
- Kupujesz, czy nie? Ludzie czekają - właściciel stoiska wskazał na kilku chłopców stojących za nim.
- Kupuję, ale po starej cenie.
- W takim razie żegnam!
- To jeszcze nie koniec - zwrócił się do ustawionych w kolejce chłopców - nie kupujcie, to kpina, nie warta zachodu! - chłopak zaczął się oddalać od stoiska, mrucząc coś pod nosem.
- O co chodzi? - zapytałam awanturnika podchodząc do ustawionej kolejki.
Chłopak zdjął kapelusz z głowy, poprawił czarne włosy i odezwał się do mnie już spokojniejszym głosem.
- Niech panienka nic nie kupuje. Stary Włoch podniósł ceny, a daje mniej niż wcześniej - wskazał na mężczyznę przy stoisku.
- Włoch? - zapytałam dla pewności.
Chłopak w odpowiedzi kiwnął tylko głową.
- Patrz i się ucz - szepnęłam z uśmiechem do chłopaka i poleciłam mu ruchem dłoni, żeby się nieco oddalił. Gdy nadeszła moja kolei na dokonanie zakupu, zwróciłam się do straganiarza.
- Dzień dobry - odezwałam się z promiennym uśmiechem w języku włoskim.
- Dzień dobry - odezwał się mężczyzna z lekkim zdziwieniem, także po włosku - panienka mówi po włosku?
- Dopiero się uczę - przyznałam - ale bardzo się cieszę, że mam okazję porozmawiać w tym języku. Jest niezwykle melodyjny. Mam tylko nadzieję, że nie powiedziałam niczego z błędem? Nie chciałabym kaleczyć tak pięknego języka.
- Świetnie panience idzie - odpowiedział z uśmiechem straganiarz - jestem pod wrażeniem.
- Dziękuję - ukłoniłam się lekko - to zaszczyt usłyszeć takie słowa z ust prawdziwego Włocha - handlarz uśmiechnął się promiennie.
CZYTASZ
Chłopcy z Placu Broni - Po drugiej stronie muru
Aventura... Zwiesiłam głowę. Nie wiedziałam, co powiedzieć. - To nie takie proste - wydusiłam z siebie. - To może mi wyjaśnisz! W czym widzisz problem? - ... Ja... - głos mi zamarł. - Co ty? To przecież nic prostszego... - Nie rozumiesz... - ... Po której...