Mój pierwszy poranek w nowej rzeczywistości był nad wyraz piękny. Pokój piękny. Pogoda piękna. Ja... w sumie to nie ważne. Wstałam, szybko zaczęłam się szykować na to, co miało dziać się tego dnia. Właściwie nie byłam do końca pewna, jaki to był dzień tygodnia. W duchu modliłam się, by to była sobota albo środa, bo w te dni nie miałam ściśle ustalonego harmonogramu. Chwilę po tym, gdy skończyłam zapinać ostatnie guziki sukienki, usłyszałam pukanie do drzwi.
- Proszę - starałam się brzmieć jak prawdziwa dama, ale wewnętrznie dusiłam się ze śmiechu. Naśladowanie akcentu wyższych sfer naprawdę przypadło mi do gustu. Zwykłe słowa brzmiały, jakbym kogoś próbowała obrazić. No cóż...
Do pokoju weszła Ana. Trzymała tacę pełną jedzenia. Od razu postanowiłam przystąpić do akcji.
- Daj, pomogę ci - zabrałam jej tacę zanim zdążyła zaprotestować - Cieszę się, że jesteś. Mam parę pytań - biedna nie wiedziała, co zrobić. Wyglądała, co najmniej jakby zobaczyła Jezusa. Starałam się nie zwracać na to uwagi. Odłożyłam tacę na stolik i zamknęłam drzwi pokoju - O, co tam masz? - nie mam pojęcia skąd wzięła (chyba jakiś zeszyt) skoro przed chwilą obydwoma rękoma podtrzymywała ciężką, metalową tacę.
- Ć-ciotka panienki poleciła mi to przekazać - wydukała, dalej wystraszona i lekko blada. Podała mi owy chyba-zeszyt i podłużne materiałowe zawiniątko. Postanowiłam, że przyjrzę się temu później.
- Dziękuję - starałam się być miła i słodka do granic możliwości, ale jej widok nieco mnie martwił - Jesteś strasznie blada, proszę usiądź - nie ruszyła się z miejsca - ...proszę - spojrzałam na nią z troską.
- N-nie p-powinnam... ciotka panienki...- urwała.
- "Damie nie wypada spoufalać się ze służbą" - wygłosiłam teatralnym tonem, próbując naśladować ciotkę - A teraz na poważnie, ja damą nie jestem i nie mam pojęcia, czy kiedykolwiek będę. Skoro jeszcze nią nie jestem, myślę, że nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy mogły się "spoufalać".
- Ale... - ciągnęła nieśmiało.
- Ciotka się nie dowie, chyba, że sama jej o tym powiesz - wyszeptałam i uśmiechnęłam się. Spojrzałam na nią, nie wyglądała na przekonaną. No cóż - Przysięgam na mą duszę, że ciotka nie dowie się o naszej małej niesubordynacji - wygłosiłam całą przysięgę teatralnym tonem trzymając dłoń na piersi.
Na twarzy Any pojawił się na moment lekki uśmiech. AHA. Chyba ją przekonałam. W sumie szybko poszło. Czułam się wspaniale z myślą, że zdobyłam (choć jeszcze nie do końca) sojusznika. Wiedziałam, że pokojówce będzie potrzebny czas na przystosowanie się do nowej sytuacji. Chyba wiedziała, że jej tak szybko nie odpuszczę.
- A teraz, moja droga - próbowałam naśladować głos ciotki - proszę usiądź - wskazałam jej najbliższe krzesło.
- Dziękuję panience...
- Maria - poprawiłam ją i wyciągnęłam do niej dłoń. Miałam nadzieję, że może w końcu mi ją uściśnie.
Zawahała się na moment.
- Anna - powiedziała niepewnie podając mi swoją dłoń. No wreszcie! Obie usiadłyśmy i chyba nie muszę mówić, że jej ruchy dalej były niepewne.
- Ciotka mówiła, że masz na imię Ana.
- Pani zwykła mnie tak nazywać.
- A jak mam się do ciebie zwracać?
- Przywykłam już do "Any".
- Rozumiem, o mnie mówi "Marija", ale mów do mnie jak wolisz. Tylko nie "panienka" - uśmiechnęłam się, co Ana odwzajemniła. Nie miałam pojęcia, jak kontynuować tę rozmowę. Sięgnęłam po zeszyt i zawiniątko, które Ana wręczyła mi wcześniej.
- Pani powiedziała, bym zaproponowała panien...
- ...Tobie - poprawiłam ją. Uśmiechnęła się już niemal całkiem naturalnie.
- Bym zaproponowała tobie - to "tobie" przyszło jej z wyraźną trudnością - wyjście do ogrodu botanicznego, żeby zrobić z tego pożytek - wskazała zeszyt.
Nie do końca wiedziałam, co miała na myśli. Postanowiłam odwinąć tajemniczy pakunek. W środku znajdowały się ołówki. Cała sterta ołówków, ale każdy był inny, przynajmniej tak mi się wydawało. Otworzyłam zeszyt. Jego okładka była cała czarna, w przeciwieństwie do stron w nim zawartych. Te były białe i puste. Z wyjątkiem jednej. Na pierwszej stronie był przyklejony rysunek. Róża. Róża, którą narysowała dnia poprzedniego. Uśmiechnęłam się. Nigdy nie było mnie stać, by choć jeden ołówek przeznaczyć tylko na bazgroły i rysunki, a ten który miałam w szkole służył mi nawet kilka lat.
- Czy ciotka jest w domu? Chciałabym jej podziękować.
- Niestety, wcześnie dziś wyszła. W soboty zazwyczaj wychodzi na cały dzień.
Sobota. Mój dzień wolny. Lepiej nie mogło już być, ale wtedy spojrzałam na tacę pełną jedzenia. Tak, to zdecydowanie był dzień idealny.
- Moja droga - zwróciłam się do Any - czy będziesz tak miła i zjesz ze mną śniadanie?
Pokojówka uśmiechnęła się i lekko przytaknęła głową.
Nim się obejrzałyśmy, taca była już pusta. Większość pochłonęłam sama, ale Anie chyba to nie przeszkadzało. Podczas jedzenia zdecydowanie lepiej nam się rozmawiało.
Około godziny 12 postanowiłam wyjść do ogrodu botanicznego, o którym Ana zdążyła mi już trochę opowiedzieć podczas śniadania. Pokrótce opisała mi drogę i najciekawsze miejsca w samym ogrodzie, które mogły być inspiracją w rysowaniu. Ponoć ciotka długo zachwycała się moim szkicem, tak przynajmniej określiła to Ana. Jej słowa sprawiły mi niesamowitą ulgę. Postanowiłam nie zawieść ciotki i rysować, ile wlezie.
Gdy wychodziłam, Ana odprowadziła mnie do samych drzwi i uścisnęła mi dłoń na pożegnanie, po czym drzwi zamknęła. Uradowana ruszyłam w swoją stronę, czując, że to cudowny dzień. Nie zdążyłam oddalić się od drzwi na pół kroku, gdy coś sobie przypomniałam. Cholera! Wróciłam się i zapukałam we framugę. Ana błyskawicznie mi otworzyła, wyglądała na mocno zbitą z tropu.
- Zapomniałam szkicownika.
CZYTASZ
Chłopcy z Placu Broni - Po drugiej stronie muru
Aventure... Zwiesiłam głowę. Nie wiedziałam, co powiedzieć. - To nie takie proste - wydusiłam z siebie. - To może mi wyjaśnisz! W czym widzisz problem? - ... Ja... - głos mi zamarł. - Co ty? To przecież nic prostszego... - Nie rozumiesz... - ... Po której...