- Przyszedłeś kopać leżącego? - nie miałam ochoty na kłótnię, byłam zmęczona - Proszę bardzo - rozłożyłam ręce - rób, co musisz.
- Myślałem, że masz nieco bardziej wojowniczy charakter - powiedział, krzyżując ręce.
- Wybacz, że zawiodłam twoje oczekiwania - ukłoniłam się teatralnie z najbardziej bezczelną miną, na jaką było mnie stać. Podczas ukłonu przechyliłam się na prawą nogę... Wielki błąd! Poczułam rwanie w kończynie. Syknęłam z bólu, nie do końca dlatego, że ból był tak wielki, co raczej niespodziewany.
- Co ci jest? - było to coś dziwnego. W jego głosie wyczułam coś jakby troskę, ale taką bez krztyny ironii.
- Daj mi spokój - powiedziałam cicho opierając się o ceglany mur. Spojrzałam w dół... Fujka! Noga dalej była czerwona i obdrapana.
- To nie wygląda za ciekawie - stwierdził, patrząc w ten sam punkt.
- Co ty tu jeszcze robisz?! No już. Paszoł won! - chciałam się go pozbyć - Nie chcę twojego niby-współczucia.
- Posłuchaj - powiedział stanowczo - schowaj sobie swoją dumę w kieszeń i daj sobie pomóc.
- Nie potrzebuję twojej łaski - syknęłam.
- Trudno. W takim razie zrobię to siłą - dalej mówił stanowczo i pewnie.
- Często stosujesz przemoc? Słyszałam, że z niej słyniesz - powiedziałam oskarżycielskim tonem, powoli się prostując .
- Milutko, czyli rozmawiałaś o mnie - zamrugał wielokrotnie i uśmiechnął się głupawo.
- Czy jest jakiś sposób, żeby się ciebie pozbyć? - zapytałam zrezygnowana.
- Obawiam, się że nie - odparł z lekkim uśmiechem. Niech go diabli wezmą!
- Mówił ci już ktoś, że jesteś nieznośny?
- Zapewne jeszcze mi o tym przypomnisz, a teraz daj to - wziął z moich rąk sukienkę i zawiesił ją na paczce z obrazem, zanim zdążyłam zaprotestować.
- A powiesz mi chociaż, co zamierzasz zrobić? - zapytałam, cały czas patrząc mu na ręce. Może i chwilowo był miły, ale i tak nie miałam do niego za grosz zaufania.
- Jesteś w stanie iść? - zapytał, jakby nie usłyszał mojego pytania.
- Nie jesteśmy już w ogrodzie botanicznym, więc mógłbyś łaskawie odpowiedzieć na moje pytania - powiedziałam stanowczo.
- Oczywiście - znowu wrócił ten bezczelny ton - zamierzam pomóc jaśnie pani trafić z całym bagażem do miejsca, które będzie łaskawa mi wskazać - na koniec ukłonił się, zdejmując czapkę z głowy - A teraz, czy jaśnie panienka będzie tak wspaniałomyślna i powie mi, czy jest w stanie sama chodzić?
- Tak, jestem - wycedziłam przez zęby.
- Świetnie, więc prowadź - powiedział, podnosząc obraz z przewieszoną na nim sukienką - uff... trochę to waży.
- Wiem - odpowiedziałam krótko i zaczęłam iść w kierunku domu, a szatyn podążał za mną. Stawiając kroki czułam mrowienie w prawej nodze i było to bardziej denerwujące niż bolesne, ale mimo to...
- Kulejesz - zauważył chłopak. Co jak co, ale typ był spostrzegawczy jak 150.
- Nic mi nie jest, to tyl... - urwałam w połowie zdania, bo potknęłam się o nierówną płytę chodnikową - #?&$¥! - zaklęłam.
- Co? - zapytał, stawiając obraz na ziemi.
- Nie ważne - uśmiechnęłam się niewinnie, kiedy spojrzałam na jego twarz. Wyrażała ona zaciekawienie zmieszane z lekkim przerażeniem.

CZYTASZ
Chłopcy z Placu Broni - Po drugiej stronie muru
Aventura... Zwiesiłam głowę. Nie wiedziałam, co powiedzieć. - To nie takie proste - wydusiłam z siebie. - To może mi wyjaśnisz! W czym widzisz problem? - ... Ja... - głos mi zamarł. - Co ty? To przecież nic prostszego... - Nie rozumiesz... - ... Po której...