Alkohol i jak i muzyka rozbrzemiały jej w głowie. Siedziała za stołem i kończyła kolejnego drinka,który przyniósł jej przemiły barman z cudownym uśmiechem. Według niej był przystojny i planowała mu to powiedzieć,gdy tylko jeszcze raz do niej podejdzie.
Zaśmiała się pod nosem ze swoich idiotycznych myśli,które przez przerwy walały się w jej głowie.
Nie przejmowała się tym,że jest sama. Wiedziała,że Tikki oraz Plagg zmyli się wcześniej tak jak wspomniał kiedyś zielonooki blondyn. A jeśli o nim mowa. Nie widziała go od dłuższego czasu. Nie pomyślała o nim aż do tego momentu.
On za to stał na końcu sali,w rogu patrząc na granatowłosą kobietę. Alkohol nie zamącił mu w głowie tak samo jak Marinette,lecz odczuwał i tak jego obecność. Westchnął następnie. Zdobył się na odwagę,aby do niej kolejny raz podejść. Nie miał jednak ochoty tańczyć. Chciał ją zabrać na dwór. Do miejsca,w którym byli by tylko oni sami. We dwoje.
Jego obietnica ciągle wirowała w jej głowie. Nie zauważyła nawet,gdy blondyn do niech podszedł i nachylił się do jej ucha.
— Chodź ze mną. — szępnął przez co na jej karku pojawiła się gęsia skórka.
Nie patrząc na niego kiwnęła jedynie głową i udała się za nim chwiejącym krokiem.
Gdy wyszli już na świeże powietrze,Marinette odetchnęła nim głęboko. Jej umysł trochę się przez to odświeżył.
— Jak długo będzie to jeszcze trwać? — spytała go patrząc przed siebie,byle tylko nie na niego.
Wiedziała,że na nią patrzy i wcale się z tym nie krępował. Jego zapach wreszcie dotarł do jej nozdrzy. W jej całym ciele zrobiło się nagle gorąco a sama nie mogła wytłumaczyć tego dziwnego uczucia.
— Ole jest nieprzewidywalny,więc tego nie wiadomo. — odpowiedział bez zająknięcia. — Chciałabyś już iść?
Przełknęła ślinę.
Nie wiedziała czego tak szczerze chciała.
Jednak po krótkiej chwili pokręciła przecząco głową,na co zielonooki uśmiechnął się pod nosem i podeszedł do niej tak blisko,że stykali się ramionami. Marinette spojrzała na niego kątem oka.
— Pójdziesz się ze mną przejść?
Jego pytanie było tak kuszące,że nie mogła się sprzeciwić. Sądziła,ze w tej chwili spacer,będzie najlepszym rozwiązaniem.
I takim sposobem szli w ciszy przez ogród rosjanina,który mieścił się na tyłach wielkiej willi. Róże oraz inne kwiaty,których kobieta nie miała czelności zobaczyć bardzo pozytywnie ją zaskoczyły.
Adrien widząc jej ekscytację uśmiechnął się i dalej obserwował granatowłosą. Była na prawdę ładna i bystra oraz posiadała wiele innych cech i blondyn nie był pewnien za co tak właściwe ją polubił.
— Nie słuchasz mnie! — krzyknęła nabuzowana machając mu przed twarzą.
Temperament. Chyba za to polubił ją najbardziej...
— Wybacz. — rzekł ze skruchą. — Mówiłaś o tych różach? — wskazał dłonią na czerwone kwiaty.
Marinette złapała szybko za jego dłoń i skierowała ją na fioletowe tulipany,które były dosłownie obok wcześniej wspomniałych róż.
— Mówiłam o tych! Są na prawdę piękne... — powiedziała nadal trzymając nieświadomie dłoń zielonookiego.
Jego policzki w momencie stały się czerwone,a lekkie zaskoczenie zostało szybko zastąpione lekkim uśmiechem na twarzy.
Będąc pewnego sowego,ścisnął jej dłoń na co drgnęła i z szeroko otwartymi oczami spojrzała w prost na niego.
— Lubię trzymać twoją dłoń. — wyznał — To chyba dobry moment,aby lepiej się poznać i zacząć nową przygodę. — powiedział podchodząc do niej i patrząc na nią z góry.
Dał jej 365 dni. 365 dni na pokochanie go. Nadal miała wątpliwości...
Lecz postara pomyśleć o tym później...
Ostatecznie wygrało serce. Sumienie ruszyło na drugie miejsce.
— Co masz na myśli? — zapytała go unosząc wzork.
— Myślę,że wiesz co mam na myśli. — rzekł retorycznie na co ona zagryzła dolną wargę.
Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Ich usta odnalazły się wzajemnie i toczyły ze sobą chaotyczny taniec,którego nikt nie mógł przerwać. Obydwoje czuli się jak nigdy wcześniej. On czuł,że to jedyny pocałunek,który powoduje u niego nadmiar emocji i uczcić. Nigdy wcześniej nie czuł niczego podobego.
Tak samo ona. Jej pocałunki z Luką nie były takie same jak z Adrienem. Z nim czuła,że nareszcie żyje i jest pewna swoich uczuć. Lecz zawsze gdzieś pojawiło się to 'ale' w jej głowie.Niechętnie się od niego odsunęła oddychając głęboko. Adrien za to popatrzył na nią zaciekawiony i z charakterystycznym błyskiem w oku.
Pragnął więcej.— Ja nie mogę... — mruknęła przyjeżając sobie dłonią po zmęczonej twarzy. Blondyn uniósł prawą brew do góry. — To nie powinno się stać...
— Dlaczego tak myślisz? — spytał ją ze spokojem. Popatrzyła na niego jak na idiotę.
— Dlaczego! Przecież my się nawet nie znamy! Uprowadziłeś mnie! Na nic się nie zgadzałam! — wykrzyczała zdesperowana. — Jesteś osobą,która zniszczyła mi życie i do tego mówi mi,że mam 365 dni na zakochanie się w nim. Powiedz mi. Kto normalny tak robi?
Patrzyli sobie w oczy. Po chwili Adrien prychnął.
— Tamtego dnia sobie coś obiecałem. Uratowałaś mi życie i zawrociłaś mi w głowie. Wiedziałem,że będzie z Tobą ciężko,ale mimo wszystko robiłem wszytko,aby Cię znaleźć i mieć Cię dla Ciebie. — odpowiedział jej. — Nie pozwolę,aby moja robota się zmarnowała i nie wyobrażaj sobie,że puszczę Cię wolno.
Niedowierzanie w jej oczach mówiło wszystko. Była jak lalka zamknięta w klatce. Była ofiarą losu.
— Przyjmuję wyzwanie. — oznajmiła zmuszając się do normalnego tonu głosu. Zacisnęła pięści i spuściła wzork w dół. — 365 dni to dla mnie pestka.
— A więc witaj w moim świecie,droga Marinette Cheng. Weszlaś do niego całą sobą.