†3

432 31 7
                                    

Kolejna i zarazem ostatnia lekcja ubiegła bardzo szybko... Ten dzień był naprawdę męczący. Marzyłam teraz tylko o tym , aby wrócić do domu, usiąść i porządnie wypocząć. Zebrałam wszystkie swoje siły i równo z dzwonkiem opuściłam sale. Klasa , do której uczęszczałam kończyła zajęcia jako ostatnia, co oznaczało, że mogłam bezpiecznie wyjść ze szkoły nie napotykając na swojej drodze tłumów przepychających się między sobą. Miałam już  ich serdecznie dość , a więc to wyszło mi na dobre. Gdy tylko wyszłam z budynku, udałam się w przeciwną stronę. Przyznam , że park (do którego się udałam) to jedyne miejsce tętniące spokojem i przyjemną atmosferą. Cichy szumi liści w koronach drzew, cudowna woń kwiatów kwitnącej wiśni, zapach rosy po porannym deszczu i wiele innych cudów natury będących rajem dla zmysłów...

-*sigh*Wreszcie koniec tego piekła.. - odsapnęłam napawając się świeżym powietrzem. Sprawa z rodzicami była dalej dziwnie podejrzana. Wyglądało to tak jakby zupełnie zapomnieli , że jestem częścią ich rodziny. Skoro  była cisza to oznaczało, że jednak coś musiało się przytrafić. Niewiele myśląc postanowiłam znów spróbować wznowić połączenie. Tym razem nie robiłam sobie wielkich nadziei. Chwyciłam za telefon , wybrałam numer i zaczekałam na rezultaty..

^Osoba do której dzwonisz prowadzi obecnie rozmowę. Jeśli chcesz z nią porozmawiać proszę zostawić wiadomość po sygnale^

- Huh?...Nowy komunikat?...A więc ich telefon jest sprawny....heh dobrze wiedzieć... - te przemyślenia zupełnie zaprzątnęły mi w głowie. Schowałam go z powrotem do kieszeni i zatrzymałam się przy wyznaczonym miejscu i bacznie czekałam na podwózkę. Po około trzydziestu minutach osobówka stała już pod bramą wjazdową. Wysiadłam z samochodu i spojrzałam przed siebie. W taką pogodę sierociniec wyglądał bardziej ponuro niż zazwyczaj. Już z daleka przypominał opuszczony przytułek. Ciepłe kolory zmywał chłodny deszcz , pozbawiając  placówkę przyjaznego wyglądu. Część świateł zapalonych tylko w niektórych pokojach dzieciaków rozświetlały jego ponury wygląd. Nie uśmiechało mi się za bardzo tu wracać , ale nie miałam innego dachu nad głową. Zamknęłam drzwi pojazdu i niewiele myśląc ruszyłam w kierunku głównego wejścia.

- Panienko zapomniałaś o plecaku..- Zwrócił uwagę szofer, na którego twarzy pomimo pochmurnej pogody dalej widniał promienny uśmiech. Moją twarz zlał lekki rumieniec z zażenowania. Przez to całe zamieszanie zupełnie zapomniałam sięgnąć po torbę z sąsiedniego siedzenia.  Zakłopotana podeszłam odbierając zgubę, po czym odwróciłam się na pięcie i weszłam do środka budynku. Za oknem pogoda nie wyglądała za ciekawie. Niebo przeszywały gęste szare obłoki , z których zbierało się na deszcz. Wiał z deka chłodny wiatr , a w powietrzu unosił się charakterystyczny, malinowy zapach, którego nie da się pominąć podczas takiej ulewy. Usiadłam na łóżku i zaczęłam analizować listę zadań jaka pozostała do zrobienia dla mnie po powrocie. Było tego tyle , że zupełnie nie wiedziałam od czego zacząć najpierw. 

- Chwila... Jeśli pozbędę się tej sterty papieru to będzie mi o wiele łatwiej skupić się na pozostałych obowiązkach...-Pomyślałam , po czym ruszyłam do działania. Czas ulatywał nieubłagalnie... Oczy domagały się odpoczynku po stałym przeglądaniu zadanych materiałów, kręgosłup jak i niektóre mięśnie zaczynały boleć  od siedzenia w pochyłej pozycji, a mózg wołał o przerwę. To była najżmudniejsza część powinności jaka zawsze zabierała cenne dwie godziny , gdzie mogłabym w tym czasie realizować dalsze punkty planu... Minęły kolejne minuty i  w końcu po wielu zapisach uporałam się z sporym wyzwaniem... 

- Nareszcie....koniec....- szepnęłam w myśli. Szczęście,  jakie sprzyjało mojej refleksji w tamtym momencie było wręcz nie do opisania.

 Pozbierałam książki układając je z powrotem na swoje miejsce, po czym wstałam z krzesła rozprostowując obolałe kości i wyszłam z pokoju.  Na dworze dalej padało. Jak nic wszystkie chodniki były porządnie zalane. W końcu to oczywiste ... lało jak z cebra. Postanowiłam wykorzystać wolny czas i wybrać się samotnie do miasta. Pogoda nie stanowiła dla mnie żadnej różnicy. Pamiętam do dziś jak jako dziecko potrafiłam stać na dość mocnej śnieżycy, bez odpowiedniego obuwia i godzinami wyglądać dzieciaków rzucających do siebie kulistymi śnieżkami. Tak naprawdę nie pamiętam , aby zdarzyło mi się kiedykolwiek przeziębić z tego powodu, więc od tamtej pory nie zważałam na to jak wychodzę ubrana na dwór. Powoli schodziłam po schodach z nosem w telefonie nie zwracając uwagi na to co się dzieje dookoła co spowodowało , że przez ułamek sekundy poczułam jak staczam się ze schodów i upadam.

- G-gomen...- Wypowiedziałam nieśmiało, po czym spuściłam wzrok pozwalając moim włosom zasłonić zawstydzoną twarz. Miałam już dość kłopotów i nie potrzebna mi była kolejna konfrontacja. Zostałam w tej pozycji puki nie usłyszałam odpowiedzi z drugiej strony.

- Nic się nie stało -Odezwał się czyiś spokojny głęboki głos osoby stojącej nade mną. Uniosłam głowę na moment by zobaczyć jego właściciela , lecz on okazał się szybszy... Nawet nie zauważyłam kiedy odszedł. Podniosłam się i rozejrzałam próbując zrozumieć co się właśnie wydarzyło. Założyłam czarny płaszcz przeciwdeszczowy z kapturem , zabrałam ulubioną parasolkę i wyszłam na zewnątrz.

 Po drodze mój wzrok zarejestrował znajomo wyglądającą za lat dzieciństwa kawiarnię. Od wewnątrz było całkiem przytulnie. Wystrój  i kolorystyka wnętrza przypominał trochę mój stary pokój , a na ladzie widniało mnóstwo apetycznych ciast i tortów. Dokładnie tak jak ją zapamiętałam. Nie czekając aż deszcz całkowicie przemoczy moje suche ubrania weszłam do środka. O tej porze strasznie mnóstwo ludzi przychodziło do tego zakątka. Patrząc na oko nawet nie trzeba by było zapisywać statystyk porównujących liczbę osób przesiadujących w tym miejscu, a kawiarni znajdującej się kilka ulic dalej. Nie dziwią mnie tak wysokie wyniki, w końcu ta kafeteria cieszy się wysoką popularnością i znakomitym smakiem. Na samą myśl o tym nabrałam ochoty na jakiś wypiek z ciepłym napojem. Złożyłam prędko zamówienie, usiadłam w wybranym przez siebie miejscu i zerknęłam smutno na krajobraz za oknem. Ulewa dalej nie opuszczała Tokio tworząc coraz to większe kałuże. Reszta ludzi przebywających w dalszym ciągu na dworze pędem biegła w stronę swoich domów , aby nie zmoknąć. Zastanawiało mnie czemu chmury dalej nie zmieniły kierunku , a nagromadziły się nad Japonią. To był dość ciekawy fenomen. Dokładnie tak, jakby miało to oznaczać nadchodzącą tragedię lub coś niespodziewanego co wprowadzi kilka zmian w tą szarą codzienność. Po raz kolejny zbyt mocno zagłębiłam się w pewne szczegóły i zupełnie odpłynęłam myśląc o tym...

-Halo.. słyszy mnie pani?.. Halo czy wszystko w porządku?...  - Głos obsługi za sobą oraz kelnerki skierowany w moją stronę od razu pomógł mi wrócić na ziemię i skontaktować. Ocknęłam się i  dostrzegłam rękę pracownicy kafeterii , machającą mi przed oczami. 

- Hmm?...T-Tak przepraszam... dziękuję za zamówienie - odparłam zawstydzona , biorąc od niej popyt i kładąc wyznaczoną kwotę na stół. Wypiek pachniał niesamowicie. Zanurzyłam widelec w miękkim delikatnym biszkopcie, próbując apetycznie pachnącego ciastka. 

-Ten.. smak...- W głowie nasunęło mi się wspomnienie , w którym pomagałam mamie piec , kiedy byłam mała. Pamiętam też ten sam przyjemny , słodki smak oraz zapach upieczonego ciastka. Uśmiechnęłam się na samą myśl o tym zdarzeniu.

°To, czego nie widzą oczy° ~L x Reader ~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz