†1

859 32 13
                                    

.....

Witaj...

Pewnie nie spodziewałeś się mnie tutaj co?...

Zapewne teraz przecierasz oczy i z niedowierzaniem szukasz informacji na mój temat w aktach, gdyż nie możesz uwierzyć jakim cudem się tu dostałam?...

Cóż....

Obawiam się, że muszę Cię zmartwić...

Mój przypadek nie zawiera żadnych prawdziwych wiadomosci personalnych...

Wiek, Imię i nazwisko oraz pochodzenie nie wchodzą w grę...

Należę do jednego z członków  miejsca , w którym dostęp do informacji jest mocno ograniczony , a w szczególności do mnie...

Lecz...

Wiem jak to jest nie być okłamywanym a więc.....

Dla ciebie zrobię wyjątek....

Nazywam się T/I Lawsford. W wieku 15 lat przez wydarzenia,  które miały miejsce w przeszłości na dobre zamieszkałam w Japonii. Aktualnie moim jedynym domem jest "szkoła z internatem"  mieszcząca się w Tokio...Teraz pewnie powiesz:

- No dobra, nie układało się, ale  jesteś na dobrej drodze.. Masz dach nad głową i wszystko co potrzebne , aby przetrwać , więc w czym problem? Czemu tak oznaczyłaś tą placówkę? I co ma wspólnego z tym twoja "anonimowość" - Postaram się przedstawić to z pomocą swojej autobiografi...

Wszystko zaczęło się odkąd moi rodzice "rzekomo" dostali pracę w Kanto. Zostałam dana pod opiekę do zatrudnionego na ten czas opiekuna, który reszty informacji miał mi udzielić w wynajętym przez nich lokalu mieszkalnym. Krótko mówiąc to właśnie to miejsce, zaznaczone w cudzysłowie. Dokładnie miesiąc po ich wyjeździe służbowym zostałam ze swoimi bagażami odebrana z dawnego mieszkania i przywieziona do wyznaczonego dla mnie miejsca docelowego, który tak naprawdę nie był szkołą z internatem, a sierocińcem na wzór słynnego Wammy's House z Winchester. To między innymi dom dla dzieciaków z niesamowicie rozwinięta inteligencją oraz  "nagłych wypadkow" , gdzie niezależna jest konieczność przyjęcia. Tożsamość wówczas jest bardzo dobrze strzeżona, z tąd ta "anonimowość". Dlatego... Po dziś dzień będę wspominać oto jak przez swoich rodziców zostałam sierotą...

                                                           ◆◆

^Poczta głosowa,  proszę zostawić wiadomość po sygnale^

-Znów nie odbierają telefonu...Co się dzieje? ... - Pomyślałam, śledząc listę nieodebranych połączeń.

Mimo jakich kolwiek komplikacji chciałam się z nimi jak najszybciej skontaktować i wyjaśnić w końcu to całe nieporozumienie. Jednak za każdym razem, gdy wybierałam numer, pod który mogłam dokonać slużbowego połączenia włączała się poczta głosowa. Od mojej przeprowadzki słuch po nich zaginął.

-Wiedziałam, że ich praca jest na cały etat , ale nie sądziłam, że nie będą mogli poświęcić choćby kilku minut... Ewidentnie coś tu jest nie tak...Czemu nie dają żadnych oznak życia..

Sprawa od dłuższego czasu wydawała się dość niepokojąca... Rozmyślając o tym całkowicie straciłam rachubę czasu i nie zwróciłam uwagi kiedy do mojego pokoju wszedł starszy czlowiek ubrany w schudny czarny garnitur z krawatem przy szyi oraz śnieżnobiałymi rękawiczkami na dłoniach. Cały ubiór zdobiły lśniące czarne buty, a także chustka wsunięta w małą wnętrzną kieszonkę koszuli. 

-Dzień dobry panienko, czas się zbierać na zajęcia- rzekł na powitanie , wchodząc do pokoju z lekkim uśmiechem na twarzy. Jak każdego ranka w rękach niósł tacę z gorącą czekoladą i naleśnikami.

Zapach jedzenia od momentu wejścia kamerdynera do pomieszczenia zdążył już roznieść się nie tylko w moim pokoju ,ale także dochodził już do innych zakątków sierocińca. Dosłownie można było je wyczuć z drugiego końca najdłuższego  korytarza.

-Dzień dobry...-odpowiedziałam pochmurnie pod nosem, idąc w stronę łazienki.
Chłodny prysznic o poranku zmył ze mnie część złych myśli dzięki czemu mogłam w pełni skupić uwagę na innych czynnościach i się odrobinę zrelaksować.

Przyznam, że poczułam się jak nowo narodzona. Już w lepszym nastroju przebierałam garderobę. Coś z czym na co dzień nie mam problemów, gdyż mój outfit składa się zazwyczaj z wygodnych sportowych ubrań, które nikomu nie zawadzają, a przynajmniej ja mogę swobodnie się w tym poruszać i oddychać.
W końcu to kwestia gustu. Samo przebranie zajęło mi krócej niż minutę, a więc co do zdąrzenia na czas jestem dobrej myśli.  Spokojnym krokiem wróciłam do pomieszczenia dziękując za śniadanie.

-Panienka wybaczy, ale zapomniała o czymś - zwrócił uwagę kamerdyner, gdy miałam zabrać się za wzięcie pierwszego gryza. Odsłonił zasłony w oknie, po czym spojrzał na mnie. Jego uśmiech stał się nieco szerszy.

-Niby o czym? - Zmieszana podrapałam się w tył głowy. W jednej chwili zauważyłam jak z minuty na minutę jego mimika zmieniła uśmiech w cichy chichot.

-Co pana tak bawi? Nic nie rozumiem... - Dalej próbowałam zgadnąć będąc lekko zirytowana.

-Proszę spojrzeć - chwycił lusterko stojące na komodzie po czym podszedł i wskazał na odbicie. Wyglądałam dosłownie jak dziecko jeżozwierza. Były okropnie poplątane, a ich znaczna część sterczała na tyle, że można było odnieść wrażenie, jakbym przesadziła z lakierem. Najwyraźniej w pośpiechu zapomniałam się uczesać, a to również ważna część porannej rutyny, która tym razem zupełnie wyleciała mi z głowy. Rozbawiona chwyciłam za szczotkę rozczesując kudły, a później z pełnym spokojem zabrałam torbę, przyspieszonym krokiem idąc już w stronę wyjścia.

                                                          ◆◆◆

°To, czego nie widzą oczy° ~L x Reader ~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz