Szliśmy dalej lasem. Wiedziałam, że było już późno, lecz, o dziwo, myśl o tym, że Thomas chciał mi coś pokazać sprawiła, że chęć snu zastąpiła ciekawość i pobudzenie. Szłam tuż za chłopakiem w czarnej koszuli, czarnych spodniach i marzyłam, by się w końcu zatrzymał, bo szliśmy już naprawdę długo. Ale on chyba nie miał takiego zamiaru. Zastanawiałam się czy będzie w stanie nas stąd wyprowadzić. Po lewej stronie wciąż słyszałam szum oceanu, ale nie zmieniało to faktu, że z pewnością się zgubiłam. Moja orientacja w terenie nie należała do najlepszych, ale liczyłam, że osoba, która należała do jakiejś grupy nie miała z tym większych problemów. Śmierć w lesie z wygłodzenia i przemrożenia...Ponura perspektywa.
– Daleko jeszcze? – zapytałam po kolejnych pięciu minutach drogi. Wiedziałam, że go irytowałam, zadając to samo pytanie od początku drogi.
– Już nie tak daleko – wymamrotał w odpowiedzi. Wciąż powtarzał to samo, więc już mu nie wierzyłam. Po raz tysięczny odpalił fajkę i po raz tysięczny się do mnie odwrócił, żeby poczęstować. A ja po raz tysięczny wzięłam ją bez słowa, by on po raz tysięczny mógł ją odpalić. – Jesteśmy. – Nagle się zatrzymał, przez co wpadłam na jego plecy. Prawie upuściłam papierosa.
– No wreszcie – sapnęłam i uniosłam oczu ku gwieździstemu niebu.
Wyjrzałam zza jego pleców, ale nie spodziewałam się... opadła mi szczęka, kiedy zobaczyłam stary opuszczony dom jak z horroru. Był ogromny, w kolorze brudnej bieli, porośnięty bluszczem, a w niektórych miejscach farba odpadała, pokazując gołe stare drewno. Trawnik był nieskoszony, sięgał do łydek, więc z całą pewnością nikt tu już nie bywał. Miał jedno piętro, parter, wiele balkonów i ogromną werandę, która też wymagała renowacji. Brązowy dach opadał z jednej strony, całość otoczono metalowym ogrodzeniem, które nie dodawało uroku temu miejscu. Thomas wyjął z kieszeni sporych rozmiarów klucz i przez chwilę się wahał. Ostatecznie przekręcił klucz i brama ustąpiła z potężnym zgrzytem, przez który dreszcz mi przebiegł po kręgosłupie.
– Co to za miejsce? – spytałam głucho, idąc obok po kostce przed domem. Zastanawiałam się czy nie było tu jakiegoś węża.
– To mój rodzinny dom – odpowiedział ze spokojem. Moje brwi z pewnością sięgały w tamtej chwili linii włosów. – Nie patrz tak – ciągnął, rozbawiony moją reakcją, zaciągnął się papierosem – nikogo w nim już nie znajdziesz.
– Nie wiedziałam, że mieszkałeś w lesie. – Moje słowa nie zabrzmiały za dobrze. Thomas rzucił peta w doniczkę z piachem, więc zrobiłam to samo.
– Mieszkałem, póki nie skończyłem szesnastu lat. Kiedy nasza rodzina się rozpadła, nie było sensu tu zostawać – wyjaśnił i kolejnym kluczem otworzył drzwi. Pchnął je ramieniem. – Dawno nikogo tu nie było. Ten dom zawsze wyglądał jak z horroru, teraz nawet farba zaczęła odpadać. – Rozejrzał się. – Ciekawe czy jakiś bezdomny nie znalazł tu sobie kryjówki. – Wydawał się bardzo obojętny jak na przebywanie w miejscu, gdzie rozpadła się jego rodzina.
CZYTASZ
We are drowning in the dark
RomanceThe first part of the ''Darkness'' trilogy ~ Tonęliśmy, dławiąc się mrokiem. Byliśmy jeszcze niżej niż piekło czy dno. Tkwiliśmy tam, gdzie nie dociera dźwięk i jasność świata. W ciemności. A tam wiara umierała wraz z nami. Bo kim my byliśmy? Zw...