Rozdział Jedenasty

27 5 0
                                    

Rano obudziłam się z pewnym poczuciem winy, którego nie umiałam dokładnie określić. Chodziło o to, że... Dla mnie to było miłe. Tak, to eufemizm, ale nie umiem wyrazić tego inaczej.
Dla mnie to było miłe. Ale czy Pachateca również? Skąd mogłam wiedzieć, czy on kiedykolwiek będzie mnie pragnął po prostu dla mnie? Czy mnie pokocha?
W podróży się tym nie przejmowałam, ale gdy obudziłam się przytulona do niego, zrozumiałam, że to będzie mieć znaczenie.
Obiecaj, że będziesz szczęśliwa.
I byłam. Ale czy to samo mógł powiedzieć Pachatec?
Zasnęłam znowu, a gdy się obudziłam ponownie, Pacgatec już wstał. Tym razem miał na sobie strój bez ozdób, tunikę i sznurowane buty. Uśmuechał się do mnie szczerze, a ja i tak nie wiedziałam, czy to aktorstwo, czy naprawdę się mną zauroczył.
Gdybym była pewna swouch yczuć, przytuliłabym się do niego ze śmuechem. Zamiast tego, mrugałam oczami, patrząc na śliczny bukiecik kwiatków, który Król trzymał w dłoniach. Były fioletowe, drobne i połyskliwe, jakiś górski gatunek, jak byłam pewna.
- Amaranto - powiedział, jego oczy mieniące się złotem - mija królowo.
Poczułam dziwne wzruszenie i przytuliłam go wraz z kwiatami.

***

Na śniadaniu zjawiło się mnóstwo osób, urzędnicy, dworzanie i ambasadorki. Była też oczywiście moja rodzina. Musiałam uspokoić Ferminę, która jeszcze nie doszła do siebie po wczorajszym.
- Opowiadaj, jak było! - zażądała.
Odmówiłam.
- To moja prywatna sprawa - burknęłam. Byłam na nią zła o napastowanie Timona. A poza tym martwiłam się o Strażnika.
Siedział blisko nas jako jeden z urzędników państwowych. Jadł oszczędnie i elegancko, i wydawał się oschły. Nie patrzył mi w oczy. Nie rozumiałam o co mu chodzi, a raczej, rozumiałam aż za dobrze, co mogło być przyczyną jego nastawienia. Nie, raczej nie był zazdrosny o Pachateca, chociaż rozstali się raptem kilkanaście tygodni temu. Był zazdrosny o to, że ja i Król mieliśmy możliwość zakochania się w sobie, nawet jeśli to nie miało się udać. On nie miał. A nasz swobodny sposób bycia i łatwoşć, z jaką ja i Pach  się porozumiewaliśmy, była tylko tego dowodem.
Tak bardzo zrobiło mi się jego żal. Utrzymywał wzorowy dystans, wkładał maskę pozorów, ale ja już wiedziałam, co się pod tym kryje.
Jego kruche serce.
Dlatego trochę się przestraszyłam, gdy Timon podszedł do mnie po tym śniadaniu. Pachniał cytrusami i morską bryzą, i nie miałam pojęcia jak to możliwe tutaj, w głębi gór.
Nie chciałam, żeby robił mi wyrzuty albo czynił aluzje, albo jeszcze gorzej, udawał, że bardzo się cieszy. Na szczęście, zamiast tego był praktyczny.
- Amaranto - powiedział - obawiam się, że czeka nas wspólna praca.
- Masz na myśli obchody Lóż i szkół? - spytałam.
- Nie. To z Pachatekiem zaprezentujesz się jako świeża królowa. Chodzi mi o ceremonię przyjęcia Mądrości Viracochy.
- Myślałam, że Vayacha mi pomoże - zauważyłam.
Usiadliśmy w cieniu migdałowca. Oznaki na jego piersi mieniły się srebrem, karmazynem, szmaragdem i złotem.
- Vayacha jest elektronistką, nie czarodziejką.
- A Wielka Szamanka?
Westchnął.
- Mogłabyś być przynajmniej ze mną szczera, Amaranto.
- Czy to tradycja wymaga twojej pomocy?
- Niekoniecznie. Królewskiego współmałżonka przygotowują do stania się Mądrością albo Strażnik albo Szamanka. Jeşli wolisz Yamachę... Ale pomyślałem, że nie zna cię tak dobrze, jak ja.
- No tak. Ale...
- Wolałabyś nie? - spytał - Wiem, że względy prywatne...
- Nie - odpowiedziałam - Twój były związek z Pachatekiem nic do tego nie ma. Myślałam, że to raczej ty czujesz się urażony.
- Nie. Nigdy nie byłem urażony. Gdybym był, nie pojechałbym po ciebie.
- Skoro to sobie wyjaśniliśmy, uważam, że to ty powinieneś mnie przygotować - powiedziałam - Nie będę ukrywać, że się biję.
- Nie przejmuj się - powiedział - Mamy jeszcze czas.
- Do równonocy jesiennej?
- Tak - spojrzał na mnie swoimi kolorowymi oczami i powiedział łagodnie: - Nie bój się. Od tej ceremonii nikt jeszcze nie umarł. Inaczej Królowe i Królowie byliby seryjnymi wdowcami.
- Ale jak będziesz mi pomagał?
- Przedewszystkim, będę cię przyzwyczajał do ogromnego przepływu informacji. Prześlę moje myśli tobie.
Żachnęłam się.
- Timon, to strasznie osobiste! Jakie myśli?
- Nie takie jak myślisz.
- Ja nic nie myślę. Nie wyśmiewaj mnie, bo parę razy zrobiło mi się gorąco. I nie myśl, że według mnie ty myślisz tylko o jednym.
- Znam takich, co nie mają o mnie lepszego zdania.
- Ja taka nie jestem - powiedziałam i chciałam go objąć przyjacielsko, ale się cofnął - Jesteś moim przyjacielem. Wiem, co sądzisz o swoich ulubionych książkach, o muzyce, o poezji... Gdy będziemy ćwiczyć, możesz mnie zbombardować strumieniem świadomości o Kompozytorach sprzed Katastrofy, czemu nie. Moglibyśmy zacząć nawet dziś.
- Nie, Amaranto - poprosił - Jesteś tuż po ślubie. Naciesz się tym. Pospotykaj się z ludźmi, pokaż miasto rodzinie.
- A ty? - spytałam - Czy jest ktoś w tym mieście, kogo chciałbyś mi przedstawić?
- Conajmniej kilkoro osób - odpowiedział - I jedna taka, którą zna niewielu. Widziałaś te piękne figurki u ciebie nad kominkiem?
- Pumę i królową w ozdobach? Są piękne.
- Ona je zrobiła. Ale mieszka z dala od ludzi. To moja najlepsza przyjaciółka w tym mieście. Jeśli chcesz, to ci ją przedstawię, ale jeszcze nie teraz.
Zgodziłam się, chociaż przez kolejne dni nie zastanawiałam się, kim jest tajemnicza przyjaciółka Timona. Byłam po prostu zbyt zajęta, przyjmując wizyty ambasadorów, dyplomatów, i przedstawicielek górskich klanów z darami. Obawiałam się, że ilość rzeczy jakie dostałam z okazji ślubu była nuebotyczna.
Ludzie Gór byli dla mnie wyrozumiali nawet gdy kaleczyłam ich język. Nie robiłam tego celowo, to była po prostu inna, złożona mowa, oparta na innych zasadach niż język Wybrzeża i Wyżyn. Musiałam uważać na rozmaite niuanse, a Vayacha i Wielka Szamanka służyły mi pomocą. Dlatego też odwiedzałam surowo zdobione sale spotkań i przyjmowałam wzorzyste buty i pancza bez skrępowania. I naprawdę starałam się zapamiętywać wszystkie moje błędy.
Z zagranicznymi dyplomatami było inaczej. Chyba tylko delegację z Wysp Cukrowych i z Półwyspu Południowego polubiłam naprawdę. Poza tym znalazłam się w świecie, który był dla mnie obcy. Dużo okrągłych słów i zapewnień, mało konkretów. Nie tak dogadywaliśmy się z innymi społecznościami w Dolinie, ale w końcu to było na mniejszą skalę.
Zresztą wiedziałam, że gładkie zapewnienia są lepsze niż przelew krwi. Ta Kraina przez setki lat żyła w pokoju, podobnie jak te sąsiednie. Nasi przodkowie gryźli się jak psy i walczyli o wpływy, ale nam udało zbudować się dobrobyt - a przynajmniej brak głodu - na współpracy. W historii istot ludzkich był to ewenement który należało pielęgnować. Nie mogłam się przyczynić do upadku tego porządku.
Pachatec wierzył w moje umiejętności dyplomatyczne, a matka była ze mnie dumna.
Trudno mi było się z nią pożegnać. Gdy opuszczałam dolinę, rozłąka zdawała mi się naturalna. Teraz zaś wiedziałam, że będę tęsknić. Czekała mnie wielka odpowiedzialność.
- Uważaj na Ferminę - powiedziałam matkę na dzień przed ich wyjazdem.
- Będę - powiedziała - Wiesz, że ona cię podziwia. Czasami ma tylko swoje wyskoki. Gdy przyjedziemy tu następnym razem, na pewno nie narobi nam wstydu. A ty się trzymaj i bądź dobrą królową.
Spojrzałam na jej silną pobrużdżoną twarz i niemodną suknię,
- Będę, mamo - obiecałam.

Dzieci wszystkich krwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz