Rozdział Dwudziesty

15 4 0
                                    

Kiedy przybiliśmy do kryjówki i zeszliśmy na ląd, Lucia podbiegła do mnie i uściskała mnie.
- Wasza Wysokość! - zawoľała - Jesteście!
- Jesteśmy - przyznałam z ulgą.
Poprowadziła mnie przez plażę do obozowiska, trajkocząc o duchu.
- Zjadł wszystkie herbatniczki! - podniecała się. - To musi być jakiś znak.
- Może jesteś nawiedzona i powinnaś kształcić się u medium - zasugerowałam.
- Och, to by było wspaniałe! - powiedziała - Bo... Właściwie to polubiłam tego ducha. Chciałabym też rozmawiać z innymi i pomagać im. Ale lubię też ciebie, Wasza Wysokość - dodała.
Zarumieniłam się na takie wyznanie. Lucia na szczęście szybko zmieniła temat.
- A gdzie Strażnik? - soytała.
- Byľ torturowany - powiedziałam oględnie. - Ale przeżył.
- To gdzie on...
- Zaraz do nas przyjdzie.
Niestety nie zdążyłam jej uprzedzić, by go nie dotykała. Gdy Timon zszedł na plażę, Lucia rzuciła się na niego z pľaczem.
- Och, Strażniku! Myśleliśmy, że nie...
Wyszarpnął się z jej ramion. Wzrok miał zimny, a spojrzenie puste.
- Nie dotykaj mnie - powiedział chłodno- Niech żadna z was mnie nie dotyka.
Lucia uderzyła w jeszcze większy szloch. Mi też chciało się płakać na jego widok, taki był chudy, pobladły, nieobecny.
- Wasza Wysokość... - spytała Lucia - Co się... Co one...
- Teraz chyba rozumiesz.
Zbladła.
- Och... Gdyby jacyś mężczyźni zrobili mi coś takiego, zabiľabym się.
- A on musi żyć.
- O Bogini...
- Nikomu nie wolno ci o tym wspominać - przerwałam jej.
Skinęła głową.
- Wiem. Rozumiem. Zachowam milczenie. Dla jego dobra.

***

Gdy Intatec rozmawiał z Rosette i resztą Wyspiarzy Cukrowych, ja tłumaczyłam. Ustaliliśmy, że Intatec weźmie statec i odwiezie wszystkich. My - Straż, magowie, Vayacha, Lucia, ja, Strażnik - mieliśmy przedostać się do Careny przez portal, żeby nie tracić czasu. Potem Intatec miał do nas dołączyć.
Spędziliśmy w kryjówce cały dzień. Byłam zmęczona i musiałam odpocząć. Zbudowanie magicznej bariery wokół Trójwyspy mnie wyczerpało.
Gdy spytałam Timona, czy następnego ranka pomoże mi zbudować portal do Careny, odmówił.
- Jestem wrakiem - powiedział - Czego ode mnie żądasz?
- Cóż, w takim razie poproszę magów - odrzekłam, symulując obrażony ton. Próbowałam zrobić cokolwiek - wyorowadzić go z równowagi, zezłościć go - w nadziei, że to go oczyşci. Ale on był apatyczny, ponury, zamknięty w sobie. Jakby nic go już nie obchodziło.
Przez to targały mną sprzeczne uczucia. Chciałam nim potrząsnąć i przytulić go jednocześnie. Ale nie mogłam zrobić żadnego z nich.
Tamtego dnia starałam się wyciszyć i zebrać siły. Zdawało mi się, że jestem w jakimś miejscu poza czasem. Nie myślałam nawet o tym, by dać znać mamie czy Pachatekowi. Było tylko morze, ciche nabrzeże, melancholijne ruiny. I ja.
Gdy tak podsypiałam na kocu, poczułam chłodny powiew. Do cholery - pomyślałam - Znowu duch?
Ku mnie szedł jakiś chudy mężczyzna w zieleni, jego twarz bardziej niezdrowo żóľta niż złocista. Najpierw myślałam, że to duch. Ale prawda była gorsza, gdy tylko przybliżył się na tyle, bym mogła go rozpoznać. To był przecież Timon.
- I co robisz? - burknął.
Wiedziałam, że muszę być dla niego miła.
- Odpoczywam - odpowiedziałam. - A ty... Och, Tim! Najpierw myślałam, że to duch!
Zaśmiał się gorzko.
- Czyżby? Wyglądam już tak staro i żałośnie?
- Nie. Po prostu... Jesteś zdruzgotany.
- Wolałbym być duchem. Wolałbym uwolnić się od mojego ciała. I nie zaczynaj mi teraz gadać, że nie mam prawa i muszę żyć.
- Więc co? Zamierzasz się utopić?
- Nie. Ale nie będzie już żadnego usługiwania! Koniec! Rozumiesz?! Nikt nie będzie mnie wykorzystywał.
- Rozumiem - powiedziałam poważnie. Martwiłam się tylko, jak ogłosimy to mieszkańcom Krainy, przyzwyczajonym do tego, że Strażnik jest pełnym witalności Dawcą Potomstwa. Przecież nie mogli się dowiedzieć, co spotkało Timona. Umarłby ze wstydu i upokorzenia. Na jego miejscu czułabym się tak samo.
- Pomożesz mi z portalem? - spytałam. Starałam się zainteresować go czymś przyziemnym.
- Pomogę. Ale wiedz, że jestem wrakiem.
- A myślisz, że ja dobrze się czuję? Ci ludzie których zostawiliśmy...
- Myślisz, że ja o nich nie myślę? - spytał się i rozpłakał. Ramiona mu się trzęsły.
Podeszłam do niego.
- Tim...
-Przytul mnie - wykrztusił.
Podeszłam jeszcze bliżej. Stałam za jego plecami.
- Na pewno tego chcesz? - spytałam.
- Tak.
Usiadłam przy nim na piasku. Objęłam go. Był taki chudy, napięty, a jego mundur szorstki. Powoli odwzajemnił mój uścisk. Tak bardzo chciałam powiedzieć mu tyle rzeczy... Może nawet, że go kocham. Ale zamiast tego po prostu siedzieliśmy nad morzem i płakaliśmy razem.
- Wkrótce będziemy w domu, Tim - powiedziałam. - Obiecuję. 

***

O zachodzie słońca stworzyliśmy portal. Poczekałam, aż wszyscy - byli więźniowie, Straż, czarodzieje, moi przyjaciele - przejdą przez opalizujące magiczne wrota do miasta Carena, po czym przeszłam ostatnia i zamknęłam portal.
Na rynku miasta zachodziło słońce. Okazało się, że burmistrzyni już na mnie czekała, a wraz z nią grupka wychudzonych ludzi. Czy oni...? Przecież byli uwięzieni na wyspie! Postawiłam barierę!
Zachwiałam się.
- Co się stało? - spytałam burmistrzyni. - Ja...
- Wasza Wysokość! - zawołała burmistrzyni i uściskała mnie ze łzami w oczach. - Udało się! Tyle ludzi uratowanych! Niektórzy sami...
- Ale co się stało? Moja bariera...
Gdzie są duenie? Czy one też się wydostały?
- Wasza Wysokość, spokojnie - powiedziała burmstrzyni - Ta bariera działa tylko na istoty magiczne.
- Jak...
- Przepłynęliśmy, Wasza Wysokość - powiedziała jedna z więźniarek. - Wzięłyśmy tratwę. Duenie nie mogły się przedostać.
- Och, jak dobrze - wyszeptałam i zemdlałam. Byłam taka wyczerpana.
Gdy się ocknęłam, Strażnicy wsadzili mnie do powozu. Towarzyszyły mi Vayacha i Lucia, obie zmęczone.
- Gdzie Timon? - spytałam.
- Rozmawia z burmistrzynią. Chciał, abyś ty odpoczęła - wyjaśniła Vayacha.
Wzruszyło mnie to. Był po takiej traumie, a mimo wszystko zajmował się teraz polityką.
- Biedny Tim - Westchnęłam. - Powinnam mu towarzyszyć.
- Nie musisz, Wasza Wysokość. - powiedziała Lucia - Dokonałaś czegoś wielkiego.
Oparłam się o ramę.
- Skoro tak mówisz... A gdzie jego rodzina?
- Oni chyba jeszcze nic nie wiedzą - powiedziała Vayacha.
- O Bogini Matko... Powinnyśmy...
- Nie, Wasza Wysokość - powiedziała Lucia - Teraz nic nie musisz.

***

Ocknęłam się w pałacu, w którym goszczono mnie ostatnim razem. Okazało się, że siedzi przy mnie Antonia, jedna z sióstr Timona.
- Chciałyśmy podziękować Waszej Wysokości - powiedziała - Tim opowiadał, jak opiekowałaś się nim... Powiedział nam wszystko.
- Robiłam co do mnie należało - odpowiedziałam. - Myślałam, że przede wszystkim będzie potrzebował was.
Spojrzała na mnie smutno.
- Obawiam się, że nie - powiedziała. - On nie chce zostać w domu. Chce wrócić do stolicy. Powiedział nam, że... Że jeśli na jakiś czas nie zapomni o wybrzeżu, to to go zabije!
Widziałam łzy w jej oczach.
- On nie chce z wami być - przypuściłam.
- Właśnie. To, co go dotknęło... Nie uleczą tego ulubione dania z dzieciństwa ani pogaduszki z siostrami.
- W takim razie wrócimy do stolicy - stwierdziłam.

*** 

Na mieście Strażnik zgrywał bohatera. Musiał. Spotykał się z ludźmi i brał udział w przyjęciach wydawanych przez burmistrzynię. Można było odnieść wrażenie, że na wyspie nic się nie stało i że razem wyruszyliśmy na rodzaj heroicznej wyprawy. Znaliśmy prawdę, ale żadne z nas jej nie zdradziło.
Nawet nasze zachowanie nie mogło nas zdradzić. Dlatego ja i Strażnik trzymaliśmy się razem, żeby nie musiał odpowiadać na niechciane awanse. Wzbudziło to plotki o naszym romansie, ale nie obchodziło mnie to. Wszystko, co robiłam, robiłam dla ochrony Timona. A plotki nie były zresztą pełne oburzenia.
Nie od dziś wiadomo, że czasami smok ma trzy głowy.

Dzieci wszystkich krwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz