Rozdział Pierwszy

50 5 4
                                    

O Bogini Matko, nie patrz na jego nogi.
Ale nie mogłam się powstrzymać. Miał takie smukłe i długie nogi, i kształtne łydki. I wspaniały strój. Kremowobiałe obcisłe spodnie ze srebrnymi lampasami, brązowe oficerki do kolan. I ciemnozielony mundur ze złotymi haftami i wyłogami z czerwonym kołnierzem. Rozpoznałam wszystkie oznaki i ordery-Wielkiego Ogrodnika, Pierwszego Uzdrowiciela, Dawcy Potomstwa, Syna Yemayii, Maga Natury, Wyzwoliciela z Oków Odrodzonego, Obosiecznego Miecza, Dawcy Śmierci, Pogromcy Mutanckich Potworów.
Albo te jego włosy! Mieniące się w słońcu jak ciasno skręcone druciki z brązu, nieuporządkowane i zarazem celowo uczesane. Miał też bokobrody, równie kręcone. A jego wąska miodowo-oliwkowa twarz zdawała się samym ruchem, od gęstych brwi i długiego cienkiego nosa po roześmiane piwne oczy z zielonymi i złotymi cętkami. I te zęby, białe i zdrowe, trochę krzywe, co tylko dodawało im uroku. Te zęby śmiały się do mnie całym jego jestestwem.
W dłoni odzianej w seledynową rękawiczkę trzymał czerwoną smycz, a na smyczy prowadził królika. Śliczną puchatą kruszynkę w kolorze jasnego brązu i bieli. [to pamięci mojego królika❤️😭]
Za nimi dwoma stało ze dwadzieścia gwardzistów, mężczyzn i kobiet. Jedni w mundurach takich jak on, inni w miedzianych zbrojach łuskowych. Jeszcze inni z łukami na plecach i z trójkątnymi zielonymi czapkami na twarzach.
- Niech pani wybaczy tę mieszankę- powiedział Strażnik Krainy Timon Zielonoręki - Moi ludzie mają różne gusta i style walki. Szanuję to.
Miał twardy akcent z wybrzeża, ale barwa jego głosu była ciepła i dźwięczna, akurat w sam raz, ani za niska, ani za wysoka.
Podał mi rękę i powiedział:
- Jestem Timon Zielonoręki, Strażnik króla Pachateca.
- Amaranta Serraña - przedstawiłam się.
- O tym zostałem poinformowany - zapewnił mnie. Wyciągnął z kieszeni jakiś pergamon i przeczytał oficjalnym głosem:
- Pani Serraña, pragnę panią poinformować, że została pani wylosowana na Królową Małżonkę Jego Wysokości Pachateca, Wcielonego Poświęcenia Krwi, Syna Słońca, Wybrańca Inti, Pana Pogody, etc etc...
- Nie wierzę- wyszeptałam.
To moja mama, Ursula, namówiła mnie na wysłanie zgłoszenia.
- Dlaczego nie masz spróbować? - spytała. Wiedziała, że już doszłam trochę do siebie po śmierci Antonia przed dwoma laty.
A teraz okazało się, że spośród tradycyjnych dwudziestu tysięcy zgłoszeń, padło na moje.
- Niech pani uwierzy zatem - powiedział Strażnik. Skinął na drzwi. - Czy mogę wejść wraz z Pacotico?
- Pacotico? - spytałam.
- To mój królik.
Wtedy Fermina, moja młodsza siostra, wyszła na przedni dziedziniec z koszykiem jajek. Miała na sobie falbaniastą spódnicę i haftowaną bluzkę, a czarne włosy upięła w kok.
- Fermina, Strażnik przyjechał! - powiedziałam.

***

Nasza farma to duży bielony dom z dwoma skrzydłami i półkolistym zarysem dachu od frontu. W lewym skrzydle były pokoje gościnne dla krewnych, znajomych i podróżnych, w prawym- spiżarnia, szklarnia, kuchnie i pralnia. W środkowej, najstarszej części domu, znajdowały się jasne i praktycznie umeblowane pokoje naszej rodziny właściwej, mamy, mnie i moich dwóch sióstr, Aurelii i Ferminy. Zarówno tata jak i babcia zmarli przed kilkoma laty, a Aurelia i jej mąż Selvidio mieli tylko synka o imieniu Darien.
Udało nam się pomieścić Strażnika i jego świtę w lewym skrzydle; od jego przyjazdu codziennie odwiedzali nas przyjaciele, mężczyźni i kobiety, i pomagali nam jakoś oporządzić tę gromadkę.
Wielu ludzi przychodziło też do Strażnika z osobistymi sprawami. Chcieli by nastawił czyjeś złamanie, wyleczył dziecko z uczulenia, pomógł na niepłodność, leczył zwierzęta, i tak dalej. Prawie wszystkie kobiety w ciąży pytały go też o płeć dziecka. Nie wiedziałam, jak on może wyczuwać takie rzeczy. Czy układ chromosomów wyświetlał mu się w głowie?
- Po prostu to wyczuwam - odpowiedział. - Tak jak pani, dajmy na to, wyczuwa atmosferę jakiegoś miejsca czy czyjś nastrój.
- Ale to są rzeczy subiektywne - powiedziałam.
- Płeć także.
- Czuje się pan kobietą?- spytałam z uśmiechem.
- Nie, ale zdarza się, że dziecko co innego ma w łańcuchu genów, a co innego w narządach. A mózg to już w ogóle jest mózg, nie żeński czy męski narząd.
Czasami Strażnik znikał na całe noce.
- Ciekawe, która z naszych sąsiadek poprosiła go o dzidziusia - rechotała Fermina.
Było mi wtedy głupio z kilku powodów.
Po pierwsze, nie znałam wcześniej ludzi żyjących w taki sposób. Ceniliśmy sobie umiar, żyjąc gdzieś pośrodku zbytecznego celibatu i niebotycznej rozwiązłości. Po drugie, nie chciałam, by się z niego tak śmiano, ponieważ uświadomiłam sobie, że jego życie miłosne nie ma nic do jego charakteru. Po trzecie, zastanawiałam się, jak to jest, nie liczyć nawet, ile ma się dzieci, i nie móc, nie mieć p r a w a do zaopiekowania się żadnym z nich. A przecież widziałam, jak polubił Dariena i okoliczne dzieciaki...
Nie chciałam pytać. Najwyraźniej czasami los Strażnika bywał okrutny.
Poza tym miałam własne sprawy na głowie-przygotowywałam się do wyjazdu, pakując moje ubrania, liczne książki i przybory; Timon Zielonoręki obiecał, że da się zabrać wszystko.
Zastanawiałam się, jaki będzie król Pachatec. Strażnik i jego ludzie twierdzili, że to młodzieniec o szczerym sercu i subtelnym umyśle, który bierze na poważnie swoją mistyczną rolę. Wzbudzało to nie tyle mój entuzjazm, co napawało mnie spokojem. To uczciwy i miły człowiek, myślałam, a ja otrzymam więcej wiedzy, niż kiedykolwiek mogłabym zamarzyć - jako Mądrość Viracochy. Po śmierci Antonia nie zależało mi zresztą na namiętnej miłości. Ona zbyt bolała i pozostawiła wyrwę w moim sercu.

***

Pewnego popołudnia wędrowałam po gościnnych pokojach i natknęłam się na śpiącego Strażnika. Jak zwykle przyłapałam się na tym, że nie mogę oderwać od niego wzroku.
Nie chciał spać na łóżku i rozstawił sobie hamak.
Królik siedział w kącie, ale przydreptał na mój widok.
-

Cicho - powiedziałam mu i podeszłam do hamaka. Spał z książką na twarzy z odsłoniętą klatką. Była złocista z delikatnymi brązowymi włoskami. Nie miał tyle włosów co Antonio. Przynajmniej nie przypominał mi ukochanego mężczyzny. Ale wyglądał kusząco. Bogini matko, przebacz mi takie myśli gdy zostałam wybranką innego... Ale gdy przyszło mi do głowy, co mogłabym mu zrobić, gdy spał w tym hamaku...
I wtedy Timon się obudził. Zdjął sobie książkę z twarzy i powiedział:
- Niech pani wybaczy to widzenie w samych spodniach. Nie myślałem, że ktoś mi tu przyjdzie.
- Nie miałam nic złego na myśli - zapewniłam go, ale zaraz dodałam dwuznacznie: - Nie wiedziałam, że będzie pan coś odsypiał.
Wyszczerzył zęby.
- Mam dużo pracy, proszę pani.
Cofnęłam się.
- Niech mi Yemaya przebaczy - powiedział szybko - nie chciałem pani obrazić. Jako Strażnik i Królowa Małżonka będziemy musieli nauczyć się współpracy. Widzi pani... Ja zasnąłem nad książką.
-Taka nudna?
- Aha. To jedna z Zaginionych. Opowiada o zmyślonej krainie i o mężczyźnie, który jest nieślubnym potomkiem królewskiego rodu.
- Ma pan na myśli tę serię o zabójcach na usługach króla? - spytałam - Rzeczywiście, nudne. Z Zaginionej literatury o fikcyjnych światach wolę dzieła pani Leguin i pana Tolkina.
- Tolkin był raczej naiwny.
- Ale uczciwy w swej naiwności.
- Coś w tym jest... - Strażnik podał mi książkę. - Czytała to już pani w całości? Nie uważa pani, że ci bohaterowie tutaj to jacyś świętoszkowaci hipokryci? Już sobie wyobrażam, co by pomyśleli o mnie!
- Ma pan rację, to hipokryci. - przyznałam, chichotając. - Jednym młodym zabraniają się spotykać, a drugim pozwalają majstrować dzieci w wieku jakichś piętnastu lat. A wszystko to uzależnione od papierka. Albo ta biedna wdowa z kilkorgiem synów... Ten Bastard traktował ją, jakby miała jego znak własności na tyłku!
Zaśmialiśmy się z tego oboje.
-Ale pani naprawdę uważa, że małżeństwo to tylko papierek?
- Pyta pan o to w kontekście króla?
- Raczej.
- Niech pan się nie obawia. W przeciwieństwie co do niektórych, o których mówiliśmy, nie wychodzę za mąż, by dać upust pożądaniu. Wychodzę za mąż, aby być dobrą Mądrością Viracochy dla ludzi.
- Czyli tak czy inaczej, nie wychodzi pani dla Pachateca.
- To nie oznacza, że będę go zdradzać albo mu uchybiać. Niech się pan nie obawia, Strażniku.
- Pachatec marzy o przyjaciółce. Wiem, że musi panu dużo porzucić, ale i on pragnie dla pani wiele poświęcić. Dlatego... On tak bardzo marzyłby, by mieć w pani przyjaciółkę.
- Nie mogę tego obiecać - powiedziałam - Ale sądząc po jego zaletach, powiniśmy się zaprzyjaźnić.

***

Pewnego razu matka poprosiła mnie, żebym wzięła Strażnika na spacer. Poszliśmy na pola, wdychając zapach siana i kryjąc się w cieniu migdałowców, a świat mienił się złotem i zielenią.
Strażnik często wdychał powietrze albo dotykał drzew jakby zachwycał się roślinami całą swą esencją.
- Nie wie nawet pani, ile ziemia może mi powiedzieć - powiedział.
- Zazdroszczę panu - przyznałam. - Nie doświadczyłam wiele mistyki w życiu.
- Nawet podczas Tańca? - miał na myśli rytualne święta, które obchodziliśmy przy zmieniających się porach roku i datach, które wyznaczały zbiory.
-To co innego - powiedziałam. - Pan ma coś niezwykłego na co dzień.
Pogłaskałam pień migdałowca.
- Czy drzewa mówią do pana? - spytałam.
- Nie dosłownie - odpowiedział. - To odczucia, wrażenia. Ot i cała magia. Jakbym był pączkiem kwiatu, trawą, liściem, pnączem, ziemią. Właśnie dlatego jest niepowtarzalna. Ale ma też swoją cenę.
- Jaką? - spytałam.
- Lepiej, aby pani nie wiedziała, pani Serraña - odpowiedział.

Dzieci wszystkich krwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz