Zanim stałam się Mądrością Viracochy, przeszłam trudne i wymagające szkolenie pod okiem Wielkiej Szamanki, Strażnika Krainy, Vayachy i pracowników ze Zbiornicy. Nie było to łatwe, i czułam euforię i wyczerpanie na przemian. Zwykle na wieczór byłam tak zmęczona, że zasypiałam sama. Pachatec mi się podobał, ale byłam umordowana, a poza tym zauważyłam, że jemu taki układ zupełnie odpowiadał. Miałam nadzieję, że oznacza to, że on jest po prostu mężczyzną przyzwoitym, szanującym moją prywatność, a nie mężczyzną, który nigdy się we mnie nie zakocha. A jeśli chodziło o dziecko, czy raczej—o córkę i następczynię tronu—to mieliśmy lata całe, aby sprowadzić ją na świat. Byliśmy młodzi.
Tak skupiłam się na szkoleniu i na nowych doznaniach, które odbierałam, że zapominałam o listach od matki, o obietnicy którą złożył mi Timon - że poznam jego przyjaciółkę - i o rzeczach, które chciałam zobaczyć w tym pięknym mieście.
Zwykłych rzeczy, takich jak programowanie, ustawianie kodów i zaawansowane wyszukiwanie w danych szklanej Zbiornicy uczyłam się szybko. Ale prawda była taka, że za elektroniką stała magia prądu i kryształów, nastroszona jak wodospad energii. Szamanka ostrzegła mnie, że podczas ceremonii Mądrości to uczucie buzującej energii tylko się pogłębi, i będę potrzebowała pomocy jej i Timona aby nie spłonąć w ogniu doznań i nie zatopić się w oceanie informacji.
Timon wykonywał tę część szkolenia, którą mi obiecał. Przesyłał mi myśli, wspomnienia, doznania, i uczył, jak sobie radzić z czymś, co Vayacha nazywała infoszokiem. Na szczęście nie było to krępujące, bo on dobrze kontrolował swój umysł.
Ale i tak dowiedziałam się o nim za dużo. Przesyłał mi mnóstwo wspomnień, niektóre dziwne. Były tam wrażenia które odbierał obcując z roślinami, on i Pachatec bawiący się w chłodnych korytarzach pałacu, strach o Belindę, siostrę która zapadła na szkarlatynę. Była też tam rozpacz po śmierci jego cioci, i radość, gdy kąpał się w morzu na wybrzeżu. Była również jakaś dumna kobieta, Góralka obwieszona złotem, której przez długi czas nie mógł wyrzucić ze swojego serca. Były też rozmowy, za którymi ledwo nadążałam: konwersacje z Wielką Szamanką, z kanclerzem, ojciec Vayachy opowiadający Strażnikowi historię swojego życia... Były dźwięki muzyki i urywki filmów, które zapamiętał. Z czasem nauczyłam się panować nad tym chaosem i wychwytywać rzeczy, które zdawały się niedorzeczne bez obrazu większej całości. Takie były wspomnienia dręczącego kaszlu, krwi, zgiełku, pokoju o zachodzie słońca, domu z podwórcem porośniętym drzewami pomarańczy, rzeki przepływającej przez dżunglę. Wiedziałam, do kogo należały; były wielokroć starsze od Timona. Nauczyłam się je przyjmować i nie zatapiać w cierpieniu, tak jak nauczyłam się przyjmować jego własne myśli i nie krzyczeć z euforii. Dzielił się sobą ze mną i obdarzył mnie absolutnym zaufaniem. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłam. W jakiś sposób Timon stał mi się bliższy, niż kiedykolwiek mógł być dla mnie Antonio. Ale stał też się dla mnie bliższy niż Pachatec.
Strażnik starał się ibracać to wszystko w żart.
- Mam nadzieję, że nie wydasz moich sekretów - powiedział.
Wtedy zaproponowałam, że ja też będę mu przesyłać myśli - w końcu musiałam nauczyć się tego również w drugą stronę. Zgodził się.
Zwykle robiliśmy to w jednym z przestronnych jasnych pokoji Zbiornicy, otoczeni doniczkami kwiatów, siedząc wygodnie na wypadek, gdyby któreś z nas dostało w szoku konwulsji. Może dlatego za bardzo się odprężyłam i pierwsze wspomnienie, które przesłałam Timonowi, dotyczyło mnie i Antonia. Myślałem, że spalę się ze wstydu.
- Nie przejmuj się - powiedział - dopiero się uczysz.
- Nie myśl, że ja specjalnie...
- Nie myślę. Uspokój się, Amaranto, i nie umieraj mi tu ze wstydu.
Był rzeczowy i przyjacielski, i traktował mnie jak zawsze - na równej stopie. Wielka Szamanka postępowała inaczej. Wolała raczej widzieć siebie jako moją mentorkę, i pokładała we mnie takie nadzieje, jakbym rzeczywiście miała się stać wcielonym Viracochą.
Kiedyś rozmawialiśmy o tym z Timonem, chociaż dla niego tematy wcieleń i nawiedzeń były tabu.
- Wierzysz w to? - spytałam.
- Widziałaś moje wspomnienia - odpowiedział - Nie wszystkie należą do mnie.
- A ta część o Yemayi?
- Ona do mnie przemawia. Czasem mnie nawiedza. Ale na pewno we mnie nie mieszka.
Pachatec powiedział mi coś podobnego.
- Czasami naprawdę czuję się jak bym był Poświęceniem Krwi. Miewam sny o czasach, które odeszły. Ale sam Inti... Jestem tylko jego wysłannikiem i pośrednikiem.
- Myślisz, że ja też będę kimś takim? - spytałam - Pośredniczką?
- To zależy - odparł z uśmiechem - Niektórzy współmałżonkowie władców mieli bardzo osobistą relację z Viracochą.
Wolałam nie dopytywać się głębiej, o co chodzi. Wiedziałam tylko, że wejdę na podobny poziom, co Pachatec i Timon - będę obcowała z niewytłumaczalnym.***
Moja inauguracja na Mądrość Viracochy miała odbyć się w równonoc. W mojej dolinie byłaby to równonoc jesienna. Tutaj, na półkuli południowej zaczynała zacząć się wiosna, a i rozpiętość długości dnia była szersza. Urodziłam się bliżej równika i musiałam przywyknąć do tego odwrócenia i wydłużenia w Casucar.
Moja inicjacja nie miała odbyć się w żadnej świątyni - Świątynią Viracochy była zbiornica, jej stal, zieleń i szkło.
Przed równonocą całe dnie spędzałam z Pachatekiem. Jego czułe, ostrożne towarzystwo mnie uspokajało.
- Dasz sobie radę - powiedział - Skoro nawet taka ciamajda jak ja przetrwała boską obecność Inti, ty podejmiesz bycie wcieloną Mądrością z godnością.
- A czy ja ci wyglądam na wcieloną Mądrość? - spytałam.
Nie odpowiedział, tylko pocałował mnie. Dobrze nam się żyło będąc w układzie przyjaciół z przyległościami. Może i nie miałam apokaliptycznej miłości, ale miałam wsparcie. Wiedziałam, że Pachatec będzie martwił się o mnie i nie pozwoli mi umrzeć.
W dzień przesilenia ubrano mnie w prostą biało-złotą szatę i nałożono srebrny diadem z kryształem na głowie. Przeglądając się w lystrze i w oczach Lucii, czułam się kimś innym, obcym.
- Myślisz, że po tej ceremonii nie będę już człowiekiem? - spytałam.
- Jeśli nie miałabyś być dalej człowiekiem, Wasza Wysokość, to Król i Strażnik nimi nie są - odpowiedziała.
To Strażnik i Wielka Szamanka wprowadzili mnie do Zbiornicy. Czułam się, jakbym miała zawrzeć jakiś nowy rodzaj ślubu, bo tak jak w Świątyni Mamapachy, to Pachatec czekał na mnie. Czekał na mnie ze swoim poważnym kanclerzem i z przewodniczącą Zbiornicy, drobną kobietą o kaskadzie czarnych włosów i okrągłej miedzianej twarzy. Skłoniła się przede mną, a ja się odkłoniłam. Starałam się ukryć drżenie.
Przewodnicząca i Wielka Szamanka rozpoczęły monotonny zaśpiew i położyły mnie w kryształowym prostokącie. Timon usiadł przy mnie i ściskał moją rękę. Szamanka Yamacha włożyła mi na głowę kryształowy diadem pulsujący mocą. Wpadłam w trans i świat wokół mnie zawirowałam. Przestałam być człowiekiem, przestałam być ciałem.
Znalazłam się w pustce i miriady gwiazd rozbłysły w mojej głowie. Galaktyki rodziły się i umierały, a czas wirował w zawrotnym tempie. Byłam wszystkim. Byłam kosmosem. Potem widziałam narodziny światów w ogniu i lodzie. Widziałam narodziny życia, od prymitywnych form po olbrzymie gady i opalizujące ważki. Widziałam przychodzące i odchodzące lodowce. Widziałam wszelkie cywilizacje. Widziałam ludzi z gwiazd lądujących w jeziorze. Widziałam miedzianoskórych ludzi wędrujących po górskich szlakach i budujących piramidy. Widziałam wiele więcej i widziałam kres cywilizacji szkła, elektryki i stali. Mogłabym przysiąc, że odtąd będę umiała znaleźć wszystko w tym krystalicznym gąszczu. A potem poczułam, że ten wir istnień mnie wciąga i że rozpływam się w nim, roztrzaskana na kawałki. Odpłynęłam.W tym odcinku pojawia się teoria o tzw. Starożytnych kosmitach. Chciałam zaznaczyć, że w nią nie wierzę, umieściłam ją tu dla ubarwienia😁
CZYTASZ
Dzieci wszystkich krwi
FantasyPostapokaliptyczna przyszłość. Po wielu przemianach na różnych ziemiach, w tym tych, które pozostały z części Andów i wybrzeża Karaibskiego, udało się stworzyć sprawiedliwe społeczeństwa. Lokalne społeczności same się zarządzają, ale w sensie symbol...