Postapokaliptyczna przyszłość. Po wielu przemianach na różnych ziemiach, w tym tych, które pozostały z części Andów i wybrzeża Karaibskiego, udało się stworzyć sprawiedliwe społeczeństwa. Lokalne społeczności same się zarządzają, ale w sensie symbol...
Trigger warning: używki. Chciałabym też nadmienić, że w dzisiejszym odcinku pojawi się pewna postać mityczna😉 oraz wątek niepełnosprawności. Ableistyczne komentarze nie będą tolerowane!
Obudziłam się z kacem. I wstydem. Myślałam, że umrę ze wstydu. To było gorsze, niż cały ten odjazd po ceremonii w Zbiornicy. Przechyliłam głowę i zobaczyłam, gdzie jestem. W mojej komnacie. Kręciło mi się w głowie. Usta miałam obrzmiałe a ciało ciężkie. Czułam się ohydnie pod każdym względem. Molestowaczka. Czy naprawdę byłam do tego zdolna? - Amaranto... - to był głos Pachateca. Siedział przy oknie, z dala ode mnie. Czy tak leciało ode mnie wińskiem? Bogini, co za obciach. - Obudziłam się - mruknęłam. Podszedł do mnie. Chciało mi się płakać. - Napewno... Wstydzisz się... Takiej królowej - wymamrotałam. - Spokojnie... - powiedział - Każdy ma w życiu jakiś wyjątkowo zawstydzający wyskok. Podał mi puchar z zielono cytrynowym płynem. Wypiłam trochę. Był ożywczy. - Prawda, że od razu lepiej? - spytał. - Tak - mruknęłam. Już mi się tak nie chciało pić. Głowa mnie bolała, ale mdłości przynajmniej ustąpiły. Usiadłam na łóżku. - Pachatec - powiedziałam - Naprawdę, więcej tego nie zrobię. Okryłam wstydem koronę... - Nie martw się. Ja kiedyś tańczyłem na stole. Potem już nigdy się nie upiłem. Nie powiedziałam: "Ale przynajmniej nie próbowałeś nikogo zgwałcić." Bogini Matko, jakaż ja byłam podła... Czy Timon chciał mnie jeszcze znać? Na jego miejscu... - Zostaw mnie samą - poprosiłam - Doprowadzę się do porządku. Nie musisz tego oglądać. Po jego wyjściu wykąpałam się energicznie, zmywając z siebie wstyd i gorycz. Umyłam głowę i wybrałam świeże rzeczy do ubrania: bluskę, spódnice, bieliznę i buty. Upięłam włosy w kok, przywitałam się ze zdziwioną Lucią, i zeszłam na śniadanie. Na sali siedział już Timon w kurtce i krótkich spodenkach. Jadł kanapki. - O, jesteś - mruknął, jakby nic się nie stało. Ja starałam się tylko nie gapić się na jego kolana. Usiadłam kilka metrów od niego. - Czy bardzo mnie nienawidzisz po wczorajszym?- spytałam. - Jestem conajwyżej zawiedziony. -Wstyd mi, Tim. Zrobiłam coś złego. Ziewnął. - Przynajmniej się nie usprawiedliwiasz. - Dlaczego jesteś taki spokojny? - wykrztusiłam. - Bo postanowiłem dać ci jeszcze jedną szansę - powiedział i przemówił do mnie w myślach: "Chciałbym cię zapoznać z moją przyjaciółką. Wybaczę ci jeśli na jej widok nie dasz plamy." "Dobrze"-odburknęłam w myślach do niego. Cofnął się jakbym go ukuła. - Wybacz - powiedział - Nie powinienem odgrywać się na tobie za wczorajsze i naruszać twoje granice. - Co to za przyjaciółka? - spytałam - Ta od figurek? - Tak. - Ona jest po przejściach? - Owszem. Mam nadzieję, że to zrozumiesz. Kiedy dowiedziała się, że będziemy mieli królową... Już wtedy chciała cię poznać. Byłaby szczęśliwa, gdybyś ją odwiedziła. - Dobrze, pójdę z tobą - zgodziłam się. Poszłam do swoich komnat i poprosiłam Lucię, aby wyszukała jakiś praktyczny strój. - Idę na miasto ze Strażnikiem - wyjaśniłam. Znalazła elegancką szarą kurtkę i niebieskie spodnie, a także wysokie sznurowane buty. Uznałam, że to się nada. Timon czekał na mnie w zielonym żakiecie, wąskich spodniach i sznurowanych butach. Przypuszczałam, że obcisłe spodnie to kwestia przyzwyczajeń do jego Strażniczego entourage'u. - Chodźmy - powiedziałam, ujmując jego kościstą dłoń. Poszliśmy do tej partii miasta, która jeszcze wyraźniej wgryzała się w zbocza górskie. Ulice biegły tam skośno i stromo, na dachach zasadzono ogrody, a bielone domy z drewna, cegły i kamienia piętrzyły się labiryntami i spiralami. Pachniało dymem i żywicą. Czułam się trochę jak w uzdrowisku nad jakimś jeziorkiem. Tim poprowadził mnie do jednego z tych białych domków. Na górze był balkon a na tarasie doniczki z kwiatami. Zapukał do drzwi. - Wejść! - zawołał jakiś schrypnięty głos kobiety. Weszliśmy. Pokoje były jasne, a w pierwszym pełno drewnianych zabawek - zwierzątek, pydełek, lalek, figurek, pojazdów. Była nawet mechaniczna puma tańcząca na linie. To wszystko dawało dziwne wrażenie; jakby w tym domu mieszkał pokręcony geniusz. Poszliśmy na górę, do pokoju z balkonem. W cieniu, w kącie, siedziała kobieta na wózku. Jej ręce były szczupłe i ciemnobrązowe. Jej nogi szczelnie okrywał pled. Jej twarz... Spojrzałam w nią i zamarłam. Policzki pokrywały kratery blizn. Szczęka była zniekształcona. Brakowało nosa, została tylko górna, nienaturalnie szeroka część tuż pod brwiami. W myślach przekartkowałam katalog Starych Chorób, które mogły spowodować takie spustoszenie. Kobieta sama odpowiedziała. - To duenie. To duenie. One sprowadziły na mnie kiłę. Timon Montiel uratował, co dało się uratować. Mówiła dumnie i z godnością, nie bała się nawet wymówić pełnego nazwiska Strażnika. Uświadomiłam sobie, że jestem podła, gapiąc się na nią z szokiem i obrzydzeniem. - Spokojnie, Wasza Wysokość - powiedziała z mniejszą chrypą - Przyzwyczaiłam się, że na początku wszyscy tak się gapią. Opadłam na krzesło. - Ja... Przepraszam - wyjąkałam. Kobieta spojrzała na Tima surowo. W jej twarzy tylko jej piękne złote oczy musiały być takie, jak zawsze. - Fatalny brak manier, chłopcze. Zamiast zgrywać tajniaka, powinieneś przedstawić nas sobie. - Amaranto, to jest pani Blanca Carvajal, najlepsza wytwórczyni zabawek, jaką znam. Blanco, to jest Amaranta Serraña, nasza Królowa i Mądrość Viracochy. Podałam jej rękę. Czułam, że to dla niej ważne. Ilu ludzi nie chciało jej dotknąć? - Pochodzisz z Drugiego Ludu, Wasza Wysokość - zauważyła Blanca. - Tak. - Ja urodziłam się na Wybrzeżu. Wyrosłam tam. Poznałam ukochaną i założyłyśmy sklep z zabawkami. Ale potem przyszły duenie. - zaśmiała się. - Nie wiesz, kum są duenie, Wasza Wysokość? To potwory. Potwory o pięknych twarzach i ze stopami skierowanymi do tyłu. Zamieszkują wyspę, której piękno jest równie zwodnicze. Kobiety porywają, aby kąpać się w ich krwi. Mężczyzn na rozród. Zsyłają choroby na tych, którzy się im przeciwstawią albo próbują się zemścić. Ja próbowałam pomścić Isabellę. Spójrz, co ze mnie zostało. Zadrżałam. - Tim... - spytałam - To z nimi wyruszymy walczyć? - Jestem jedynym Zielonym Magiem, który ma wystarczającą moc, aby się im przeciwstawić - powiedział Timon. Blanca spojrzała na niego z nadzieją. Strażnik pochylił się i przytulił ją synowskim gestem. - Pomścimy Isabellę i tak wielu innych - powiedział zmienionym głosem. - Wierzę ci, chłopcze - odpowiedziała Blanca Carvajal. - Wierzę, że uwolnisz Lud Wybrzeża. Nie na darmo nosisz wszystkie swe tytuły. - Pojadę z nim - powiedziałam - Nie tylko jako Królowa, ale i jako Mądrość Viracochy. - Naprawdę się na to godzisz? - spytał Timon. - Magia duenii jest zwodnicza. - Nie stchórzę - powiedziałam stanowczo. - Zachowam się jak królowa i będę ci towarzyszyć. Razem sprawimy, że Wybrzeże będzie bezpieczne od tych potworów. Dla pani - zwróciłam się do Blanki, w której złotych oczach były łzy. - I dla wszystkich innych, którzy cierpieli.
Wyjaśnienie: duenie to nie są istoty mitologiczne, które sama wymyśliłam. Tak naprawdę połączyłam 2 gatunki z karaibskiego folkloru, tzw. Douen, duchy dzieci z odwróconymi stopami, i La Diablesse, piękną kobietę z kopytem kozy😛. Tutaj ilustracje poglądowe:
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Douen
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.