Rozdział Czternasty

29 5 0
                                    

Jeszcze ze szkoły wiedziałam, że gdy Strażnik idzie na swą coroczną śmierć, nie wolno żegnać go hucznie. Żadnych przyjęć, ale też żadnych łez.
Gdy pierwszy Strażnik opuszczał stolicę swej własnej Krainy, przeszło to bez echa, tak jak i jego śmierć. Każdy kolejny miał to odtwarzać, bowiem czas nie jest linią. Czas jest kołem, które co jakiś czas wraca do punktu wyjścia.
Timon się nie bał. Ale chciał się ze mną pożegnać, i opowiedział mi tyle, co mógł. Przedtem poprosił, bym pilnowała jego królika.
- Każdego roku mogę umrzeć od Eliksiru Żywej Śmierci - powiedział - Jeśli zobaczysz papugę astralną przelatującą nad miastem, to oznacza, że eliksir mnie nie zabił i nie zostałem zarażony gruźlicą. Papuga to...
- Znak Strażnika w pełni sił - dokończyłam.
- Ale jeśli to wąż oparty o laskę, wtedy jestem chory.
- Ilu Strażników umarło na gruźlicę? - odważyłam się spytać.
- Prawie jedna trzecia.
Spojrzałam na niego czule.
- Masz gorsze zadanie, niż Pachatec - zauważyłam - Musisz umierać kawałek po kawałku. Ale... Dlaczego nie możesz się wyleczyć?
- Tradycja.
- Byłabym zła na taką tradycję.
- Ja znam ją od dwunastego roku życia. Śmierć i życie przeplatają się wzajemnie. Tylko w umieraniu życie, Amaranto. Nie ma sensu udawać, że jest inaczej, trzymać się ciała i kości za wszelką cenę. Nie boję się i nigdy się nie bałem.
Siedzieliśmy na jednym z tarasów pałacu, słuchając cykad i ptaków nocy. Powietrze było słodkie. W takiej chwili mogłam mieć złudzenie, że ta mroczna słodycz będzie trwała wiecznie, a Timon to conajwyżej ćma - odleci, ale przecież wróci, wiecznie krążąc wokół mnie.
On chyba to wyczuł. Ujął moją dłoń i powiedział:
- Amaranto, wrócę do ciebie. Do ciebie. W Nowy Rok przedstawię ci moją przyjaciółkę.
- A potem pojedziemy na Wybrzeże, do twego Ludu.
- Jeśli zechcesz. To by się nawet dobrze składało. Jako królowa powinnaś jeździć po kraju. A i moi ludzie będą mnie potrzebować.
- Znowu jakieś potwory?
- Piękne potwory. Ale wyjaśnię ci to, gdy wrócę zza Drugiej Strony.
Przysunął się do mnie. Chwyciłam go za twarz i pocałowałam.

***

W dniu, w którym miał rytualnie umrzeć Strażnik, udawałam, że nic się nie dzieje i pracowałam w Zbiornicy jak szalona. Nie było ze mną Vayachy, która wyruszyła w podróż na rodzinną farmę, na święto zimowego/letniego przesilenia. Czułam się samotnie i nie mogłam przestać myśleć o Timonie. Tylko przeszukiwanie umysłu aby pomagać ludziom dawało mi jakieś ukojenie.
Nie myśl o śmierci. Opuść sama siebie.
Pachatec nie mógł mi pomóc. Święto przesilenia było za kilka dni, a on, jako Syn Słońca, miał odegrać ważną rolę. Izolował się i pościł, aby otworzyć umysł na boskie wizje słonecznego Inti. Moje bóstwo było inne, chłodne i nieskończone jak dane zamknięte w kryształach; sieć Viracochy, który spadł z niebios do jeziora.
Zjadłam kolację z dostojnikami państwowymi, jak nakazywał obyczaj, po czym udałam się do moich komnat. Myślałam, że może powinnam pomodlić się do Bogini, ale czy Bogini i Yemaya zsyłająca żywą śmierć na Strażnika to nie to samo?
W moich komnatach czekała na mnie zmartwiona Lucia.
- Wasza Wysokość - powiedziała - Strażnik zostawił dla ciebie przepis na napar uspokajający. Pozwoliłam go sobie przygotować.
Podała mi kubek pachnący ożywczo i kojąco zarazem. Wypiłam i westchnęłam, z trudem sadowiąc się na łóżku.
- Być może Wasza Wysokość się martwi, bo jest tu nowa - powiedziała Lucia - Nam nie przyszłoby do głowy, że Strażnik miałby umrzeć. To zdrowy chłop.
- Wiesz o tym coś więcej?- spytałam, ale bez złośliwości.
Zarumieniła się.
- On napewno mówił Waszej Wysokości, że już taką ma pracę.
- Ciebie chyba dzieckiem nie obdarzył.
- Nie... Bo ja byłam nieśmiałą nastolatką, Wasza Wysokość... Żaden chłopak mi się nie podobał, ale chciałam zobaczyć, jak to jest... Więc poszłam do niego. On ma taką pracę, Wasza Wysokość. Teraz to już nic osobistego!
Nie byłam zazdrosna. Parsknęłam śmiechem.
- To nie ma nic do tego rytuału!
- Chodzi mi o to, że on taki wesoły, energiczny, dobry dla wszystkich... Byłoby głupio, gdyby umarł młodo. Nie może umrzeć. - spojrzała na mnie i dodała: - Wasza Wysokość, proszę wybaczyć, ale wydaje ni się, że Wasza Wysokość go lubi. I pomyślałam sobie, że może nie powinnam była mówić...
- Dobrze, że jesteś szczera - zapewniłam ją. - A poza tym, między mną a Strażnikiem nic nie ma. Między nim a tobą też nie. Nie teraz.
- No nie - przyznała.
- Zachowaj o nim tyle miłych spojrzeń, ile zechcesz - powiedziałam - To twoja sprawa. Nie obeszłoby mnie nawet, gdybyś poprosiła go o dzidziusia.
Oboje są zaśmiałyśmy.
- O nie, Wasza Wysokość - powiedziała Lucia - Dziecko to coś poważnego, prawda? Dlatego wolałabym mieć je z kimś do kochania. I jeszcze nie teraz.
Rozumiałam to podejście. Po tylu wiekach zanieczyszczeń, mutacji i zwiększonej liczby poronień, uważano zazwyczaj, że lepiej mieć pomiędzy jednym a trojgiem dzieci niż całą gromadkę, a ludzie dokładnie przemyśliwali, z kim chcą założyć rodzinę. Duża rodzina - jak siostry Timona - była rzadkością. A dwoje obcych z początku sobie ludzi od których oczekiwano posiadania dzieci, to był już zupełny ewenement.
Ja i Pachatec - i wszystkie królewskie pary przed nami - byliśmy tym ewenementem.

***

Po wywarze spałam spokojnie bez snów aż do świtu, który wybuchł feerią barw. Wybiegłam na balkon i spojrzałam w niebo.
Nad miasto wzbiła się na poły przezroczysta papuga, papuga we wszystkich barwach tęczy.
"Och, Tim!" - pomyślałam. "Żyjesz!"
Na moim ramieniu usiadł koliber i zaśpiewał. Wiedziałam, że i on został przysłany przez Strażnika. Czułam się tak, jakby rozkwitł we mnie kwiat przyjacielskiej miłości. Czułam się tak, jakby on przeżył dla mnie.

***

Strażnik powrócił do stolicy tradycyjnie, tak jak nakazywał zwyczaj po obrzędach - przez portal. Zjawił się na dziedzińcu pałacu w wysokich butach, białych spodniach i mundurze bez ozdób. Wszystko to wyglądało, jakby siedział w jakimś miejscu odosobnienia. Nie wyglądał na człowieka, którego znałam. Ale Pachatec był przyzwyczajony do takich widoków. Uściskał swojego przyjaciela i powiedział:
- Chodź, Tim, musisz to odespać.
Timon podszedł do niego jak chybotliwe drzewo.
Spał przez cały dzień i pokazał się publicznie dopiero w Święto Przesilenia Zimowego.
Rano wyszliśmy z Pachatekiem na główny taras, pobłogosławić lud. Potem on udał się na piramidę Inti, piramidę słońca, aby powitać słońce zawracające ku dłuższym dniom na północy i ku krótszym tutaj, na południu. Ja natomiast zamierzałam wziąć udział w tradycyjnej procesji ku czci Bogini, którą odprawiała w mieście diaspora mojego ludu i Ludu Wybrzeża. Były śpiewy, tańce i kolorowe stroje, i Białe Błazny wręczające dzieciom podarki. Szliśmy przez miasto, pląsając, ja i Lucia za rękę. W pewnej chwili zobaczyłam Timona. Miał na sobie obcisłe spodnie, buty jak u bandyty z bajek dla dzieci, wykwintną koszulę i kolorowy kubrak. Na mój widok uśmiechnął się, szczerząc zęby.
- Tim! - zawołałam - Ty już doszedłeś do siebie?
- Jak widzisz - odpowiedział.
Wróciliśmy do pałacu w trójkę. Lucia pomogła mi włożyć wymyślną suknię a ja upięłam jej włosy. Timon zniknął. Pojawił się dopiero na przyjęciu przesileniowym w głównej sali i usiadł koło Pachateca. Kanclerz spojrzał na niego z niezadowoleniem, jakby nie miał pewności, że on już nie prątkuje. Timon nic sobie z tego nie robił. Objadał się pierożkami, warzywami, zapiekanką z kurczaka i ciastkami kukurydzianymi. Pachatec patrzył na niego jak na młodszego brata, którego wreszcie udało się zmusić do jedzenia. Ja też byłam głodna i nie zamierzałam tego ukrywać. Zastanawiałam się tylko, czy w przypadku Strażnika nie jest to kompulsywne. Jeszcze kilka dni temu był tak jakby żywym trupem...

***

W ostatni dzień roku w pałacu i całym jego kompleksie urządzono bal dla wszystkich. Jedzenie, picie, upominki, dekoracje - rozdawano je za darmo. Ogrody pachniały jedzeniem i nocnymi kwiatami, a krużganki i ściany oświetlały lampiony. Czułam się z tym doskonale. Objadałam się przekąskami i piłam szampana, i zapomniałam o obecności Pachateca. Rozsadzała mnie energia i chciałam zaszaleć. Doszłam do wniosku że zgodnie z naszym przesądem z Doliny, co robisz w ostatni dzień roku, nie liczy się na poważnie. Chciałam znaleźć Strażnika i zaproponować... Nie zamierzałam sobie żałować.
Ostatnim razem go widziałam, jak przepowiadał przyszłość chichrającym się chłopcom z Loży Poszukiwaczy, przemierzającym góry w poszukiwaniu starożytnych artefaktów.
Odnalazłam go w jakiejś altance przy sadzawce. Leżał na ławce z tomikiem poezji, a na trawie poniewierały się okruchy po lodach ciasteczkowych i butelka lemoniady. Zachichotałam. Czy Tim był w dołku i tak leczył depresję? Coś podpowiedziało mi, że lepiej już tak, niż upijać się tak jak ja.
Niestety, nie kierował mną rozsądek, ani nawet zwykła ludzka przyzwoitość. Zaśmiałam się, i wionąc alkoholem, zwaliłam się na niego, sięgając do jego koszuli.
Strażnik natychmiast się obudził, szybki jak jaguar, i mnie odepchnął.
- Po wszystkich bym się tego spodziewał, ale nie po tobie! - krzyknął.
Zachwiałam się i usiadłam na jego ławce.
- Tim, ja tylko...
- Co tylko? - spytał - Ja nigdy nie zachowałbym się tak ohydnie wobec żadnej kobiety!
Odszedł oburzonym krokiem. Poczułam, że wszystko się we mnie chwieje i przewraca ze wstydu, i zwymiotowałam.

Niniejszym ogłaszam, że po dzisiejszym występie można zniewidzić główną bohaterkę 😠😠😠
Chciałam też zaznaczyć, że rytuały o których wspominałam w tym odcinku nie miały na celu obrazić niczyich uczuć religijnych - nie myślałam nawet o religii tylko o różnych antycznych mitach (jak o Persefonie czy Orfeuszu) i bóstwach chtonicznych tj. takich, które są powiązane zarówno ze śmiercią jak i z życiem, i które schodzą (w sensie mitycznym albo nie) pod ziemię.

Dzieci wszystkich krwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz