Rozdział Dwudziesty Piąty

12 4 0
                                    

Pojechaliśmy na zachód Wybrzeża pociągiem, tym samym, który zawiózł mnie do stolicy półtorej roku wcześniej. Pojechaliśmy tam we dwoje. Posiłki mieliśmy zebrać na miejscu.
Simonem Arcadio mieli się zająć Julio i Lucia. Timon podziękował za to mojej pokojówce.
- To dla mnie żaden problem, Strażniku - odpowiedziała - Lubię pańskiego synka.
Pachatec pożegnał mniena dworcu.
- Uważaj na siebie - powiedział mi. Twarz miał dziwnie rozpaloną.
- Dobrze się czujesz, Pach? - spytałam - Nic cię nie bierze?
- Czuję się zupełnie dobrze - zapewnił mnie.
Do miasteczka położonego w strefie równikowej jechaliśmy tydzień. O ile wiem, zbudowano je na ruinach innego miasta, gdzie niegdyś spotkali się Święty Od Oków i Święty od Szabli. Upamiętniono to stosownymi ikonami. Jeden był przedstawiony z twarzą barwy piasku, a drugi z twarzą barwy róży.
Teraz było to spokojne miasteczko. Ulice były pustawe ponieważ bano się rekina. Domy były kolorowe, z kwiatami na parapetach i falującymi dachami. W parku miejskim wyglądało jak w romantycznym ogródku z wodospadem. loże miały swoje siedziby na krańcu miasteczka przeciwległym od morza. Promenada, zwykle pełna restauracji, kawiarni i straganów, pozostawała cicha. Na szerokim rozsłonecznionym rynku stał budynek szkoły pomalowany na tęczowo. Poza tym stały tam dwie świątynie - jedna zwykła, Bogini Matki, a druga Ludu Wybrzeża, oddana Yemayi. Przed obiema świątyniami byli zgromadzeni ludzie, brzoskwiniowi, oliwkowi, złoci, brązowi. Modlili się o ustanie ataków krwiożerczego rekina, składajăc ofiary z kwiatów i przynosząc koraliki.
Jedna z pań która modliła się przed świątynią Yemayi powiedziała nam, gdzie mieszka Selvidio Ibarruri.
- Dwie ulice od rynku w cienkim zielonym trzypiętrowym domu - wyjaśniła.
Poszliśmy tam. Była to ładna kamienica na brzegu ulicy. Była pomalowana na zielono a z okien zwieszały się kwiaty.
Otworzył nam chudy niewysoki facet o złocistej twarzy, długim nosie i brązowych włosach o fakturze wełny. Miał bardzo zielone oczy, mieniące się jak szmaragdy. Nosił kubrak, koszulę, wąskie spodnie i sznurowane buty.
Na mój widok coś rozpromieniło się w jego oczach.
- Jej Wysokość Amaranta, czerwona królowa! - zawołał.
- To prawda - przyznała.
- I tim! Przyjechałeś, dzieciaku!
Był od nas starszy o kilkanaście lat, ale “matkował” nam jakbyśmy mogli być jego dziećmi. W przypadku Timona nie było to zupełnie niemożliwe, patrząc na wygląd Ich obu. Nie sądziłam jednak, by Sidonie Montiel zdradziła męża, i to w takim celu.
Selvidio Ibarruri zaprowadził na wgłąb domu. Meble były lekkie a tapety jasne. Wszystko leżało na swoim miejscu, nie było bałaganu ani kurzu
- Widzę że pedantyzm się ciebie trzyma - zauważył Timon.
- To dla małej - powiedział Selvidio - Chcecie ją zobaczyć?
Zaprowadził nas do żółtego pokoju z różowymi zasłonami. Pachniało tam mydłem dziecinnym i mączką. Na komodzie stały szklane butelki ze smoczkami. Na ścianie były namalowane kwiatki i ślimaki. Wzruszające - pomyślałam.
- Sam malowałem - powiedział Strażnik Okolicy z dumą.
W kołysce, zawinięte w pieluszki, pod kremowym kocykiem, spało dziecko.
- To jest Anastasia - powiedział Selvidio Ibarruri.
Podeszłam bliżej kołyski. Dziecko miało miedziano-morelową cerę i mocno kręcone brązowe włosy. Gdy otworzyło oczy, okazały się zielone. Po tatusiu.
Mała zaśmiała się na mój widok.
- Widzicie? - spytał zachwycony Selvidio Ibarruri - To dziecko wszystkich krwi tej krainy. Brzoskwiniowej, miedzianej i brązowej.
Uśmiechnęłam się. Przed Katastrofą takie dzieci były pogardzane. Teraz mogły żyć w spokoju, kochane przez swoich rodziców.
- Słodka mała - przyznałam.
Zjadliśmy obiad u Selvidia, ostre pieczone warzywa i drób. Podczas obiadu opowiadał nam o rekinie. Z relacji świadków wynikało, że nie był to zbyt potężny mutant. Od przeciętnego rekina różnił się tylko tym, że jadał tylko ludzi.
Już zastanawiałam się, jak go pokonać.
- Może weźmiemy statek i harpun - zdecydowałam. - Albo wrzucimy mu coś buzującego do paszczy, jak w tym filmie sprzed Katastrofy.
- Nie sądzisz, że równie dobrze mogłabyś zabić go swoją elektryczną mocą? - spytał Timon. - Wziąć laskę i w niego wymierzyć?
- Masz rację - przyznałam - Niepotrzebnie wymyślam. - Ale będziemy musieli wymyśleć jakąś przynętę.
- Przecież nie weźmiemy ludzkiego mięsa! - zawołał Timon.
Westchnęłam.
- Ja go zwabię. Przemówię mu do umysłu. A kiedy nie będzie się spodziewał, zaatakuję go błyskawicą. Ty będziesz mnie osłaniał.
- Dobrze - zgodził się.
- Czy myśli pan, że to wypali? - spytałam Selvidia Ibarruri.
- Niejedno już się słyszało o burzowych mocach Waszej Wysokości - odpowiedział. - Wierzę, że zadziałają.
Wieczorem zgromadziliśmy się w jadalni. Selvidio zapalił lampy i otworzył okna, aby nocne powietrzo ochłodziło pokoje. Mała Anastasia spała w kołysce przy jego fotelu. Rozmawialiśmy przyciszonymi głosami gdy rozległy się żwawe kroki i do pokoju weszła kobieta. Miała na sobie czerwoną suknię w górskie wzory i mocne buty. Włosy, czarne jak wodospad nocą, miała spięte ozdobami. Najpierw myślałam, że kobieta jakoś promieniuje, że kontury jej ciała otacza aureola. A potem zrozumiałam. Tak jak niektórzy zmiennokształtni, miała ciało porośnięte srebrnym puszkiem który sygnalizował zwierzęcą część jej natury.
To była Paryasca, żona Selvidia. Na jej widok Strażnik Okolicy poderwał się z fotela.
- Sikoreczko! - zawołał - Wróciłaś!
Przytuliła go. Była od niego wyższa o prawie pół głowy, smukła i silna.
- Postanowiłam zrobić wam niespodziankę - powiedziała.
Potem odwróciła się do nas i rozdziawiła oczy.
- Och, to przecież jej wysokość Królowa - zawołała - I Strażnik Krainy! Jestem zaszczycona.
Przywitaliśmy się. Paryasca spytała, czy jest coś do zjedzenia. Jej mąż powiedział, że może jej odgrzać obiad.
- Sama sobie odgrzeję - odpowiedziała z uśmiechem i zniknęła w kuchni.
Wtedy mała się rozpłakała i Selvidio Ibarruri wziął butelkę żeby ją nakarmić.
- Będę musiał położyć ją spać - powiedział i odniósł ją.
Kiedy wyszedł niosąc Anastasię, Paryasca wróciła z obiadem.
- Dobre serce ma ten mój mąż, co? - spytała. - W mundurze wygląda jak stara nieufna łasica, ale wcale taki nie jest.
- Znam dobrze tę iluzję, pani —powiedział Tim.
Paryasca westchnęła.
- On naprawdę jest uczciwym człowiekiem. Nie pozwoliłby mi umrzeć tylko po to, żeby on miał dzieciaka i cieszył się, że nie jest do końca bezpłodny.
- Mogła pani umrzeć od porodu? - spytałam.
- Na to wychodziło, gdy byłam w piątym miesiącu. Mam słabe serce. I Selvidio powiedział mi, że jeśli tak jest, to on nigdy nie pozwoli na to, żebym musiała umrzeć. Powiedział, że żyję, oddycham, że nie jestem jakimś inkubatorem. Wtedy coś mi zaświeciło w głowie, że ożenił się ze mną dla mnie, a nie dlatego, że przyjechałam do niego dwa miesiące wcześniej i powiedziałam mu o dzieciaku. Ale ja sama miałam takie wrażenie, że jak nie teraz, to kiedy. Chciałam córeczkę któraby odziedziczyła moje zdolności. No i znaleźliśmy doktorkę z darem magicznym kontrolowania narządów, która odkryła, że mogę urodzić bezpiecznie o ile Selvidia podłączy się do mojego serca. Mówię oczywiście w przenośni. I on zrobił to dla mnie. Z radością. Nie wiem, czy mnie kocha tak mocno jak Mercedes, ale mnie kocha.
- Mercedes? - spytałam. Czy Tim mi czegoś nie powiedział?
- Mercedes Silvaña, czarodziejka paranormalna- przyznał niechętnie - Byli ze sobą przez dziesięć lat i rozumieli się doskonale, ale ciągle się zdradzali. Ona zostawiła go dwa lata temu.
- Bo też była w ciąży - wyjaśniła Paryasca - Z jednym magiem pogody. Selvidio udawał, że nie ma żalu, ale się załamał. Poznałam go raz jak był wstawiony i ją wspominał, i zaciągnęłam go do mojej chaciny w górach. Potem to już szybko poszło.
Uśmiechnęła się jak kot. Czułam się nieswojo.
- On panią kocha nawet jeśli pani w to nie wierzy - powiedziałam - Mówił o pani same dobre rzeczy.
- No cóż, właśnie dlatego do niego wróciłam. Bo wiem, że na mnie czeka. On i mała. Trochę się zawiodłam, gdy zobaczyłam, że nie jest do mnie podobna i nie odziedziczy moich mocy. Pewnie nie powinnam, ale... No cóż, najwyraźniej nie było mi przeznaczone mieć córkę, którąbym nauczyła mojej mocy.
- Ma pani śliczne dziecko - powiedział Timon.
Paryasca posłała nam ten sam tajemniczy uśmiech.
- Wszyscy mi to mówią - stwierdziła, wzruszając ramionami.
Pomyślałam, że gdybym miała dziecko z Timem, a nie z Pachatekiem, to może też by tak wyglądało. Dziecko pomiędzy krwiami. Dziecko wszystkich krwi.

Wyjaśnienie: Jeśli chodzi o aluzje historyczne, to już nie będę podpowiadać:D oprócz tego, że dwie mężczyzny😉 w ówczesnych rurkach się spotkały😋
Jeśli chodzi o wątek “medyczny” odcinka, to pomyślałam, że skoro już jesteśmy w czasach postapo, to ludzie pewnie częściej będą cierpieć na różne wady płodności. I w przypadku Selvidia wymyśliłam, że on “prawie” nie może mieć dzieci.

Dzieci wszystkich krwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz