Rozdział Dwudziesty Czwarty

13 3 0
                                    

Trigger warning: age gap

Gdy Timon wrócił do stolicy, ja i Pachatec czekaliśmy na niego na dziedzińcu pałacu.
Myślałam, że Tim przywita się najpierw z moim mężem. Ale on padł w moje ramiona. Zaskoczona, przytuliłam go. Pachniał ziemią i powietrzem.
- Myślałem o tobie, Amaranto - powiedział. I zanim zdążyłam się zarumienić, spytał: - Jak tam Arcadio?
Zaskoczyło mnie, że pytał o chłopca, jakby mu na nim zależało. Ucieszyło mnie to.
- Czuje się świetnie - odpowiedziałam. Czułam, że będę musiała się dowiedzieć, co spowodowało zmianę jego nastawienia. Czy podczas rytuałów dostał jakąś mistyczną wiadomość?
- A gdzie moja mama? - spytał Strażnik.
- Została z małym.
-Muszę do nich iść.
- Tim... - zaczął Pachatec.
Strażnik mu przerwał.
- Pach, Wasza Wysokość - rzekł wobec wszystkich - Wiem, że martwiłeś się o mnie, i że twoje intencje zawsze były dobre. Ale jeśli chodzi o mnie i o chłopca, to królowa miała więcej wyczucia. Dlatego, obawiam się, to jej musiałem okazać wpierw szacunek.
Pachatec przyjął jego wyjaśnienie godnie. Skinął lekko głową.
- Rozumiem to - powiedział - Mój Strażniku.
Uścisnęli sobie dłonie.
Timon tylko przebrał się i doprowadził do porządku, po czym poszedł ze mną do swojej matki i synka.
Sidonie akurat karmiła go z butelki gdy weszliśmy. Gdy chłopczyk się najadł, Timon wziął go na ręce i zawołał:
- Tu jesteś, mój mały kurczaku!
Nie rozumiałam, co tu się dzieje. Nie rozumiałam, dlaczego mu się odmieniło. I niestety- pomimo cierpienia, przez które przeszedł Timon - byłam zadowolona z rezultatu. Matka Strażnika także była zdziwiona.
- Widzę, że stęskniłeś się za nim - zauważyła ostrożnie.
- Bo on jest mój i tylko mój - odpowiedział Timon.
Jego matka nie odpowiedziała. Nie od razu.
- Rozumiem, że wolisz to widzieć w ten sposób - powiedziała łagodnie.
Usiadł na fotelu i westchnął.
- Nie rozumiecie. Bogini mi to powiedziała.
- Bogini ? - spytałam, zachłystując się.
-Yemaya przemówiła do mnie, gdy byłem w jaskini. Znowu poczułem jej matczyną miłość. Zrozumiałem, że nigdy mnie nie opuściła. Powiedziała mi... Przekazała... Że SimonArcadio jest tylko mój. Że to moje dziecko, mój bezbronny chłopczyk. Że powinienem zapomnieć o okolicznościach jego przyjścia na świat. Mamo, Amaranto... - pokręcił głową. W jego oczach lśniły łzy - Ona mnie uzdrowiła!
- Wiedziałam, że Bogini cię pobłogosławi - powiedziała jego mama.
- Pozwoliła mi zapomnieć. Przytłumiła mój ból. Kiedyś myślałem, że dopiero śmierć mnie uleczy, ale się myliłem. Bogini o mnie nie zapomniała.
Przytuliłam go. Miał włosy tak samo miękkie, jak Arcadio. Miałam ochotę go tak tulić na zawsze. Ale Timon zarumienił się i odsunął moje dłonie. Czy to dlatego, że jego matka z nami była?
- No widzisz - powiedział sucho - Czuję się już dobrze. O ile można to tak nazwać. To było dziwne doświadczenie. Dziwniejsze, niż cokolwiek czego jak dotąd doświadczyłem podczas składania ofiary. Nie myślałem... Nie myślałem, że Bogini po prostu mi się objawi.
- Objawiła ci się? Dosłownie?
- Tak. I przemówiła do mnie.
Pokręciłam głową. Mama Strażnika się rozpłakała.
- Widzisz? - spytała - Bogini wie, że potrzebowałeś jakiegoś przesłania!
Arcadio zaczął płakać i przerwał nam podniosły nastrój. Timon podniósł go zkołyski.
- Trzeba mu zmienić pieluszkę - powiedział, marszcząc nos - Naprawdę, nie musicie mi w tym towarzyszyć.

***

Odkąd Strażnik musiał zajmować się dzieckiem, nie mógł podróżować i walczyć z potworami tak, jak dawniej. Często wysyłał Julia, albo prosił mnie o pomoc. Dlatego musiałam nauczyć się walki z potworami i współpracy z Cieniem.
Julio był inny od Strażnika. Był nie tyle wycofany, co nieśmiały. Rumienił się przy byle okazji i nie lubił rozmawiać o doświadczeniach Strażnika. Nie zastępował go też w roli Dawcy Potomstwa. Kobiety go nie interesowały.
Nie lubił też mówić o Pachatecu. Pewnego razu, gdy polowaliśmy na chupacabrę w dżungli Dolnego Płaskowyżu, i kryliśmy się w poszyciu, próbowałam poruszyć z nim tę kwestię.
- Pachatec ci się podoba - stwierdziłam.
- Nigdy tak nie twierdziłem, wasza wysokość - odpowiedział Julio.
- Wiedz, że nie gniewałabym się na ciebie.
Z powodu moich nowych obowiązków i życia na krawędzi ja i Pachatec oddaliliśmy się od siebie. Nadal nie umieliśmy sprowadzić na świat dziecka, a ja byłam coraz bardziej świadomo, że mój mąż kocha mnie bardzo, ale nie w sposób romantyczny. Nie obwiniałam go za to. Gdyby on i Julio zakochaliby się w sobie, nie byłabym zazdrosna.
Ponieważ Cień Strażnika był wspaniałym człowiekiem. Nie był tak czarujący jak Timon ze swoich najlepszych lat, ale był inteligentny, odważny i przyjacielski. Razem z nim można było wydostać się z każdego kłopotu. Nie miał w sobie magii natury i nie mógł wesprzeć mej mocy tak, jak to czynił Strażnik, ale to nie miało znaczenia. Wiedział wszystko o polowaniu na potwory.
To przy nim odkryłam, że mogę rozmawiać ze zwierzętami; oczywiście stało się to, gdy byliśmy w potrzebie. Zaatakował nas aligator gdy pływaliśmy po dżungli. Na widok ogromnego krokodyla Julio zamarł w ataku paniki. Ja natomiast poczułam ogromny gniew. Nie bałam się. Obrzuciłam aligatora stekiem przekleństw i zagroziłam, że wpakuję mu kulkę w zielony łeb. Wycofał się. Potem śmialiśmy się z tego z Juliem.
Z powodu tego, że lubiłam czerwone suknie i zabijałam zmutowane potwory, zaczęto nazywać mnie Czerwoną Królową. Ludzie ufali mi i wierzyli, że ich obronię. W pewnym sensie zastąpiłam Strażnika. Nie byłam tak łagodna jak on i nie łagodziłam swych elektrycznych mocy zielonią magią. Ale byłam skuteczna.

***

Przed początkiem wiosny Timon  otrzymał wezwanie z zachodniej części Wybrzeża, która leżała na równiku, zwrócona ku największemu oceanowi świata. Było to wezwanie z pewnego miasteczka, od członka Leśnej Straży i głównego Opiekuna Przyrody tego osiedla. Nazywał się Selvidio Vicente Ibarruri y Moyega i szukał pomocy, gdyż w miasteczku ludzie nie mogli już chodzić na plaże. W wodach nabrzeżnych czaił się bowiem rekin ludojad, który mógł jeść tylko ludzkie mięso.
- Dlaczego wzywa ciebie do tak prozaicznej sprawy? - spytałam - Ludożercze ryby nie stoją wysoko w hierarchii mutantów.
- Selvidio Ibarruri sam by sobie poradził - zapewnił mnie Timon - To on, między innymi, nauczył mnie jak uspokajać wilkołaki i zabijać soucouyanty. Ale on nie może zająć się tym rekinem. Przeszedł ze Strażnika Leśnego na Opiekuna Przyrody kilka miesięcy temu.
- Dlaczego? - ponowiłam pytanie.
- Urodziło mu się dziecko. Wziął urlop, jeśli można to tak nazwać.
- Jak dobrze, że pomaga żonie - westchnęłam.
- On nie pomaga. Sam zajmuje się małą. Jego żona tu pumołaczyca-garncarka z Ludu Gór. Miała depresę poporodową i lekarka zaleciła jej powrót wgłąb gór, do Pachu Alpa. Do życia zmiennokształtnej.
- Odeszła od niego?
- Nie. Wróci. Będzie przychodzić i odchodzić, tak myślę. Związki zmiennokształtnych z innymi typami magów to skomplikowana sprawa.
- Skoro ten Ibarruri był twoim mentorem, to chyba ma późne dziecko.
- Raczej. Ma czterdzieści cztery lata.
- A jego żona?
- Dwadzieścia pięć.
- O cholera.
Timon zarumienił się.
- Wiem, jak to wygląda. Zwłaszcza, że pobrali się ze względu na dziecko. Ale, posłuchaj... On nie jest żadnym... Zbokiem. Nie jest zbokiem. Nie wiem, jak to inaczej określić.
- Wierzę tobie na słowo - westchnęłam. - To co? Jedziemy do tego miasteczka?
- Jedziemy. Zostawię Simona Arcadio z Juliem. Niech chłopak sobie odpocznie od wyzwań. On lubi dzieci.
Timon powiedział mi też, że Selvidio Ibarruri zaprosił nas do swojego domu.
- Nie będziemy musieli mieszkać u burmistrzyni i męczyć się z formalnościami. Selvidio to naprawdę ciepły i gościnny facet, chociaż nie wygląda. Zobaczysz.
- Dobrze - stwierdziłam - Cieszę się, że spotkam się z jednym z ludzi, którzy wyszkolili cię na Strażnika. I wiesz co? Wcale się nie boję tego rekina.

Dzieci wszystkich krwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz