•••
Znaleźliśmy się na ulicy i jedyna droga, która nie była wypełniona dymem to ta powrotna. Instynktownie właśnie w tą stronę rzuciliśmy się biegiem. Wiedziałam, że to miało na celu zbliżenie nas do innych Trybutów. Wielokrotnie tak robiono podczas poprzednich Igrzysk. Pożary, wybuchy, powodzie mające na celu doprowadzenie nas do innych nastolatków. Brakowało im rozlewu krwi najwidoczniej.
Pędziliśmy tak szybko na ile pozwalały nam nogi, ale miały swoje ograniczenia, a gruz spadał już praktycznie za nami. Gdybyśmy teraz zwolnili to na pewno kolejna paria od razu zgniotłaby nas. Skręciliśmy w jakąś boczną uliczkę, ale to nie pomogło. Wybuchy dalej było doskonale słychać. Jak daleko zamierzali nas zatem zapędzić?
W pewnym momencie potknęłam się, a że Jimin gnał do przodu nie był w stanie nawet nagle się zatrzymać, żeby mi pomóc. Powstała pomiędzy nami wystarczająca przerwa, żeby kolejny budynek zagrodził mi przejście do chłopaka. Wybuchy ustały i kurz zaczął opadać.
Więc przez cały ten czas chodziło im o rozdzielenie naszej dwójki?! Co za banda kretynów!
Podniosłam się i otrzepałam. Zdarłam kolana, więc oczywiście miałam teraz dwie dziury w spodniach, ale jeszcze nie odczuwałam bólu przez adrenalinę wywołaną biegiem i zdenerwowaniem.
- Jimin! - krzyknęłam, żeby mieć pewność, że chłopak żył.
- Wszystko dobrze, a u ciebie?! - odpowiedział.
Może mogłabym jakoś wspiąć się po tych odłamkach?
- Też!
Nie to odpada, za dużo szkła.
- Widzisz jakąś inną drogę?! - spytał, a ja rozejrzałam się wokół siebie.
Pomiędzy jednym z murów była szczelina, więc może mogłam się tam jakoś przedostać?
- Chyba tak!
- Spotkajmy się przy głównej drodze! - zawołał, a ja pokiwałam głową jednak moment później zdałam sobie sprawę, że przecież chłopak mnie nie widział.
- W porządku!
Rozejrzałam się jeszcze raz, żeby mieć pewność, że nie było innego wyjścia i podeszłam do szczeliny w ścianie. Nie była zbyt duża, ale udało mi się przez nią przecisnąć, przedostając się tym samym do wnętrza jakiegoś budynku. Odnalazłam szybko drzwi fronotwe i nimi wyszłam na praktycznie nie naruszoną drogę.
Intuicja podpowiedziała mi, żeby iść w prawo, więc tam się udałam. Nie było mnie tutaj nigdy, zatem nie miałam pojęcia czy to był dobry wybór. Pozostawało zaczekać aż znajdę Jimin'a.
Czułam się zagubiona bez niego. Wszystko było takie złowrogie i ogromne. Chciałam już znaleźć się obok chłopaka, więc przyspieszyłam odrobinę kroku oraz pokonując kolejne metry starałam sobie wmówić, że zaraz go zobaczę.
I zobaczyłam w końcu. Na szczęście nie potrwało to długo. Ten czas, przez który nie mogłam się do niego dostać, mimo że krótki to był straszny, więc cieszyłam się, że dobiegał końca. Jimin też mnie ujrzał i zaczął kierować się w moją stronę, jednak w ciągu ułamka sekundy usłyszałam huk. Chłopak przyłożył swoje dłonie do brzucha, osuwając się na nogach.
- Jimin! - zawołałam i nie zważając na nic rzuciłam się biegiem do niego.
Krew poplamiła mu bluzkę na tyle, że nie miałam pojęcia, gdzie znajdowała się jego rana. Oparłam go o siebie, kryjąc tym samym w ramionach.
Widziałam cień odwracającej się dziewczyny na budynku, z którego pochodził dźwięk. Ona miała… pistolet. On na prawdę trafił do obiegu.
Nie przejmowałam się tym, że mnie też mogła zastrzelić w każdej chwili tylko skupiłam się na cierpiącym w moich rękach chłopaku.
- Wszystko będzie dobrze - powiedziałam z przekonaniem, głaszcząc go po policzku - wyjdziesz z tego.
Beżowa kurtka Jimin'a, zaczęła nabierać szkarłatnych kolorów, ale nie tylko na jego znalazła się krew – moja już też miała na sobie takie ślady. Wśród tej czerwieni znalazło się też miejsce na wsiąkające w materiał słone kropelki pochodzące z moich oczu.
- Rozmawiaj ze mną - wydusiłam przez szloch, wpatrując się w jego ledwo przytomne oczy - wszystko będzie dobrze tylko nie zasypiaj.
- Wiesz, że dla mnie gra się kończy - odparł cicho i poza krwią poczułam, że pod palce podpłynęło mi kilka jego łez. - Obydwoje wiedzieliśmy, że to nie potrwa długo.
- Jimin, proszę… Wyjdziesz z tego - powtórzyłam kolejny raz, na co lekko się uśmiechnął.
- Postaraj się teraz wygrać z całych sił, a kiedyś i tak się spotkamy.
- Nie… Nie zostawiaj mnie. Ja nie chcę mieć cię kiedyś. Chcę mieć cię teraz - jęczałam żałośnie, patrząc w te głębokie oczy, które zaraz miały zgasnąć.
- Jeśli za sobą trochę potęsknimy to później bardziej będziemy się sobą cieszyć - odparł i z trudem podniósł rękę, żeby położyć mi ją delikatnie na policzku. - Tak jak mówiłaś, wszystko będzie dobrze, będę cały czas przy tobie, nawet jeśli nie będziesz mogła mnie zobaczyć. Obiecuję.
- Nie odchodź - powtórzyłam jeszcze raz, kręcąc przy tym lekko głową.
Nie mogłam tego zrozumieć. On nie mógł mnie zostawić. Nie. Nie tutaj. Nie w taki sposób. Nie dzisiaj. Docisnęłam jego dłoń do swojej skóry. Chciałam, żeby już tam pozostała. Taka ciepła. Delikatna. Jego. Nie zwracałam uwagi, że mazał mnie tym samym krwią.
- Kocham cię - wyszeptał - przepraszam, że musiało to się skończyć w taki sposób.
J-jego… jego dłoń opadła z mojego policzka. Oczy zamknęły się, klatka piersiowa nie uniosła ponownie, a jego ciało zaczęło mi jakoś tak bardziej ciążyć.
- Jimin - powiedziałam nie pewnie i lekko go potrząsnęłam za ramiona - Jimin - powtórzyłam jeszcze raz imię chłopaka i czułam jak szloch wzbierał się w moich płucach, żeby w następnym momencie zacząć wylatywać, rozrywając mnie od środka. - Nie! - wrzasnęłam, przyciskając jego ciało do siebie. - Nie zostawiaj mnie! Ja ciebie też kocham, Jimin! Ja ciebie też! - darłam się na całe gardło, łkając przy tym, jakby miało to sprawić, że wróciłby do mnie.
Co ja miałam teraz zrobić? Jak miałam funkcjonować samemu? Już nikt nie był po mojej stronie. Każda pozostała przy życiu osoba chciała się mnie pozbyć. To nie miało sensu. Co teraz?
Siedziałam na ulicy, trzymając w dłoniach jego ciało. Powinnam się odsunąć, bo zaraz zapewne powinien przylecieć tutaj poduszkowiec Kapitolu, żeby zabrać go z areny i oddać rodzinie. Starając się opanować z całych sił i chociaż zmusić do niemego płaczu, odsunęłam ciało Jimin'a od siebie. Położyłam go na środku drogi i przyklęknęłam przy nim, a następnie wytarłam mu chociaż krew z twarzy nie poplamionym skrawkiem mojej kurtki. Zamknęłam jego dłoń w swojej. Nie zwracając uwagi na rozlaną wokół czerwień można by stwierdzić, że chłopak zapadł w sen.
Z którego już się nie obudzi.
Poduszkowiec Kapitolu faktycznie przyleciał moment później. Wielkie szczypce chwyciły chłopaka, a przez to wysunęła mi się jego dłoń z ręki. Patrzyłam w górę i czekałam aż obiekt zniknie mi z oczu.
- Do zobaczenia, Jiminie - powiedziałam cicho bardziej sama do siebie i zamknęłam na moment oczy, żeby nie dopuścić do spłynięcia kolejnych łez.
I wtedy wystrzelono z armaty, oznajmiając tym samym wszystkim Trybutom o czyjejś śmierci.
•••
CZYTASZ
Pure (Children) Killers
FanfictionHistoria o kilkudziesięciu nastoletnich życiach, które nie miały się tak potoczyć i jak wielu swoich rówieśników do samego końca wierzyli, że los będzie akurat im sprzyjał... ⚞ dєdчkαcjα dlα mσích przчjαcíółєk; dzíękuję zα wspαrcíє í umσżlíwíєníє mí...