Weekend z Henrym w moim domu nie nazwałbym najprzyjemniejszym. Przez cały czas musiałem mu usługiwać, sprzątać po nim, albo chować przed nim swoje rzeczy. Jak z małym dzieckiem. Dobijał mnie fakt, że taka była cena zakładu. Rozkojarzyło mnie to, że go zraniłem i tym mnie pokonał. Gdybyśmy walczyli na śmierć i życie, pewnie zabiłbym go bez skrupułów. Ale niestety stało się tak jak się stało. Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba.
W końcu w niedzielę wieczorem wrócił do domu, więc mogłem odpocząć. Tyle że następnego dnia szkoła. Pocieszał mnie jedynie fakt, że będę mógł spać sam w swoim łóżku. Jeszcze, żeby zapomnieć o weekendzie, wrzuciłem całą pościel do prania i założyłem nową, rozkoszując się zapachem świeżej kołdry. Szybko zasnąłem z uśmiechem na ustach.
Śniło mi się, że stałem na szczycie góry Fudżi i patrzyłem na rozciągający się widok Japonii. Niebo było bezchmurne a w dole widać było kwitnące drzewa sakury. Wziąłem głęboki wdech i zamknąłem oczy.
— Satoru — jakiś męski głos zmącił mój spokój.
Odwróciłem się w stronę osoby. Był to starszy mężczyzna z długą brodą i długimi wąsami. Był łysy. Miał na sobie długą do stóp, czarną szatę mnicha. Oczy miał już przymrużone ze starości, co dodatkowo podkreślało i tak poważny wyraz twarzy.
— Satoru — powtórzył, lekko unosząc powieki. Gestem ręki pokazał, żebym do niego podszedł, co też zrobiłem.
Mędrzec patrzył na mnie i wskazał ręką w stronę leżącego na horyzoncie Tokio, a potem w przeciwną stronę, wymawiając nazwę miasta.
— Kioto... — powtórzyłem za nim, a on pokazał na mnie.
— Satoru — powiedział i spojrzał mi w oczy. — Czy wiesz, co łączy te dwa miasta?
— Oba były stolicami Japonii — odpowiedziałem bez zastanowienia.
Mężczyzna w geście załamania usiadł na kamieniu i podparł czoło dłonią.
— Spodziewałem się innej odpowiedzi od kogoś o nazwisku Tokugawa — powiedział cicho.
— No oba były też siedzibami szogunatu... — zacząłem.
— Właśnie! — przerwał mi. — Nie bez powodu dostałeś katanę od wuja i wakizashi od ojca. To nie są bronie przeciętnych samurajów...
— Co masz na myśli?
— Jesteś... Ostatnim... — szepnął i rozpłynął się w kwiatach wiśni.
Zostałem sam na szczycie góry Fudżi, wpatrując się w znikające na horyzoncie Tokio, które zaczęła spowijać mgła.
Otworzyłem oczy, słysząc dzwoniący budzik. Wyłączyłem go, przypadkowo zrzucając go z szafki nocnej. Usiadłem i zacząłem rozmyślać nad tym co powiedział mi ten starzec we śnie. Według niego jestem ostatni... ale ostatni co. Lub kto. Ostatni rozmówca? Ostatni chłopak? Nie mam pojęcia. Pewnie to nic ważnego.
Wstałem z łóżka i sennym krokiem udałem się do kuchni, żeby zjeść śniadanie. Zostało mi jeszcze trochę sushi z wczorajszej kolacji, więc zabrałem to co z tego było i poszedłem do sypialni to zjeść, zawijając się kołdrą, żeby zachować ciepełko.
Po śniadaniu poszedłem odbyć codzienną rutynę, czyli mycie zębów, twarzy i tak dalej. Dodatkowo jeszcze wziąłem sobie prysznic, myjąc resztę ciała i włosy.
Następnie wróciłem do sypialni i zacząłem ubierać czarne kimono ze złotymi wzorami. Spojrzałem na zegar. 7:42. Spakowałem się na lekcje i założyłem plecak a potem poszedłem do szkoły.
Przez większość drogi do szkoły, a dokładniej w autobusie, którym zdecydowałem się pojechać, ludzie dziwnie się na mnie patrzyli a ja się zastanawiałem, co jest nie tak. Dopiero gdy zobaczyłem w oddali Big Bena i London Eye przybiłem piątkę z własnym czołem. Jak mogłem zapomnieć, że mieszkam już w Anglii a nie w Japonii?
Uhhh... Tak bardzo brakuje mi moich przyjaciół z Kioto i Tokio. Brakuje mi kwitnących drzew sakury... Wyjazdów nad morze do Shizuoki... Wspólnych spacerów wokół zamku Himeji... Bardzo mi brakuje Japonii. To niesprawiedliwe, że musiałem z niej wyjeżdżać, w dodatku sam, nie mając nikogo, kto by mi pomógł w nowym miejscu.
Bardzo chciałbym tam wrócić. Tęsknię za moim krajem i marzę o tym, żeby znowu go zobaczyć. Znowu zjeść prawdziwe, japońskie sushi i zobaczyć prawdziwe kwiaty sakury. Chciałbym móc ponownie zobaczyć to wszystko na żywo... Jednak już nie mogę, bo ktoś chciał mnie się pozbyć. Jednak teraz dowiem się, kto tego chciał i sam się go pozbędę.
Po dłuższym czasie podobnych rozmyślań stanąłem w końcu przed wejściem do szkoły. Minął równo tydzień odkąd wszedłem tu po raz pierwszy. Nie mam tu źle, jednak nie jest też najlepiej na świecie.
Wszedłem do środka i skierowałem się do sali od historii. Po drodze nawet reszta uczniów patrzyła na mnie dość dziwnie. I jakby... z lekkim strachem? Kimono w Anglii naprawdę jest takim dziwnym zjawiskiem?
Doszedłem pod salę. Widok ten sam co tydzień temu, jednak dzisiaj nie było Nexa. Usiadłem pod ścianą i zacząłem czytać mangę, którą wziąłem ze sobą.
— O nie! Chinol przyszedł, żeby nas wszystkich zabić! Trzymajcie się od niego z daleka! Pewnie ma nóż za plecami! — powiedział ktoś z drugiej strony korytarza.
Uniosłem wzrok znad mangi i zobaczyłem, że to Henry, pokazując na mnie. Po jego słowach, wszyscy, którzy siedzieli bliżej mnie, odsunęli się daleko. Sam chłopak był niemal w całości owinięty bandażami.
Przewróciłem oczami i wróciłem do czytania mangi. W pewnym momencie poczułem dość silne kopnięcie w nogę. Zacisnąłem powieki i odłożyłem książkę do plecaka. Spojrzałem na osobę która mnie kopnęła. Jak dobrze przypuszczałem, był to Henry.
— I co? Przyszedłeś mnie dobić? — zaśmiał się szyderczo. — Ile noży trzymasz w tych swoich kieszeniach? Pewnie tyle, ile osób ma cała klasa! I co nic nie mówisz? Zabijesz nas niespodziewanie?
— Zamknij mordę! — wrzasnąłem, wstając i rzucając mu nienawistne spojrzenie. — Nie zamierzam nikogo zabić, idioto!
Emocji było zbyt wiele i musiałem wybuchnąć. Wszystkie osoby, które były w pobliżu, zamilkły i spojrzały w naszą stronę. Zapadła mroczna cisza.
Ja i Henry mierzyliśmy się wzrokiem. Serce przyspieszyło mi z wściekłości. Nagle ujrzałem szybko zbliżającą się pięść. Zrobiłem szybki unik i zobaczyłem jak jeden z goryli Henrego trzyma się za nadgarstek i jęczy z bólu. Czyli pewnie przywalił w ścianę. Zerknąłem w tamto miejsce i ujrzałem pęknięty tynk. Mocno musiał walnąć.
Po chwili dwóch następnych ruszyło w moją stronę, a ja skutecznie unikałem wszystkich ciosów. Reszta klasy zebrała się wokół nas w okręgu. Koledzy Henrego bezskutecznie próbowali mnie trafić, a ja po prostu tańczyłem między ich pięściami.
W końcu Henry się włączył i podciął mi nogi. Jednak wylądowałem w idealnym szpagacie. Po chwili szybko wstałem i jednym ruchem ręki przewróciłem chłopaka na podłogę, co zrobiłem też z jego "ochroniarzami".
— Satoru Tokugawa i Henry Avantis — usłyszałem głos za plecami.
Odwróciłem się i zobaczyłem tam naszego nauczyciela wf-u, pana Marksona.
— Do dyrektora — powiedział.
CZYTASZ
Ostatni Szogun
RandomSatoru Tokugawa - potomek wielkich szogunów ścigany przez japońską mafię. Po śmierci rodziców, gdy miał 10 lat, zamieszkał z wujkiem w Tokio, a potem został zmuszony do wyjazdu za granicę. Zamieszkał w Londynie. Jak sobie poradzi? Czy dziedzictwo je...