Rozdział 10

53 10 23
                                    


Szedłem w ciszy za nauczycielem. Cudownie. Minął tydzień i już mam kłopoty. Akurat przez tego idiotę! I dlaczego to właśnie wuefista zauważył jak spuszczam mu łomot? Mam tylko nadzieję, że mnie nie wyrzucą ze szkoły za to...

W końcu doszliśmy do gabinetu dyrektora. Nauczyciel zapukał do drzwi i po chwili wszedł z nami do środka.

— Cieszę się, że przyprowadziłeś pana Tokugawę, Markson — odezwał się damski głos, który z pewnością nie należał do dyrektora. — Satoru, cieszę się, że cię znowu widzę.

Ej. Moment. Co się właśnie dzieje? Kim jest ta czarnowłosa kobieta w czarnej sukni do ziemi?

— Ci dwaj uczniowie bili się na szkolnym korytarzu — powiedział wuefista.

— Takie zachowanie jest niedopuszczalne. Zgodnie z regulaminem naszej szkoły, panowie Avantis i Tokugawa powinni zostać ukarani.

— To niesprawiedliwe wobec osoby, która się tylko broniła — wtrąciła się kobieta. — A obrona nie jest niczym złym. Tym bardziej w szkole, jeśli chodzi o sprawy honorowe.

Łał, myślałem że Anglicy nic nie wiedzą o takich rzeczach i dla nich ważniejsza jest herbatka o piątej po południu. Fajfokloki jedne.

— Pani Nakamura, sprawy honoru należą już do historii i bajek o rycerzach. Rozmawiamy tu o szkolnym regulaminie.

Czy ja dobrze usłyszałem? Nakamura? To japońskie nazwisko. To jednak tłumaczy, skąd ona wie o tym, że honor jest ważny.

— Czy pan, panie dyrektorze naprawdę nie zdaje sobie sprawy, że to jest ważna część naszej kultury i historii? Tylko panu przypominam, że do tej szkoły uczęszcza co najmniej czterech uczniów pochodzących z Japonii i dwóch z Korei Południowej. Dyskryminowanie naszej kultury w obecności jednego z tych uczniów jest wprost karygodne. Dlatego jako przewodnicząca kuratorium oświaty w Londynie nakazuję objąć tę placówkę, a w szczególności jej dyrektora, odpowiednim nadzorem.

— Ale... Ale pani Nakamura... Co uczniowie pomyślą? I ich rodzice?

— Coś takiego, nagle zaczął pan martwić się o uczniów? Urocze. Szkoda tylko, że dopiero wtedy, gdy zagroziłam panu nadzorem kuratora.

— Przepraszam, że przerywam tę zaciętą dyskusję, ale może byśmy przeszli do omówienia sprawy tych dwóch huncwotów? — wtrącił się pan Markson.

— A tak, oczywiście. Więc co się stało? — spytał dyrektor.

— Przyłapałem tych dwóch jak walczyli ze sobą przed salą od historii. Ten tu chłopak — wskazał na mnie — powalił wcześniej dwóch innych, którzy wylądowali u pielęgniarki.

— Tak, panie dyrektorze! On nas zaatakował! A w sobotę zaprosił do siebie i usiłował mnie zabić! — zawołał Henry.

— Czy to prawda? — spytał dyrektor.

— Nie, panie dyrektorze — odpowiedziałem. — W sobotę umówiliśmy się na pojedynek, podczas którego przypadkowo zraniłem Henrego. Ale szybko mu pomogłem, opatrzyłem i wyleczyłem. Dzisiaj do walki doszło, ponieważ zaczął rozpowiadać fałszywe informacje o tym, że rzekomo chciałem go zabić. Potem zaczął mnie kopać, więc zacząłem się bronić.

— Czy jest ktoś, kto może to potwierdzić? Ten atak na korytarzu i próbę zabójstwa?

— Tak, proszę pana. Sprawę na korytarzu może potwierdzić nasza klasa, a walkę w której przypadkowo zraniłem Henrego można zobaczyć w zapisie kamer w moim domu.

— Panie Avantis, czy ma pan dowody na potwierdzenie pańskiej wersji wydarzeń?

Zobaczyłem, że chłopak się zmieszał. Nie miał żadnych dowodów na to, co mówił.

— Skoro nie ma pan dowodów, zostaje pan uznany za winnego, panie Avantis — odezwała się Nakamura-san.

— Cieszę się, że zgadzamy się w osądzie, pani kurator — powiedział dyrektor. — Panie Avantis, jeszcze dziś zadzwonię do pańskich rodziców i poinformuję ich o całej sytuacji. I zostaje pan zawieszony na czas dwóch miesięcy.


***



Po skończonych lekcjach, wyszedłem ze szkoły i zatrzymała mnie ta pani kurator Nakamura.

— Satoru-kun, możemy porozmawiać? — spytała po japońsku.

— Tak, jasne. Coś się stało?

— Chodzi o twojego wujka. Jest poważnie chory i prosił, żebyś wracał do Japonii.

— Co? Mój wujek? Co z nim?

— Mafia go znalazła i znalazł się w ciężkim stanie w szpitalu w Tokio.

— O nie... Wyjdzie z tego?

— Nie wiadomo, dlatego prosił, żebyś wracał. Zabiorę cię na lotnisko.

W tym momencie się rozejrzałem i zobaczyłem jak zza rogu budynku wychyla się ten mnich z mojego snu. Potrząsnąłem głową i spojrzałem znowu tam, jednak mężczyzny już nie było... podejrzane...

— Satoru...? — kobieta wyrwała mnie z przemyśleń.

— A tak tak... Możemy jechać, tylko muszę się spakować.

— To nie będzie konieczne. Prywatny samolot czeka już na lotnisku, a przecież w  twoim domu w Tokio są jeszcze twoje rzeczy, prawda?

— Ale jest coś, co muszę zabrać ze sobą.

— Co to takiego?

— To... Telefon — skłamałem. Tak naprawdę chciałem zabrać swoją katanę. Na wszelki wypadek

— No to chodź, podrzucę cię do domu — odparła z uśmiechem.

— Naprawdę nie trzeba, trafię — odwzajemniłem uśmiech.

— W porządku więc. Trafisz sam do Heathrow?

— Tak, jasne — odpowiedziałem i skierowałem się do domu.

Kiedy upewniłem się, że kobiety już nie było, wyciągnąłem telefon i zobaczyłem sms od wujka.

"Satoru. Pod żadnym pozorem nie ufaj kobiecie o nazwisku Nakamura. Wysłali ją yakuza, żeby przekonać do powrotu do Japonii, żeby mogli cię wykończyć. Cokolwiek ci powie, wiedz, że to nieprawda. Ze mną wszystko w porządku, przeprowadziłem się na Okinawę. Nie wdawaj się w kłopoty"

Chyba dobrze, że chciałem się cofnąć po katanę. Pobiegłem szybko do domu i zamknąłem się tam na cztery spusty. Wyciągnąłem katanę od wujka i założyłem wygodniejszy strój do walki. Na wszelki wypadek. Zasłoniłem wszystkie okna. Kiedy podszedłem do ostatniego, zobaczyłem jak ten mnich ze snu stoi na ulicy i patrzy prosto w to okno. Zasłoniłem szybko i pobiegłem na piętro.

Stałem w swoim pokoju z wyciągniętą kataną, bojąc się, że za chwilę ktoś tu wejdzie. Ktoś, kogo bardzo nie chcę spotkać...

Nagle usłyszałem kroki na parterze. Zmroziło mi krew w żyłach. Po tym, co napisał wujek, boję się, że yakuza wiedzą gdzie mieszkam i spotka mnie to samo, co rodziców... Kula w głowę...

Ostrożnie wyszedłem z pokoju, będąc gotowym do walki w każdej chwili. Zacząłem schodzić ze schodów. Kroki na dole były coraz głośniejsze. Zbliżały się. Szedłem dalej. Mroczna cisza dawała się we znaki tak mocno, że słyszałem bicie własnego serca. Kiedy byłem już na dole, ostrożnie się rozejrzałem, jednak nikogo nie zobaczyłem. Poszedłem w stronę kuchni. Nikogo. Usłyszałem natomiast kroki na schodach. Poszedłem w tamtym kierunku. Tam też nikogo nie znalazłem, więc ostrożnie zacząłem wchodzić z powrotem na górę.

Byłem przed drzwiami do swojego pokoju i usłyszałem za sobą znajomy głos.

— Konnichiwa, Tokugawa Satoru.

Ostatni SzogunOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz