Mikołajowa Niechęć Do Ludzi (prolog)

2.4K 105 139
                                    

I co z tego, że święta się skończyły.

Kolejne dziwne au, zapraszam do czytania.
Ps: Diluc tutaj to postać mocno, hm specyficzna.
Oczywiście wątki zostaną rozwinięte bardziej w kolejnych rozdziałach.

***

W pokoju czerwonowłosego rozległo się głośne i natarczywe pukanie. Przewrócił oczami i w myślach zdążył zabić sprawcę zamieszania sto razy. Podniósł się z miękkiego i wygodnego łóżka, a następnie skierował się w stronę drzwi.

Otworzył je gwałtownie, uderzając przy tym bruneta w twarz. Uśmiechnął się złośliwie, gdy po jego twarzy przebiegł grymas bólu.

- Mikołaju, co to za zachowanie? - stęknął jego "ulubiony" gość.

Ciche, zirytowane westchnięcie wydobyło się z ust czerwonowłosego.

- Jestem poza pracą, więc zwracaj się do mnie po imieniu, kretynie. - powiedział i przetarł zmęczone oczy. Kaeya uśmiechnął się złośliwie.

-  Ja właśnie w sprawach czysto służbowych. - powiedział, a jego uśmiech odrobinę zbladł. - Moce elfów stają się slabsze. - wytłumaczył ponuro. Oparł się o futra i założył ręce na piersi. - Przed chwilą Venti zdał mi raport.  Jest... Hm, nieciekawie. Niektórzy czują się bardzo źle. Jak tak dalej pójdzie, to nie wyrobimy się do świąt. Będziesz musiał poszukać powodu spadku mocy wśród ludzi.

Diluc spojrzał na niego głupio.

- Jak to wśród ludzi? Kiedy mam tam niby polecieć? - spytał zaskoczony. - Nigdy nie byłam tam poza świętami. - przyznał niechętnie. Jakoś nie uśmiechała mu się podróż do tych pożal się Boże, inteligentów. - Nie ma innego wyjścia?

Kaeya pokręcił głową.

- Tutaj jest wszystko w porządku, problem musi być z ludźmi. - stwierdził rozbawiony miną chłopaka. - Oczywiście jeśli cię to przerasta, to mogę cię zastąpić. - błysnął białymi zębami. - Zawsze chciałem powozić saniami.

Diluc zrezygnowany złapał się za nasadę nosa i potarł ją.

- Jak na elfa, który pyskuje swojemu przełożonemu, jesteś wyjątkowo wyszczekany. - stwierdził po chwili chłopak.

- A ty jak na Mikołaja jesteś wyjątkowo wredny i nie miły. - zripostował, uśmiechając się przy tym zwycięsko. Rozległo się ciche prychnięcie. - Zresztą, nie jestem zwykłym elfem. - zachichotał.

- Racja. - przyznał z zamyśleniem. - Jesteś wyjątkowo głupim elfem. - oburzony Kaeya złapał się za serce.

- Jasne, jasne. Braciszku, dzisiaj jesteś coś najwyraźniej nie w sosie.

Diluc posłał mu ponure spojrzenie.

- Szykuj sanie. - mruknął. - Wylatuję za godzinę. Matko, chciałbym być już na emeryturze. - dodał z rozmarzeniem.

Kaeya parsknął głośnym śmiechem, a czerwonowłosy posłał mu zirytowane spojrzenie.

- Nie chcę cię martwić, ale pomęczysz się z tym jeszcze jakieś minimum trzysta lat. - zaśmiał się, a lekki uśmiech szedł z twarzy Diluca.

- Nadal nie rozumiem, czemu to ja muszę się z tym użerać. - stęknął boleśnie. - Czy  wyglądam na dobry materiał na Mikołaja? Ja nawet nie lubię ludzi. - dodał zrozpaczony i szarpnął za swoje długie, czerwone włosy.

- Słuchaj Diluc, ojciec właśnie tobie powierzył święta. Musiał uznać, że jesteś tego godny. - powiedział i uśmiechnął się delikatnie. - Zresztą, to właśnie ty- wskazał na niego palcem. - Jesteś prawowitym spadkobiercą.

Diluc stęknął ciężko.

- Dlaczego wszyscy mówią mi to samo? - syknął.

- Bo taka jest prawda. Wiem, że ci z tym ciężko, ale pamiętaj: w tym momencie na twoich barkach spoczywają święta i radość ludzi. - poklepał go po ramieniu. - Nie zepsuj tego, dobra? Ojciec i matka w ciebie wierzyli. Elfy, twoi przyjaciele i ja nigdy nie przestaniemy tego robić, rozumiesz?

Diluc burknął coś pod nosem, a na twarz bruneta wpłynął słaby uśmiech.

- Ale to wszystko upierdliwe.

***
- I gotowe. - zachichotał Venti. Poprawił czerwona czapkę na głowie swojego przełożonego i spojrzał na niego z zadowoleniem.

- Czy to konieczne? - jeknął cicho. Palcem wskazał na swoje przebranie.

- Wtopisz się w tło. - zaśmiał się radośnie i klasnął dłońmi zadowolony z efektu. Ulubiony, czarny płaszcz zmienił kolor na czerwony, włosy były ukryte pod czapką, a sztuczna broda na twarzy dodawała komizmu.

- Nie mamy czegoś normalniejszego?

Venti wzruszył ramionami.

- Nie. Elfy muszą oszczędzać swoją magię, ty zresztą też.

- Cholera.

Venti trzepnął go w tył głowy, a Diluc spojrzał na niego z oburzeniem.

- Może i jesteś moim szefem, ale nie zapominaj, kto cię tyle nauczył.

- Nauczyłeś mnie, że nie warto dotykać alkoholu. - powiedział złośliwie, przypominając o kilku, niezręcznych sytuacjach. Uśmiech Ventiego zbladł, westchnął głęboko.

- Chociaż tyle. - machnął ręką. - Pamiętasz co masz zrobić?

- Mhm.

-Czyli? - Diluc przewrócił oczami.

- Muszę sprawić, by ludzie bardziej wierzyli w święta, to powinno przywrócić magię elfom i mi. - powiedział. Wiedząc pognalające spojrzenie przyjaciela, westchnął. - Nie mogę przesadzać z używaniem mocy i muszę wrócić przed wigilią.

- Jestem taki dumny. - powiedział i otarł łzy spływające z zielonych oczu. - Tak szybko dorastają

- To twoje pierwsza, samotna podróż do świata ludzi. - powiedział Kaeya z dziwnym błyskiem w oczach. - Uważaj na siebie i pamiętaj, że liczy się czas. Jeśli nie przywrócisz magii, to będzie bardzo źle. - Diluc odwrócił spojrzenie od przyjaciół. - Wiem, że tata zmarł niedawno, ale wierzę, że dasz sobie radę. - dodał z smutnym uśmiechem. - Pamiętaj, że ciągle cie obserwujemy.

- Nie możecie pojechać ze mną? - poprosił cicho. Venti uśmiechnął się smutno.

- Dobrze wiesz, że nie możemy zostawiać warsztatu i reszty. - odpowiedział Kaeya, a ramiona Diluca opadły. Skinął smętnie głową, a Venti poklepał go pocieszająco po plecach. Czerwonowłosy czuł, jak przygniata go ciężar odpowiedzialności. Wziął głęboki, ciężko oddech i zaczął się bawić palcami.

Kto wie, co się może wydarzyć, gdy zabraknie świąt?

Podczas porannej pobudki, miał nadzieję, że cała sytuacja tylko wydaje się taka straszna, a strata mocy jest chwilowa i prawie nieodczuwalna. Jednak w momencie, gdy na własne oczy ujrzał zmęczenie pracownikowi i przyjaciół, przejął się ich losem.

Problemy zaczęły go powoli przytłaczać. Zacisnął dłonie w pięści i powoli udał się w kierunku sań. Pogłaskał renifery i każdemu z nich wręczył marchewkę. Zapakował swój plecak, a gdy kilkukrotnie upewnił się, że nie wypadnie podczas lotu, odetchnął z ulgą.

Usiadł wygodnie, złapał za lejce i spojrzał po raz ostani na dwójkę brunetów.

- Wszyscy w ciebie wierzymy! - zawołał Venti.

- Pamiętaj, że mamy na ciebie oko!

- I pamiętaj o naszym planie!

- Nie pakuj się w kłopoty!

Diluc parsknął i ruszył saniami. Po chwili już unosił się w powietrzu, skąd podziwiał oddalające się rodzinne miasteczko.

- Ja i kłopoty. Dobre sobie. - mruknął sam do siebie.

Świąteczne Problemy Mikołaja Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz