LUNA
Mierzyłam wzrokiem każdą napotkaną osobę. Nie chciałam spotkać konkretnego człowieka. Pomrukując nutę piosenki, szłam do mojego ulubionego zakątka. Złapałam mocniej plecak i wspięłam się na drzewo. Nikt nie miał pojęcia o pięknym widoku. Dookoła było widać las a na drugiej połowie przeciwność, pełno budynków. Zawsze myślałam o wszystkim właśnie tam. Jesteśmy ludźmi, ale dalej błądzącymi w wielkim świecie. Zero szacunku, zero prawdy. Byłam wrogiem dla otoczenia, byłam ich przeciwieństem, a oni tego nie lubią. Mówią, żeby być sobą, ale jak być sobą przy dręczycielach? Nie wiedziałam jak się zachować, po prostu ich omijałam. Nie umiałam krzyknąć, czy inaczej zareagować, by kogoś zranić. Nie potrafiłam. Moje sny zastępowały mój azyl. Dom nie był dla mnie domem. Rodzicielka nie zapewniała mi szczęścia. Jest bardzo wierzącą chrześcijanką, dlatego przechodni wiedzą, że jestem jej córką. Gdybym się nie znała też bym stwierdziła to, co inni. Kiedyś byłam silna, ale teraz moja samotność mnie męczy. Ta impreza była odskocznią od wszystkiego. Miałam wspomnienia, które motają mi w głowie. Słucham gwar rozmów, które nigdy mnie nie interesują, ale warto wiedzieć coś o innych. Dla nich byłam dziwaczką, bo nie mam przyjaciół. Nikt nigdy ze mną nie rozmawiał z ciekawości lub z chęcią poznania.Usłyszałam dźwięk dzwonka z niechęcią musiałam schodzić z drzewa, jeśli chciałam być punktualnie na lekcjach. Ruszyłam do wejścia. Zostawałam przez nich popychana, nie lubiłam się przepychać, więc byłam zawsze ostatnia. Zawsze chciało mi się śmiać z ich zachowania. Zamiast ćwiczyć na wf, to przynosili usprawiedliwienia, a biegali tylko jak im się chciało. Ten ludzki rozum nie zna granic głupoty. Siadłam obok ściany i wyciągnęłam najpotrzebniejsze rzeczy do tej lekcji. Ściągnęłam słuchawki z uszu. Dziewczyny które były na imprezie spojrzały się na mnie ze śmiechem pomrukując „ ona ma chłopaczka, ciekawe czemu". Nie wiedziałam, o co im chodzi. Gdybym mogła zmieniłabym się w powietrze, ale cóż nie ma takiej opcji.
JACK
Szedłem po zatłoczonym korytarzu z kolegami, tymi samymi, z którymi bawiłem się na imprezie. Nawet tego dnia ciągle napomykali o dziewczynie, która mnie pocałowała. Oni naprawdę myślą, że przyjdę z nią na bal, mimo prób wyperswadowania im tego bzdurnego pomysłu.
-Ja jej nie znam!- Krzyknąłem, aby przekrzyczeć gwar. Powtórzyłem to zdanie po raz 7 tego dnia, co robiło się już nudne.
-Myślę, że mówisz tak tylko, aby zaskoczyć nas w sobotę i zrobić na wszystkich wielkie wrażenie.- Powiedział Andrew, szatyn naprawdę był na tyle głupi, żeby sądzić, że ja robię coś pod publikę i za ich plecami.
-Spektakularne przekroczenie progu sali, w której odbywa się bal zawsze należy do dziewczyn takich jak one.- Stwierdził Kai wskazując na opalone dziewczyny opierające się o białą ścianę po naszej lewej stronie i robiących wszystko, aby wyglądać seksownie. Patrząc po reakcji otaczającego ich wianuszka chłopców- uzyskały zamierzony efekt. Cieszyłem się z poparcia jednego z chłopaków.- Co nie znaczy, że mężczyźni nie działają podobnie, aby zwrócić uwagę wszystkich gąsek.- Dodał szybko bardzo szczupły blondyn, a uśmiech, który przed chwilą zagościł na moich ustach, zniknął.
-I ty, Brutusie przeciwko mnie.- Wyszeptałem zawiedziony. Muszę wytrzymać do balu, wtedy sami się przekonają. Nie zobaczą u mojego boku nieznajomej blondynki i dadzą mi spokój. Wystarczy mi, że sam ciągle o niej myślę. Czemu musiała pocałować właśnie mnie? Andrew, albo Kai byliby zachwyceni, gdyby to ich spotkało. Nie jestem zainteresowany pijanymi dziewczynami wykorzystującymi mnie do swoich niecnych celów lub po to, żeby się zabawić.
LUNA
Mierząc wzrokiem zegar, czekałam na dzwonek, który miał zaledwie za chwilę zadzwonić. Napawając się słońcem chciałam wybić się ze szkoły lecz coś, a raczej ktoś mnie zatrzymał. Największa idiotka na świecie. Niejaka Rebecca Williams. Całe życze w szkole mi zepsuła. Przyczyniła się do tego koszmaru ona i jej poświta. Każdy chłopak chciał by Rebecca poszła z nim na bal i pochwalić się tym kumplom, a oni by zachwyceni go respektowali. Dziewczyny natomiast chciały być jej najlepszą przyjaciółką i mieć wielkie powodzenie u płci przeciwnej. Wszystkim chodzi tylko o popularność. Nikt nie chciał być jak ja. Wracając do rzeczywistości: dziewczyna wlepiła we mnie ten ochydny wzrok. Z uśmieszkeim na twarzy przywołała swoich przyjaciół, a raczej jej służących.
-Kochani, wiedzieliście, że nasze małe niewiniątko ma chłopaka- zaśmiała się szyderczo. Nie chciałam być przy tej rozmowie, mimo, że dotyczyła właśnie mnie, więc chciałam odejść ale ona nigdy nie daje za wygraną. Złapała mnie mocno za nadgarstek, aż czułam jej paznokcie wbijające się w moją skórę. Bolało okropnie, starałam się wyrwać, ale ona była silniejsza.
- Boli.- Syknęłam jej prosto w twarz. Zaśmiała się złośliwie.
-Bo ma boleć skarbie.
Miałam jej dość bardziej niż dotychczas. Znowu miała za plan mnie zniszczyć.
- Zobacz tam jest twój przystojniak.
Zobaczyłam tą znaną mi czupryne. Chciałam uciec zanim mnie rozpozna i tak zrobiłam. Biegłam ile sił w nogach, nie miałam zamiaru zrobić z siebie większej idiotki. Przeklinałam w duszy swój los, który mnie nienawidzi.
JACK
Czekałem na Andrew, który zabierał rower z przeznaczonego dla tego jednoślada stojaka. Zaproponował, że mnie odprowadzi, bo jego dom znajduje się dwie przecznice od mojego. Opowiadał mi o jego partnerce na bal, a ja udawałem zainteresowanego, jednak w rzeczywistości nie zwracałem uwagi na to co mówi. Poznam ją w sobotę i osobiście się przekonam, jaka jest. Skupiłem się na zieleni drzew znajdujących się tuż za nim.
-Wszystko w porządku?- Spytałem, kiedy chłopak przestał mówić dłuższą chwilę i zaciekawiony patrzył na coś, co miało miejsce za mną. Odwróciłem się, zobaczyłem Rebecca'ę z całą jej świtą. Śmiali się jak to zwykle mieli w zwyczaju, nie widziałem jednak osoby, która tym razem padła ofiarą ich żartów. Prawdopodobnie zdążyłą się wyrwać ze szponów ich nienawiści i słów tryskających trującym jadem.
-Wydawało mi się... Nieważne, stary.- powiedział, zbywając ręką moje pytanie. Wziął czarny rower i wrócił do tematu dziewczyny, która miała mu towarzyszyć sobotniego wieczoru.
LUNA
Założyłam kaptur idąc w stronę mojej ulubionej kawiarni. Zdyszana wbiegłam do środka szukając najszczerszego uśmiechu. W rogu kawiarni zauważyłam staruszkę. Przywitałam się z nią jak zawsze, całując w policzek.
- Wie pani, że niedługo bal?
- Oj, dziecino całe życie nie byłam taka zmarszczona, też byłam nastolatką, która lubiła się bawić.
-Nie wiem czy pójdę, choć mama wszystko zakupiła na tę okazję.
- Słuchaj własnego serca, pamiętaj nie żałuj nic dopóki nie przeżyjesz.
Za to ją uwielbiałam, nie przejmowała się innymi, tylko sobą, nie będąc przy tym samolubną.