LUNA
-Czy z tobą wszystko dobrze?- Spytała troskliwie nauczycielka.
-Tak.- Przytaknęłam i szybko wstałam z trawy.- Do widzenia.
Nie miałam zamiaru spotkać Rebeccy i jej świty. Nie chciałam iść do domu. Chciałam porozmawiać spokojnie z kimś kto mnie zrozumie. Była tylko jedna taka osoba, staruszka, która zastępowała nawet moją mamę w słuchaniu. A co do matki ona nigdy nie umiała mnie pocieszać. Owinęłam się sweterkiem by było mi cieplej i szłam. Choć było dalej od mojej szkoły do kawiarni, niż do domu, to wiedziałam, że jest po co tam iść. To mi wystarczało.
Chciałabym zacząć od nowa. Podobało mi się, że Rebecca myślała, że mam kogoś. Ucierpiał jedynie ten chłopak. Jutro zostanę znowu nękana przez kłamstwo, które wyszło na jaw. Bo z jakiego innego powodu ona mogła do niego podejść ?
Moje życie to jedne wielkie kłamstwo. Nie chcę płakać, to tylko słabość. Znów usłyszałam dźwięk otwierania drzwi od kawiarni. Poczułam ten słodki aromat. Usiadłam przy oknie rozglądając się za staruszką, ale jej nie było. Westchnęłam.Wyciągnęłam mój dziennik i zapisałam jedno zdanie "gorzej być nie może".
-Masz jakąś niemrawą tą minę. - Podniosłam głowę.- Luna czy ty płakałaś ?
Staruszka objęła moją dłoń z opiekuńczością wymalowaną na twarzy. Nie widziałam co powiedzieć. Nie chciałam psuć humoru staruszce. Ona była dla mnie jak rodzina. Wyczekująco czekała na moją odpowiedź. Położyłam na bok dziennik i wygodnie usiadłam na fotelu.
-Skąd wie pani ?
- Luna to widać, nikt tu nie ma takich smutnych oczy.
-Po prostu nie mogę pani powiedzieć, bo zmieni pani zdanie o mnie.
- Kochanie powiesz jak będziesz miała odwagę.
-Skłamałam i wyszło na jaw boję się jutra.- Wytłumaczyłam pośpiesznie.
- Zabiją cię?
-Nie, ale będą się ze mnie nabijać.
-Pierwszy raz?
-Oczywiście, że nie, ale za każdym razem to mnie tak samo boli.
- Ale jest coś jeszcze?
- Tak.- Przytaknęłam.- Samotność.
-Nie pokazuj im swoich słabości. Nigdy, nawet, jeśli to gorzka prawda. A teraz na lepszy humor zamawiam kakao i twoje ulubione ciasto, czyli czekoladowe. -Uśmiechnęłam się do niej. Było mi lepiej myśleć przy staruszce, bo wiedziałam, że ochroni mnie przed złem.
Własnej rodzinie nie ufałam, a obcej osobie tak. Przyniosła wszystko w szybkim tempie i zaczęła opowiadać o jej koleżance. Byłam tak jakby w domu.
JACK
-Wracamy razem?- Spytał Andrew wychodząc z klasy po ostatniej lekcji.
-Nie tym razem, stary.- Posłałem mu przepraszający uśmiech.- Muszę coś załatwić.- Skłamałem.
-Chcę ją w końcu poznać.- Odparł na odchodne. Kolejna gadka o mojej rzeczonej dziewczynie, która nie istnieje.
-Ja też.- Krzyknąłem za nim. Odszedłem pospiesznie w przeciwną stronę od zadowolonego tłumu zmierzajacego do wyjścia.
Wiedziałem, że niezgodzenie się na pójście na bal z Rebeccą może ponieść za sobą konsekwencję. Nie mogłem tak po prostu wykorzystać nagrania Kaia. Musiałem wyczekiwać odpowiedniego momentu. Chciałem utrzeć nosa zapatrzonej w siebie rudowłosej, a do tego potrzebny był mi niezawodny plan. Dziewczyny jak ona nie dają za wygraną, a ja potrzebowałem strategii, która pomoże mi uniknąć jej zemsty. Stosunkowo niedługi czas spedzony w tej szkole pozwolił mi dostrzec, że albo będziesz drapieżcą, albo ofiarą. Chciałem zjadać, a nie być zjadanym.
Nie zauważyłem nawet, że wychodząc tylnymi drzwiami znalazłem się na wąskiej, wydeptanej ścieżce. Pokonałem niewielką odległość do momentu, aż skończyła się dróżka, zastępując ją wysoką trawą. Rozejrzałem się wokół. Były tylko drzewa i spokój. Najpotężniejsze drzewo naznaczone było obdrapaną korą od wielokrotnego wspinania się na nie. Osoba, która stworzyła prowadzącą do tego azylu ścieżkę, na pewno chętnie na nim przesiadywała. Sprawdziłem czy plecak nie spadnie mi z ramion. Wdrapałem się ostrożnie na najgrubszą gałąź, dziękując w duchu za ułatwiające mi to przyczepne podeszwy. Usiadłem niepewnie starając się przyzwyczaić do wysokości.
Nie spodziewałem się ujrzeć dwóch skrajności spoglądając w dal. Z jednej strony cichy las, z drugiej gwarna cywilizacja.
Ciągle przytrzymywałem się pnia czując pod dłonią chropowatą powierzchnię kory. Spojrzałem w górę na przebijające się przez koronę drzewa promienie słońca. Niewielka biała kartka wisiała nad moją głową. Wstałem bardzo powoli i stając na palcach dosięgnąłem zmiętego kawałka papieru. Włożyłem przytrzymującą go pinezkę do kieszeni dżinsów. Zaciekawiony otworzyłem złożony liścik.
"Najgorszą chorobą naszych czasów jest to, że tak wielu ludzi cierpi z powodu nie bycia nigdy kochanym." L.
Czemu ktoś zapisał cytat i zostawił go w nieuczęszczanym miejscu? Wiedziałem jednak, że ta osoba jest samotna, nieszczęśliwa, spragniona uwagi, czyjeś obecności i miłości. Było coś co łączyło mnie z tą osobą- książki. Równie dobrze jak ja musiała zapamiętywać słowa, w których odnajduje cząstkę siebie.
Wyciągnąłem z plecaka długopis oraz przypadkowy zeszyt i wyrwałem z jego końca kartkę. Jeśli ta osoba potrzebowała jednej osoby, nic więcej, to dlaczego ja nie miałem się nią stać? Nie musiała dłużej być całkiem sama. Może odczyta moja wiadomość tak jak ja odczytałem jej. Starannie napisałem słowa na papierze i używając pinezki przyczepiłem liścik we wcześniejsze miejsce.
☆☆☆
Będziemy wdzięczne za Wasze opinie na temat tego rozdziału. :D