Rozdział 4

1.3K 83 13
                                    

-Czemu zawsze muszę na niego wpadać?! To jest już chore! - ból głowy się nasilił. - Ten dupek doprowadza mnie do szału! - kopnąłem jakąś książkę, która leżała na ziemi. Osoba przy stole odwróciła się gwałtownie. - Oj.
-Kto tu jest?! - powiedział to tak, abym ja usłyszał, a tak aby nikogo nie obudzić. Cofnąłem się kilka kroków.
-Tylko jedna osoba ma pelerynę niewidke w Hogwarcie. - myślał na głos. - Więc albo jesteś Potterem, albo jednym z jego niedorozwiniętych kolegów.
-Dobry jest. - jęknąłem w głowie. Zdjąłem powoli z siebie własność Harrego, a Zabini popatrzył na mnie krzywo.
-Albo mnie śledzisz, albo moje życie mnie nienawidzi.
-Po co miałbym cię śledzić? Nie wiem czemu, ale bez przerwy na ciebie wpadam.
-Co tu robisz w takim razie?
-Nie muszę ci się tłumaczyć.
-Czy ty zawsze musisz grać mi na nerwach?
-Tak. - nie wiem czemu, ale zacząłem mu tłumaczyć jak się tu znalazłem. - Nie mogłem zasnąć.
-Ooo, Weasley ma koszmary? Nie możesz zasnąć bez swojej przytulanki? - pożałowałem swojego wyboru.
-A ty? Co tutaj robisz?
-Nic szczególnego, przyszedłem poczytać.
-Bajki na dobranoc? - tym razem to ja mu dogryzłem.
-Chcesz poczytać ze mną? - to brzmiało głupio i interesująco z jego ust.
-Czem...
-Czy ktoś tu jest? - zapytał chropowaty głos.

Spojrzałem na drugiego chłopaka, wyglądał na zdziwionego, że jeszcze ktoś jest na nogach o tej porze. Usłyszaliśmy kroki, które były coraz bliżej. Nie wiele myśląc narzuciłem na siebie i towarzysza pelerynę, którą trzymałem cały czas w kieszeni spodni. Podnieśliśmy się z krzeseł i podeszliśmy bardziej w stronę regałów. Słyszałem dźwięk otwieranych dzwi od biblioteki, kroków i naszych oddechów.
-Wiem, że gdzieś tu jesteście - mówił dalej głos. Chodził pomiędzy półkami, ale po chwili jednak wyszedł i poszedł dalej korytarzem.
-Uff - westchnąłem.
-Chyba lepiej, żebym wracał już do siebie. - powiedział wysoki chłopak.
-Taa...
-To do niezobaczenia, zdrajco. - wrócił stary Zabini, ten który wyzywał mnie na każdym kroku i uprzykrzał mi życie.

Następnego dnia, gdy kierowałem się do sali, w której mieliśmy lekcje eliksirów, wpadłem na kłócących się Ślizgonów (dokładniej mówiąc na Malofa, Zabiniego i jeszcze 2 innych przygłupów) .
-Czemu los mnie tak nie lubi? - zapytałem sam siebie. Nie zwrócili na mnie uwagi i kłócili się dalej. Pamiętam jak na siebie wrzeszczeli, poźniej jak Malfoy wyciągnął różdżkę i zaczął grozić nią Zabiniemu. Ból głowy z poprzedniego wieczoru dawał o sobie znać. Spojrzałem na nich, widziałem ich jak przez mgłę. Przetarłem oczy, tym razem byli trochę wyraźniejsi, ale nadal rozmazani.
-Co tam mamrocesz? - zapytał już widocznie zdenerwowany Malfoy. Wycelował w czarnoskórego i powiedział jakieś zaklęcie, ale oczywiście akurat teraz musiał mi się włączyć tryb bohatera. Zanim się zorientowałem co robię, pchnąłem idiote na ścianę.
-Ale ze mnie deb... - szybka myśl przeszła mi przez głowę. Nagły ból w całym ciele. Zemdlałem - już po raz drugi w tym tygodniu. Czemu nie mogę się trzymać zdala od kłopotów?
*
*
*
Słowa: 457

| Bibioteka | Blairon |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz