Rozdział 22

54 8 1
                                    

***Gutta cavat lapidem non vi, sed saepe cadendo***

Życie jest jak książka. Każde wydarzenie i szczegóły są zapisane na kartkach przez ciebie, więc to właśnie od twojej osoby zależy jak potoczy się historia głównego bohatera, który jak na ironię jest tobą.

Nic nie jest do nie przeskoczenia. Do każdej sytuacji można znaleźć rozwiązanie. Każdy problem rozwikłać jak najlepszą zagadkę detektywistyczną. Lecz jest coś czego nie przeskoczysz. Jak w zagadce dla dzieci;

Każdy zegar go odmierza,
mówi, że leci, płynie, ucieka,
chociaż to nie ptak
ani też nie rzeka."

Jest to czas.

Płynie nieuchwytnie, umie przeniknąć między palcami zanim się obejrzysz. To on jest twoim wrogiem. Czy to przygotowujesz pracę na uczelnię, czy idziesz na ważne spotkanie.

Co do rzeczy których nie można obejść, jest jeszcze coś, albo raczej ktoś. Jest nim Alexander Williams. Człowiek niezwykle działający na nerwy, którego nie możesz zignorować i ominąć jak natrętnej nauczycielki po godzinach lekcyjnych.

Jest niczym sumienie.

Chociaż nie, bo sumienie to chociaż można zdusić, a ten samiec chodzi i upomina cię za twoje błędy, które nie zmieniają nic dla ludzkości, a także dla samego siebie. Po prostu to jesteś ty i to tak bardzo jemu najwyraźniej przeszkadza. Twój charakter, to że żyjesz, że oddychasz tym samym powietrzem co on.

Mnie w szczególności nienawidzi. Dlaczego? Bo od początku robię wszystko na opak. Tak jak ja chcę, nie on. Nie potrafię i nie chcę mu się podporządkować jak wszyscy na tym świecie. Jednak mimo mojej niechęci i wrogiego nastawienia do jego osoby, czasami trzeba ustąpić i schować na chwilę swój honor oraz dumę do kieszeni, zwłaszcza, że z jakiegoś powodu każdy się go boi, więc coś za tym musi stać.

  Dlatego kiedy powiedział "Przyjdź po obiedzie do mojego gabinetu, Lilianno.", tak miało być i już. Nie była to sugestia, zresztą jak zwykle - rozkaz nieznoszący sprzeciwu. Dlatego właśnie stoję jak ten jeleń przed drzwiami do gabinetu mości idioty, który wezwał mnie w swe skromne progi.

Nie zastanawiając się dłużej nad marnym swym żywotem, zapukałam i bez czekania na zaproszenie, weszłam do paszczy lwa.

Na środku pomieszczenia stało duże i wytrzymałe zapewne lata, biurko. Pod ścianami różne regały oblegały pomieszczenie, lecz tylko jedna ściana, która zajmowana była przez okno, była nie zagracona. O ile zagraceniem można nazwać pedantyczny porządek.

Przed szklaną powłoką, zza której rozciągał się piękny widok na las, stał odwrócony do mnie tyłem, Alexander. No któż by się spodziewał, zwłaszcza, że ten pokój jest jego, albo raczej będzie, jak zostanie królem.

— Nareszcie się zjawiłaś, Lilianno - odparł, nadal, stojąc plecami do mnie. Wywróciłam w duchu oczami na jego zachowanie i postawę.

— Ciebie Alexandrze też miło wiedzieć - sarknęłam i zaraz kontynuowałam, nie czekając, aż spojrzy na mnie rozeźlony. — Chciałeś mnie widzieć, więc zaszczyciłam cię moją niezastąpioną obecnością - powiedziałam poważnym głosem, a na moje słowa Alex odwrócił się powoli w moją stronę, twarzą wyrażającą obojętność, która po chwili uległa zmianie.

Life SecretsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz