3. Łabędzie

2K 211 546
                                    

Langa wiedział jedno: zgubił się. W pewnym momencie musiał źle zrozumieć instrukcje Rekiego i skręcić nie tak, jak powinien. Nawet nie chciał brać pod uwagę możliwości, że chłopak mógł specjalnie podać mu złą drogę, żeby się z niego ponabijać. Podejrzewał, że zgubił się jeszcze bardziej, kiedy próbował znaleźć dobrą drogę. Mógł nie skręcać w tę dziwną, choć uroczą uliczkę.

Mieli się spotkać pod zamkiem królewskim, tymczasem Langa sam nie wiedział, gdzie był. Zadzwonił telefon, na ekranie wyświetlił się jakiś obcy numer. Langa odebrał, bo i tak nie miał nic lepszego do roboty.

— Langa? Gdzie jesteś? — To był Reki.

Langa odetchnął z ulgą. Nie sądził, że kiedykolwiek tak bardzo ucieszy się na dźwięk czyjegoś głosu. Był uratowany, być może nie umrze na ulicy obcego miasta.

Opisał szybko swoją okolicę, nie szczędząc detali, a Reki kazał mu stanąć pod najbliższą ścianą lub usiąść na ławce, jeśli ma jakąś w zasięgu wzroku, i się nie ruszać.

— Nawet nie ruszaj palcem — polecił. Słychać było, jak podeszwy jego butów uderzają o bruk. Musiał biec. — Za chwilę tam będę.

— Tak swoją drogą, skąd masz mój numer?

— Magda mi dała.

— Więc to była Magda, nie Małgosia — wymamrotał Langa, ale Reki chyba już nie usłyszał.

Zobaczył na horyzoncie chłopaka z włosami czerwonymi jak najpiękniejszy odcień amarylisów. Niewiele myśląc, pobiegł przed siebie. Ktoś krzyknął, rozległ się pisk hamulców, a po chwili Langa już siedział na ziemi z kwiatkiem na głowie.

Reki natychmiast przybiegł na miejsce zdarzenia, chociaż Langę bardziej interesowało to, czy jeszcze był w jednym kawałku, czy też może to, co aktualnie widział, było jedynie wytworem wyobraźni jego umierającej duszy. O ile dobrze pamiętał, właśnie wjechał w niego rower z kwiatami. Różowymi, w doniczkach.

Przynajmniej nie oberwał mocno, to zawsze mogło być auto, cokolwiek by robiło na starym mieście w zapomnianej przez Boga uliczce.

Zorientował się, że Reki krzyczy, ale nie na niego. Usłyszał takie słowa, jak "mogłeś go zabić" oraz "ledwo uszedł z życiem". Według Langi cały wypadek nie był aż tak drastyczny.

Kiedy Reki skończył wrzeszczeć na kierowcę roweru, który wyglądał na naprawdę zaniepokojonego, kazał mu nigdy się tu nie pokazywać, chociaż chłopak użył dużo mocniejszych słów.

— Nic mi nie jest — zapewnił Langa, tak na wszelki wypadek.

Naprawdę czuł się dobrze, tylko odrobinę kręciło mu się w głowie. No i miał we włosach ziemię z kwiatów.

— Jesteś cały w pelargoniach — obwieścił Reki, podając mu dłoń, żeby pomóc mu wstać.

Nagle czerwonowłosy chłopak zamarł. Zmarszczył brwi i zaczął uważnie przyglądać się Landze, jakby wyrosły mu rogi.

— Coś się stało? — zapytał Langa, strzepując z ramienia grudkę ziemi.

— Nie ruszaj się — polecił natychmiast Reki, powstrzymując go przed doprowadzeniem się do porządku. — Albo nie, stań pod ścianą. Tą z cegieł. Zrobię ci zdjęcie, bo nie zapamiętam wszystkiego ze szczegółami.

Langa był mocno zdezorientowany, ale posłuchał. Stanął sztywno jak kołek, na co Reki westchnął przeciągle.

— Rozluźnij się! — polecił. — Zrób taką pozę, jakbyś właśnie tu odpoczywał.— Chciałbym cię namalować — wyjaśnił Reki, widząc, że Langa nic nie rozumie.

Polaroid || Renga ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz