Reki nie wiedział, jak to się stało, że nadal w miarę normalnie funkcjonował. Chodził na uczelnię, jadł, kiedy mu kazano, pomagał mamie wychowywać trzy siostry. Jedynie świat przybrał jakieś nieco wyblakłe kolory, jakby ktoś wymieszał wszystko z błotem i popiołem. Ponadto nie potrafił patrzeć na kolor niebieski, co mocno utrudniało malowanie. Widział Langę w niebie, wodzie, cały świat przypominał mu o nim, chociaż chciał zapomnieć. A przynajmniej tak sobie wmawiał, bo nie chciał zapominać za nic. Nie w tym życiu. Ani w następnym.
Był dziwnie pusty, jak gdyby jak krew wypłynęły z niego wszystkie uczucia, pozostawiając jedynie ból, który pożerał do kawałek po kawałku. Jak mrówki, gdy dopadną ciało, czyszczą je aż do kości, tak on poddawał się bólowi chorej duszy. Czy gdy nie zostanie już nic, przestanie boleć?
— Długo jeszcze zamierzasz leżeć tak, jak glut? — zapytała Nanaka, trącając go stopą, jakby sprawdzała, czy jeszcze żyje. — Ciągle dzwoni twój telefon.
Reki zerwał się w ułamku sekundy i pobiegł do telefonu podpiętego do ładowarki. Wciąż robił sobie jakieś nadzieje, jak widać bezpodstawnie. Kiedy zobaczył powiadomienia, znowu opadł na podłogę, żeby tam leżeć do końca świata.
— To tylko SMSy, Nanaka — odpowiedział, kolejno odrzucając palcem wiadomości. — I w dodatku od znajomych z deski. Nic ważnego.
Nawet jego głos brzmiał tak źle, jak się czuł. Za niecały tydzień miał wyścig, a leżał i nic nie robił. Normalnie trenowałby całymi dniami i cały byłby w siniakach, w końcu gra była o sporą stawkę. Ostatnio ludzie coraz częściej stawiali na niego. Kiedyś nic nie cieszyło go tak, jak wyścigi, ale teraz nie czuł nic - ani spokoju, ani ekscytacji. Nawet się nie denerwował na myśl o ryzyku.
Nie pojawił się w S od tamtego piątku, znajomi chyba powoli zaczynali się o niego martwić. Prawdopodobnie tylko pogorszył sprawę, kiedy nie odpisywał na żadne wiadomości. Być może nawet zastanawiali się, czy w ogóle żyje. Co prawda żył, ale równie dobrze mógłby być martwy, dla niego nie robiło to większej różnicy. Czekał, aż ten stan minie, bo minie na pewno. Ileż można rozpaczać po zwykłym koszu? To nawet nie tak, że Langa odrzucił go jakoś bezdusznie. Przeciwnie, wydawało się, że naprawdę starał się zobaczyć to samo, co on. Chciał utrzymać ich relację, dać mu szansę, ale nie umiał i to nie zależało od niego. Langa odrzucił go w najdelikatniejszy sposób z możliwych, ale to właśnie dlatego Reki nie mógł się z tym pogodzić. Dużo łatwiej byłoby zdusić uczucia do kogoś, kto bawiłby się jego uczuciami albo otwarcie je zdeptał. Jednak Langa był inny, on szczerze go cenił i był do niego przywiązany, tyle że w inny sposób.
A ten sposób wszystko zmieniał.
— Mama się o ciebie martwi — nie odpuszczała Nakaka. Prawdopodobnie mama obiecała dać jej jakiegoś batonika, jeśli sprowadzi Rekiego na dół.
Na jakiś czas z powrotem wprowadził się do rodziny. Krążył pomiędzy dwoma mieszkaniami, tym, w którym dorastał, oraz tym obcym, które normalnie należało do ciotki, ale ona akurat wyjechała i chciała, żeby ktoś tam mieszkał.
— Jesteś chory? — Nanaka przyłożyła mu dłonie do policzków.
— Jestem chory na złamane serce — odpowiedział ze śmiertelną powagą w głosie. — To ciężka choroba, czasami nawet śmiertelna. Uleczyć ją można tylko wtedy, kiedy ukochana osoba powie choremu, że go kocha.
Nanaka wyglądała na naprawdę zaniepokojoną. Krążyła wokół leżącego Rekiego, dźgała go palcami i sprawdzała, czy na to reaguje. W końcu wyjęła z kieszeni pół nadjedzonego batonika. Podała go Rekiemu, mówiąc, że chyba potrzebuje go bardziej, niż ona.
CZYTASZ
Polaroid || Renga ||
FanfictionLanga z samego ranka robił zdjęcia kościoła Mariackiego - zbiera wspomnienia zamknięte na papierze. Kiedy później je przegląda na monitorze, na jednym ze zdjęć widzi perfekcyjne wręcz ujęcie chłopaka ze śladami farby na twarzy opierającego się o met...