Dodatkowy rozdział chyba

699 89 118
                                    

Zapomniałam, że miałam to napisać XDD Wybaczcie

Przyjechał po niego o wyjątkowo nieludzkiej porze. Langa cieszył się na widok Rekiego, ale już niespecjalnie na wstawanie przed czwartą. Jednak nie mógł nic zrobić, bo Reki pochylał się nad nim i mierzwił mu włosy. Dodatkowo machał mu przed nosem zapasowymi kluczami do mieszkania. Langa jęknął. Po co mu je w ogóle dawał?

— Nigdzie nie idę — przywitał się. Co innego mówić o wstawaniu na wschód słońca, a co innego to zrobić.

Więc Reki położył się obok, jakby miał zamiar iść spać.

— W takim razie mogę jeszcze się wyspać — stwierdził.

— W ubraniach?

Reki odwrócił się na bok i spojrzał na Langę.

— A co, wolałbyś bez?

Brzmiał na znudzonego, jakby dawał Landze bardzo oczywistą aluzję.

— Nie — odpowiedział, a potem spojrzał na Rekiego i jego minę mówiącą wszystko. Wstawaj, leniu. Dobra, wstaję! — zawołał i rzeczywiście wstał.

Langa wyjął z szafy ubranie, tymczasem Reki z powrotem przewrócił się na plecy i wsunął ręce pod głowę. Usłyszał trzaśnięcie drzwi do łazienki, więc uznał, że sam może już wstać. Zsunął się z łóżka i je pościelił. Później będzie męczyć Langę o rekompensatę. Sam trochę zaspał i nie mieli już czasu na robienie śniadania, więc będzie musiał przejechać koło jakiegoś fast fooda. Niezbyt zdrowa opcja, ale świat na nich nie poczeka ze swoim pokazem.

Na wszelki wypadek otworzył jeszcze lodówkę, gdzie znalazł dwa jogurty pitne. Czyli Langa tylko udawał, że zapomniał - nawet kupił Rekiemu jego ulubiony smak.

Później Reki zdążył przetrząsnąć szafki z piciem i słodyczami, wziąć z nich parę rzeczy i zapakować do plecaka. Właśnie oglądał jakiś napój w puszce, który wyglądał jak część paczki od ciotki Langi z Kanady.

Ktoś położył mu dłoń na ramieniu.

— Gotowy?

— Zawsze — odpowiedział, odwracając się do Langi.

***

Ciężkie, letnie powietrze wpadało do jadącego auta przez opuszczone szyby. Widział, jak coraz rzadziej mijali jakieś budynki, zagłębiając się w pola. Wystawił dłoń za okno, pozwalając, by wiatr przepływał między jego palcami. Srebrna bransoletka z kolorowymi szkiełkami błyszczała w świetle pierwszych promieni słońca, które wychodziły zza paru drzew. Przywiózł ją jeszcze z Kanady, ale z jakiegoś powodu przestał ją nosić. Dopiero Reki powiedział, że wygląda świetnie. Więc praktycznie jej nie zdejmował. Rubinowe początki słońca wyłaniały się zza horyzonu, w stronę którego zmierzali. Towarzyszyła im muzyka lecąca z ich ulubionej playlisty w rytm silnika, oprócz tego panowała całkowita cisza. Zamierzali łapać kres widnokręgu, ponieważ niemożliwe nie istniało. Limity były tylko słowem, które nie pozwoli im się poddać.

Zatrzymali się przy polu słoneczników, tuż przed lasem. Lekki wiatr targał mu włosy, bo dzisiaj zostawił je rozpuszczone. Reki nie zdążył mu ich zapleść, a nie chciał dzisiaj zwykłego kucyka. Nie pasował do tego dnia.

Było idealnie, tak idealnie, że prawie nierealistycznie. A jednak, jechał autem tuż obok Rekiego, kiedy słońce schylało się na horyzoncie.

Wysiedli, na szczęście wciąż mieli trochę czasu. Reki prawie biegł, jakby miał już doświadczenie w gonieniu słońca.

— No chodź — pośpieszał Langę, ciągnąc go za rękę. — Bo nie zdążymy. A wtedy znowu będę musiał cię budzić.

— Następnym razem po prostu w ogóle nie pójdę spać — rzucił Langa, jakby było pewne, że będzie następny raz.

Jakby każdy dzień był tylko jedną stroną bardzo grubej księgi, którą oni dopiero zaczęli pisać. Mimo paru potknięć szło im coraz lepiej, bo uczyli się od siebie nawzajem.

Langa w domu Rekiego był już traktowany jak członek rodziny, a siostry Rekiego uwielbiały chłopaka, którego czasem przyprowadzał. Najpierw musiały oczywiście trochę na niego krzywo patrzeć, prychać na jego widok i uciekać, gdy tylko przekraczał próg domu, ale później jakoś tak wyszło, że teraz wieszały się na jego ramionach i razem z nim oglądały bajki.

Dzisiejszy dzień planowali od jakiegoś czasu, bo Langa wciąż nie mógł zapomnieć Rekiemu, że nie wywiązał się ze swojej obietnicy.

— Ja cię posłuchałem i leżałem w łóżku, teraz kolej na twoją część umowy — narzekał, a im bardziej mijał czas, tym częściej mu o tym przypominał. Ostatnio nawet trzy razy dziennie.

Dlatego Reki nie miał wyboru i musiał zabrać Langę do swojego ulubionego miejsca. Ociągał się nie dlatego, że nie chciał, ale po prostu cała wyprawa wymagała bardzo dużej ilości planowania i organizowania czasu. Nawet, jeśli było lato.

Nie mieli zbyt wiele czasu, jeśli Reki zamierzał zrobić dokładnie to, co obiecał Landze. Ale powinno wystarczyć.

Nic nie było idealne, lecz właśnie dlatego starali się jeszcze bardziej. Gdyby żyli w świecie perfekcyjnym, na drodze ich relacji nie byłoby żadnych kamyków czekających, aż się przewrócą. Jednak dzięki temu, że musieli uważać, ciągle był ryzyko, że coś popsują, każdy mały sukces cieszył ich pięć razy bardziej.

Dlatego wystarczała najmniejsza drobnostka, żeby byli zupełnie zatraceni w tym coraz mniej obcym uczuciu, które przecież miało źródło w nich samych.

— Zaraz wzejdzie słońce — zauważył Langa, przerywając ciszę.

Nie zdążą dojść już do końca pola słoneczników, które zasłaniały ich prawie w całości. Widać było wyłącznie ich twarze, a ręka Langi obejmująca Rekiego pozostawała niewidoczna. Nie szli przez rośliny, tylko obok, ale i tak mieli wrażenie, że słoneczniki otaczają ich ze wszystkich stron.

Reki zauważył, że przez kwiaty zaczyna prześwitywać słońce. Nie mieli czasu. Zatrzymał się i spojrzał na Langę, któremu chyba zaczynało brakować cierpliwości.

Pocałował go więc słodko i delikatnie, nie spiesząc się. W takich okolicznościach cokolwiek bardziej gwałtownego wydawałoby się nietaktem. Langa przymknął oczy, a potem prawie że niezauważalnie wygiął usta w uśmiechu. Czuł na odsłoniętych ramionach chłód nocy uciekający w stronę zimy, więc Reki przyciągnął go bliżej, zamykając w uścisku, chociaż żadnemu z nich nie było zimno.

Reki jak zawsze miał bluzę, a Landze wystarczała koszulka, mimo to dzisiaj założył też dżinsową kurtkę. Jakiś czas temu Reki namalował mu na plecach słonecznik. Każdy płatek i ziarenko w środku osobno. Niektóre były złote i srebrne, zastępując żółć i czerń.

Nawet nie pomyśleli o tym, że nie zobaczą wschodu słońca. Langa zorientował się, że już wstało, dopiero kiedy na krótką chwilę się odsunął i spojrzał na Rekiego. Przez jego włosy wpadały promienie słońca.

— Wyglądasz jak anioł — wydukał Langa, patrząc na niego z zachwytem.

Wiatr sprawił, że włosy Rekiego delikatnie zafalowały, przy okazji trącając rosnące niedaleko słoneczniki, jakby sama natura się z nim zgadzała.

— To nie ja mam oczy jak niebo — odpowiedział Reki tak cicho, że ledwo było go słychać.

Powtórzył to Landze już tyle razy, że musiał zrozumieć. Nie było innej opcji.

— Czy naprawdę muszę jeździć z tobą na koniec świata przed świtem albo stać w deszczu, żebyś mnie pocałował? — zapytał w końcu Langa po dłuższej chwili stania w ciszy.

Wciąż nie puszczał Rekiego, jedną dłonią dotykał jego policzka, palcami drugiej ręki szukał na ślepo dłoni Rekiego

— Nie musisz. — Reki uśmiechnął się. Opierał głowę na ramieniu Langi, w zagłębieniu jego szyi. Nawet surowy zapach słoneczników nie przyćmił perfum chłopaka, które tak lubił. — Ale możesz.

Gdyby ktoś chciał, to słoneczniki znaczą uwielbienie/adorację :)

Jeszcze usunięte sceny, bo to cyrk jest

Polaroid || Renga ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz